-->

Fallout – Powieic (СИ)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Fallout – Powieic (СИ), "AS-R"-- . Жанр: Боевая фантастика / Постапокалипсис / Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Fallout – Powieic (СИ)
Название: Fallout – Powieic (СИ)
Автор: "AS-R"
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 322
Читать онлайн

Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн

Fallout – Powieic (СИ) - читать бесплатно онлайн , автор "AS-R"

AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.

T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.

Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:

Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Cóż, kiedy ckliwym podziękowaniom i formalnym wynagrodzeniom stało się zadość, Irwin mógł spokojnie wrócić do swojej sadzonej w równych grządkach kukurydzy i kapusty (niestety Pugsley nie miał ochoty stawać się drugim łazarzem i do dziś dnia spoczywa zakopany pod równolegle wytyczonymi, warzywnymi poletkami).

Blaine Kelly natomiast, cóż, Blaine Kelly spał swojej pierwszej nocy w Hub jak dziecko; śniąc o Pogromcy Arbuzów.

61

- Ochłap, widzisz tę tabliczkę?

Czworonożny przyjaciel Blaina wpatrywał się w palec wskazujący swojego pana. Ten zaś wisiał tuż przed drewnianymi, składającymi się z pionowych nieoheblowanych desek, drzwiami. Na drzwiach natomiast wisiała biała, pokryta włóknem polimerowym wywieszka. Otaczała ją czerwona prostokątna ramka. Centralnie po środku namalowano wielkiego, czarnego psa z wywieszonym jęzorem i opadającym ku dolnej krawędzi ogonem. Pies był z postury podobny do Ochłapa. Jednak zamiast białej pręgi na grzbiecie, tabliczkę przecinała czerwona, równa kreska; dzieląca kolegę Ochłapa na dwie części.

- Wiesz, co ona oznacza?

Ochłap przekręcił łeb węsząc przy tym nosem. Cały czas nie tracił z oczu palca swojego pana. Niestety, miał przy tym dość tępy wyraz pyska.

- Ona oznacza – podkreślił Blaine, jakby życzył sobie, by wszystkie słowa dotarły do Ochłapa jasno i wyraźnie – że psów tu nie wpuszczają.

Czarna krzyżówka wilczura z Bóg jeden raczy wiedzieć czym jeszcze, chrumknęła z zamkniętym pyskiem, a po chwili trzykrotnie zaskomliła.

Blaine uniósł groźnie palec.

- No właśnie, kolego. Tylko dla ludzi. Psy zostają na zewnątrz. Rozumiesz mnie?

Ochłap zawył rozpaczliwie.

- No już, już – Blaine nachylił się nad psem miętosząc jego kark i uszy. – Zaraz wrócę. To tylko chwilka, dobrze?

Ochłap nadal lamentował.

- Och, Ochłap. Na siedem piekieł! Dajże spokój! Przecież nie wyjeżdżam do Chińskiej Republiki Ludowo Demokratycznej. Załatwię tylko sprawy z Butchem Harrisem i znowu będziemy razem. Jak chcesz to odwiedzimy naszego kolegę, Boba i weźmiemy dla ciebie pyszną jaszczurkę na patyku. Chcesz?

/ obiecujesz? /

Wciąż nadąsany, obrażony na cały świat i wielce pokrzywdzony Ochłap szczeknął w końcu wywieszając przy tym język na znak aprobaty dla słów swojego pana. Małe przekupstwo udało się i chwila na ulicy była zdecydowanie warta tego słodkiego, smakowitego mięska, które pachniało zupełnie jak żmija…

Blaine nacisnął na klamkę prowadzących do wnętrza przybytku Wszędobylskich Handlowców drzwi. Zabrzęczał dzwoneczek…

62

Po wejściu do siedziby handlowców, niemalże od razu wpadłem na niewielkiego facecika przypominającego trochę Irwina. Zbył mnie szybką instrukcją dotyczącą najemnego angażu na ochroniarza karawan. Rekrutacją zajmował się Rutger. Rutger stał tuż obok, miał na sobie skórzaną zbroję z jaszczurki, która (patrząc na ilość wykonanych z niej pancerzy w post-apokaliptycznym świecie) musiała być równie powszechna i pospolita, co kangury w niegdysiejszej Australii. A jednak, za sprawą jakiejś gorzkiej ironii, ja do tej pory nie natknąłem się na ani jednego przedstawiciela gatunku Gekon. Cóż…

Niemniej jednak! Odziany w relatywnie twardy i dobrze wykonany pancerz Rutger był starszym, masywnym facetem o ogorzałej od słońca i wiatru twarzy. Liczne zmarszczki dodawały wdzięku i charakteru temu na swój sposób przystojnemu mężczyźnie. Przyprószone siwizną włosy, wąskie usta i bystre, lustrujące każdego, kto za sprawą otwieranych drzwi wprawiał pobrzękujący, mosiężny dzwoneczek w wydający z siebie „dzyń-dzyń” ruch, oczy sugerowały, że Rutger to stary i śliski węgorz, który nie podejmie się niczego, co nie przyniesie bezpośrednich korzyści reprezentowanej przez niego organizacji.

