Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Nakreślę ci zarys sytuacji, Blainie Kelly. Nie dziw się, proszę. Mało kto przybywa do Hub i myszkuje sobie po okolicznych włościach wyciągając przy tym rożne skarby, bez mojej wiedzy. Dobrze wiem, kim jesteś i gdybym nie sprawdził cię na wszelkie możliwe sposoby, wierz mi, nigdy byśmy nie prowadzili tej konwersacji. Niemniej jednak, gdzieś moje maniery. Obiecałem nakreślić sytuację. Jest pewien kupiec… który… jakby to ująć, nie do końca współpracuje z podziemiem, rozumiesz? Nazywa się Daren Wieżowiec i – tutaj Kafar puścił oczko – myślę, że jest ci bardzo dobrze znany. Zważywszy na fakt, że znasz teren i wiesz jakie są zwyczaje jego ochroniarzy, wykonasz dla mnie proste i dobrze płatne zadanie. Pozbędziesz się Darena Wieżowca i jego małżonki oraz wszystkich, absolutnie wszystkich ludzi znajdujących się na terenie jego rezydencji. Czy to jasne?
Spróbowałbyś się nie zgodzić, Blaine. Facet wygląda na takiego, który zająłby się tobą lepiej niż Kostuch w Złomowie. Jak już on i jego wesoła zgraja sadystów skończyłaby, żałowałbyś, że nie wisisz jako szaszłyk w kramie wesołego Boba.
- Facet jest już zimny.
- Dobrze. W takim razie dostaniesz teraz pięćset kapsli. To na początek. Kolejne dwa i pół tysiące spłynie do ciebie, kiedy wykonasz zadanie. Kane odprowadzi cię na zewnątrz i wprowadzi w szczegóły. A teraz żegnaj, mam inne sprawy, którymi muszę się zająć.
Kiedy eskortowany przez Kane’a Blaine opuszczał teren Maltańskiego Sokoła, w głowie kłębiły mu się pierwsze myśli od czasów zmiany jaka zaszła w nim w Krypcie 15. Myśli te poddawały w wątpliwości moralne aspekty jego osobowości. Kradzież naszyjnika rozpieszczonej cipci, to było jedno, ale morderstwo z zimą krwią, to już zupełnie inny kaliber na drodze do życia wiecznego.
Blaine gwizdnął na Ochłapa, a kiedy przejedzony pies niechętnie poderwał się i podążył za swoim panem, obaj włóczyli się przez jakiś czas po mieście. Blaine próbował przetłumaczyć sam sobie, iż jego czyny nie są do cna przesiąknięte złem, a on sam wcale tak bardzo się nie zmienił. Wątpliwości jednak nie opuszczały go, aż do czasu, kiedy mijając sklep Jake’a, zerknął na odłożonego dla niego Pogromcę Arbuzów.
Cokolwiek by się nie wydarzyło, musiał mieć tę spluwę. Poza tym, przekonywał sam siebie, jak już wszystko będzie pozamiatane, pomogę wybawić to miasto od karaczanów takich jak Kafar. Coś mi się wydaje, że moją lśniącą DKS’kę-501 przetestuję w pierwszej kolejności właśnie na nim.
A pomyśleć, Blaine, że Garl wydawał się zły. Przy człowieku buldogu, nie był chyba aż tak zły. Pamiętasz, co pomyślałeś sobie, kiedy ujrzałeś dwie dziewczyny obite niczym dojrzałe śliwki węgierki? Przypomnij sobie, Blaine. Przypomnij sobie…
Jednak Blaine nie miał najmniejszej ochoty przypominać sobie o przyrzeczeniu jakie poczynił dawno, dawno temu, kiedy był jeszcze nieco innym i zdecydowanie bardziej naiwnym człowiekiem. Bał się, że gdyby tylko przyznał się sam przed sobą, że dawno już je złamał, byłby zgubiony.
A przecież, Blaine Kelly dźwigał na barkach bardzo ważne zadanie. Los Krypty 13 zależał od niego. Nie mógł sobie pozwolić na słabości.
Po prostu nie mógł.
83
Mój Boże, to była rzeźnia! Poszedłem tam… poszedłem na Wzgórza i skryłem się za polem maskującym urządzenia firmy RobCo. Jak gdyby to małe gówno mogło wymazać moje winy, tak j ak wymazało obraz mojej osoby ze świata.
Zabiłem wszystkich ochroniarzy. Czterech mężczyzn i jedną kobietę. Pod osłoną nocy ciąłem ich nożem jakby byli cienkimi kartkami wyrwanego z bloku papieru. Ich krew spływała chodnikiem, a kiedy zakradłem się do środka, do rezydencji Pana Wieżowca, zastałem gospodarzy w dwuosobowym małżeńskim łożu. Wbiłem ostrze przerdzewiałego noża prosto w krtań Darena. Kiedy umierał, niczym nienasycony wampir spijał swoją własną krew. Wyzionął ostatni oddech, a ja zająłem się jego niebrzydką żonką. Położyłem poduszkę zakrywając jej twarz, nos i usta, a potem trzymałem przyciśniętą obejmując jednocześnie w kurczowym uścisku jej szyję. Głupia, pierdolona pizda zdołała jakimś cudem strącić dłoń z poduszką i na mój widok (maskujące urządzenie RobCo musiało się w międzyczasie rozładować, a ja pod osłoną ciemności i żądzy krwi, zupełnie nie zauważyłem, iż raz jeszcze stałem się widzialny) krzyknęła niczym dwugłowy bramin, rżnięty piłą spalinową.
Walnąłem ją kilkukrotnie w twarz, aż jej mały, śliczny nosek zaczął przypominać miazgę, rozsadzoną od wnętrza wetkniętymi skrzętnie i głęboko w obie dziurki petardami.
Mimo to pizda kwiczała nadal. Wyciągnąłem nóż z krtani Pana Wieżowca i pozwoliłem jej posmakować nieco krwi małżonka. Po sześćdziesiątym siódmym pchnięciu w cyce, jej klatka piersiowa zaczęła przypominać świeżo zaoraną rabatkę z rododendronami, a ja straciłem rachubę…
Muszę przyznać, że kiedy wróciłem do Śródmieścia, czułem się zadziwiająco dobrze. Chociaż nie, właściwie to byłem lekko zdenerwowany. Odpiąłem pasek z urządzeniem firmy RobCo i wypierdoliłem je na stertę śmieci. Naprawdę liczyłem, że posłuży mi dłużej, ale małe gówno chodziło najwyraźniej na chińskich akumulatorach.
Rano, rozpoczynając trzeci dzień w Hub, spotkałem się z Kane’m. Wieści o moich nocnych rozbojach rozniosły się szerokim echem po całym mieście. Kafar, naturalnie, był wniebowzięty. Zainkasowałem dwa i pół tysiąca pieprzonych kapsli, ale to nie wszystko! Okazało się, że robota przy Wieżowcu to tylko mały, niewinny teścik, któremu poddał mnie człowiek buldog. Prawdziwy finał miał się dopiero zacząć.
Wizja czterech tysięcy kapsli odbijała się w moich czarnych oczach niczym docierające do nich światło świata zewnętrznego.
Pełen szczęścia, kupiłem – TAK, KUPIŁEM! – Ochłapowi sześć jaszczurek. Sam zjadłem jedną. Smakowała wyśmienicie. Była słodka, zupełnie jak wizja rozpościerającej się nade mną przyszłości.
W tym wszystkim nie mogłem wyjść z podziwu, z jaką łatwością udało mi się przejść do porządku dziennego po wszystkim, czego się dopuściłem.
Ale z drugiej strony, nie dajmy się zwariować. Z całą pewnością nie byłem najgorszym facetem w post-apokaliptycznym uniwersum. W każdej chwili wydarzały się rzeczy po milion razy gorsze niż jakieś drobne, niewinne grzeszki Blaina Kelly.
Poza tym, miałem pieprzonego Nadzorcę na karku. Wraz z nim dręczył mnie lodowaty dreszcz rychłego widma zagłady Krypty. Wszystko, absolutnie wszystko, co robiłem, miało na celu uratowanie moich przyjaciół.
Prawda?
84
Jak na ironię Dzieci Katedry ulokowały się w starym, acz dobrze zachowanym budynku kościoła. Wydaje mi się, że nie warto wspominać, iż budynek ten był przedwojenny. Bardzo niewiele nowych konstrukcji wzniesiono od chwili, kiedy na świat spadł kwaśny deszcz i pył przypominający do złudzenia śnieg. Podobno podczas dawnych testów broni jądrowej, w zamierzchłych czasach, kiedy to na licznych wysepkach Oceanu Indyjskiego detonowano jedną głowicę za drugą, latorośle okolicznych mieszkańców zjadały ten pył myśląc, iż jest to właśnie nic innego, jak tylko śnieg.
Naturalnie wszystkie dzieci zamieszkujące wysepki Oceanu Indyjskiego nigdy nie widziały śniegu. Mogły natomiast słyszeć legendy przekazywane przez swoich rodziców, szamanów czy wioskowych gawędziarzy bądź żołnierzy i marynarzy wywodzących się z „najczystszej” rasy kaukaskiej.
Dlatego gdy kilkaset kilometrów od ich tropikalnego raju, łupnęła termojądrowa głowica o sile czterdziestu megaton, niedługo potem nadeszła istna śnieżyca. Małe, niewinne dzieci o oliwkowej skórze i czarnych, nieco skośnych oczętach łapały spadające na ich dłonie płatki i w ogólnej atmosferze swawoli i szczęścia, pochłaniały niczym odkurzacze paproszki.