Naturalnie interes Wszędobylskich Handlowców był nierozerwalnie złączony z osobistym interesem Rutgera.

Jednak wbrew sugestiom przypominającego Irwina facecika i mojemu głębokiemu przekonaniu, Rutger nie chciał ze mną gadać. Rzucił tylko zdawkowe pytanie, czy przypadkiem nie jestem tu w sprawie rozwiązania tajemnicy zaginionych karawan.

Cóż, dałem mu delikatnie do zrozumienia, że ni ekoniecznie przywiodła mnie tutaj podniecająca wizja zdobycia autografu jednego z najważniejszych ludzi w Hub.

Inaczej mówiąc, przytaknąłem grzecznie, a Rutger rów nie grzecznie i zapraszająco, u chylił znajdu jące się za jego plecami drzwi.

63

Butch Harris był przedziwnym człowiekiem. To znaczy, może i nie przedziwnym, ale zważywszy na trudy życia i bezwzględność realiów, należałoby raczej oczekiwać, iż jeden z przedstawicieli Wielkiej Trójki (najważniejszych i najbogatszych osób parających się handlem), będzie osobą o nieco lepszej aparycji i lotności umysłu. Ostatecznie, aby przetrwać w tym całym post-apokaliptycznym bajzlu i co więcej, aby wybić się i trzymać w ryzach znaczną część miasta takiego jak Hub, należało dysponować zestawem unikalnych i niezwykle specjalistycznych umiejętności.

Mniej więcej takich, jakie potrzebne by były saperowi na środku pola minowego.

Butch Harris natomiast, cóż, Butch Harris nie do końca przypominał małego liska spryciarza, jeśli wiecie, co mam na myśli.

- Czego chcesz?

Barwa głosu i sposób artykulacji głosek właściciela Wszędobylskich Wędrowców (nie wspominając już o wyjątkowo wyraźnym seplenieniu) dobitnie potwierdzały, iż Blaine Kelly nie mylił się.

Butch Harris był niskim, krępym typem osiłka obżartucha. Nosił się schludnie, miał w miarę czyste, przyprasowane spodnie, koszulę w kratkę i narzucony na nią, ułożoną z dużym pietyzmem skórzaną kamizelkę w kolorze pełno-mlecznej czekolady. Błękitny, sztywny i nieco przybrudzony śladami po zaschniętym pocie kołnierzyk opinał ciasno jego nabrzmiałą szyję.

Szyja natomiast stanowiła filar dla okrągłej, pucołowatej twarzy osoby, której przedział współczynnika inteligencji mieścił się gdzieś w połowie dolnej granicy. Osobliwy urok ćwierć inteligenta podkreślała dobitna łysina tworząca lśniącą w świetle słonecznym glacę. Kartoflowaty, wyglądający jak powiązany wór z piaskiem nos i głęboko skryte pod mongoidalnym łukiem brwiowym oczy tylko ten wizerunek pogłębiały.

Reasumując zatem, Butch Harris ze swoim wysuniętym, wysokim czołem i mało przenikliwym spojrzeniem, przypominał człowieka, u którego dawało się zauważyć pierwsze oznaki postępującego wodogłowia. Wodogłowia, które uciskało kluczowe obszary kory mózgowej, przez co właściciel Wszędobylskich Wędrowców z każdą chwilą swojego życia upodabniał się coraz bardziej do stacjonujących w okolicznych zagrodach braminów.

Jednak wbrew temu jak reagowały na Blaina dwugłowe krowy świata zewnętrznego, Butch Harris bynajmniej nie dawał po sobie poznać jakichkolwiek oznak sympatycznej ekscytacji na widok Blaina.

- Słyszałem, że macie problemy z karawanami. Nazywam się Blaine Kelly – Blaine wyciągnął rękę, lecz Butch jej nie uścisnął. Skrzywił się za to na twarzy upodabniając jeszcze bardziej do jaskiniowca. – Myślałem, że mógłbym pomóc.

Butch przez dłuższą chwilę zachowywał milczenie. Kiedy otworzył usta, wypłynął z nich potok słów tworzących jakąś osobliwą, zupełnie niepasująca do sytuacji dewizę, którą najwyraźniej Harris hojnie obdarzał wszystkich odwiedzających go gości.

- Czas to pieniądz, pogaduszki to nie pieniądz. Jesteś tu za robotą, czy nie?

Blaine wziął głęboki oddech modląc się w duchu o spokój.

- Tak. Po co innego miałbym tu przychodzić?

- Dobra, dobra! – Butch machnął ręką jak gdyby nie usłyszał niczego, co zostało wypowiedziane po słowie „tak”. – Parę karawan ostatnio zniknęło. Pierdzielę, jeśli ktoś potrafi wykombinować, co się z nimi stało. Jak chcesz forsę z nagrody, niezłą forsę – podkreślił Butch, a jego oczy zabłysły na moment odrobiną czającego się w tym człowieku intelektu – to dowiedz się, kto porywa moje karawany i mi o tym powiedz. Albo ich załatw! Mnie to wszystko jedno. Bylebyś tylko rozwiązał problem i wykonał robotę.

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название