-->

Fallout – Powieic (СИ)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Fallout – Powieic (СИ), "AS-R"-- . Жанр: Боевая фантастика / Постапокалипсис / Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Fallout – Powieic (СИ)
Название: Fallout – Powieic (СИ)
Автор: "AS-R"
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 321
Читать онлайн

Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн

Fallout – Powieic (СИ) - читать бесплатно онлайн , автор "AS-R"

AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.

T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.

Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:

Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nagle Blaine Kelly doznał olśnienia.

- Blaine, ale chyba masz jakiś plan?

Stojący w miejscu Blaine spojrzał na znajdującego się obok Iana. Ian miał długie, ciemnobrązowe włosy, które zespalał w przypominające liany z dżungli kłącza. Podobno w nowym świecie nazywało się to dredy. Blaine nie chciał go korygować, że w starym dredy też były dredami. Sam widok przeoranej przez blizny, wzbudzającej jakiś wewnętrzny niepokój, twarzy Iana sprawiał, iż Blaine nie miał ochoty wdawać się z nim w jakiekolwiek konfliktowe dyskusje. Ponadto niegdysiejszy najemnik ochraniający karawany zawsze nosił przy sobie sporą ilość amunicji 10mm do dokładnie takiego samego kolta 6520, z którego niegdyś strzelał do zwierząt Blaine. Miał również skórę. Czarną, masywną kurtkę pilotkę z postawionym na sztorc kołnierzem. Ta miała oba rękawy i pomimo niedźwiedziej postury Iana, nie wywoływała takiego wrażenia, co kurtka a la Max Gobson. Spodnie natomiast - najpewniej z tego, co niegdyś chroniło poprzedniego właściciela przed nocnymi tąpnięciami temperatury i kolcami radskorpionów - zostały ufarbowane na żywy błękitny kolor.

Blaine nie mógł wyzbyć się wrażenia, że Ian wygląda jak ciota. Mimo to, tak jak z dredami, uwagę tę zachował dla siebie. Nie zachował natomiast stu kapsli, które Iana zainkasował od niego pieczętując dżentelmeński kontrakt na wspólne wyprawy, dzielenie się łupami i kobietami.

- Jasne, że mam plan, Ian – odparł Blaine uśmiechając się sam w sobie podstępnie. – Mam taki plan, jakiego nie wymyśliłby nikt inny!

- Bo wiesz – ciągnął Ian nieco niepewnie, asekuracyjnie, co zupełnie nie pasowało do fizjonomii jego twarzy – niespecjalnie uśmiecha mi się włażenie wprost do obozu Chanów. To są naprawdę groźni ludzie. Cholernie groźni…

Na to właśnie liczył Blaine. Zalegające na dyskach bibliotecznych komputerów podręczniki psychologiczne i te traktujące o krasomówstwie jednoznacznie stwierdzały, że groźni ludzie są groźni z reguły ze względu na swoje rozbuchane żądze. Zaś największą i najbardziej deprawującą żądzą była oczywiście chciwość. Chciwość, a zaraz za nią strach przed tymi, którzy byli groźni nawet dla groźnych ludzi pustyni.

- Spokojnie. Złożę im taką ofertę, że nie odmówią. Zobaczysz, kwadrans i zabieramy stamtąd Tandi. Aradesh będzie zachwycony. Wypłaci nam kupę forsy.

Ian przyjął wątpliwy wywód Blaina skinieniem głowy. Obaj ruszyli na południe w stronę obozu Chanów. Blaine nie musiał już wyładowywać się na kamieniach. Miał świetnie przygotowany fortel i jeśli wszystko pójdzie tak, jak sobie zaplanował, Tandi na pewno mu nie odmówi. To prawda, zgodził się z podszeptującym do niego głosem własnej podświadomości: gdzieś w głębi siebie chciał, żeby wszystko potoczyło się właśnie tak. Chuj mógł strzelić Seth’a, Aradesh’a i całe te zafajdane Piaski. Ale Tandi. Ach, Tandi była warta małej gimnastyki. Ośmieszy dowódcę straży hańbiąc jego pozycję i obnażając niekompetencję. Zyska przychylność sołtysa, zarobi przy tym sporo forsy, a jego córka… No i oczywiście Blaine był znacznie inteligentniejszy niż cała ta okoliczna hołota i z wolna wyzbywał się wszelkich skrupułów moralnych. Co właściwie mogło mu zrobić kilkoro najeźdźców?

Poza tym miał asa w rękawie. Spojrzał na kroczącego obok Iana. Potem zaczął pogwizdywać z zadowolenia.

15

Dzień osiemnasty

(przed wyprawą do obozu Chanów)

Po trzech dniach upiornej wędrówki pod lampą lśniącego żywym ogniem firmamentu pustynnej Kalifornii pragnąłem tylko uzupełnić zapasy, wypytać Iana o lokalizację Złomowa i Hub, a potem, jeśli się uda, nająć go do pomocy i ruszyć w nadziei, iż południe przyniesie mi więcej szczęścia i perspektyw niż cholerny wschód.

Jednak gdy tylko cały zmordowany i umorusany począłem zbliżać się do Cienistych Piasków, jak oszalały wyskoczył na mnie „komandor” Seth i rycząc na całe gardło błagał o pomoc tymi oto słowami:

„Dzięki Dharmie, że tu jesteś, przybyszu. Moja dziewczyna… eee… Tandi, córka Aradesh’a, została porwana. Wydaje nam się, że przetrzymują ją najeźdźcy”.

Muszę przyznać, iż z początku nie wiedziałem, co począć. Zatrzymałem się spoglądając na Set h’a. Przypuszczałem, że mój nowy styl nawiązujący wyglądem do terroryzujących Perth i okolice motocyklowych gangów z Zachodniej Australii, wywarł na tym wieśniaku tak dojmujące wrażenie, że najzwyczajniej w świecie mnie nie rozpoznał.

Ale nie. Seth bardzo dobrze wiedział, kim jestem. Uznał najwyraźniej, że skoro raz pomogłem ocalić tę zasyfioną piachem dziurę, to bez mrugnięcia okiem będę na każde skinienie lokalnych chłopków, a już na pewno nie zdołam odmówić prośbie wielkiego KOMANDORA SETH’a by ratować jego krnąbrną, kokieteryjną panienkę.

Mimo to pogadaliśmy przez chwilę. Wypytałem prostaka o najeźdźców, ale właściwie poza ich miejscem obozowania (południowy wschód od Cienistych Piasków) nie powiedział mi niczego, czego wcześniej nie dowiedziałbym się od Iana.

Dlatego, gdy tylko zbyłem go machnięciem ręki, udałem się do starego wygi strzegącego niegdyś karawan na najpopularniejszych i jednocześnie najbardziej niebezpiecznych szlakach handlowych post-apokaliptycznego świata.

Ian z wielką chęcią podzielił się ze mną całą swoją wiedzą. Miał solidne podstawy by sądzić, że to Chanowie, a nie Żmije czy Szakale uprowadzili Tandi. Aradesh kręcił się po całej wiosce pokazując na prawo i lewo znalezioną na miejscu tragedii włócznię. Ian mówił, że była to broń charakterystyczna dla klanu rządzonego przez krwiożerczego, bestialskiego i słynącego z lekkiego palca i dużego fiuta Garla. Opowiedział mi, o nim co nieco. Kiedy zaś miałem udać się na spotkanie z królem kloszardów, chrząknął jak gdybym o czymś zapomniał. Faktycznie! Uderzyłem się wtedy ostentacyjnie w czoło fragmentem dłoni z mięśniem kłębu kciuka i udając nagłą eurekę, zaproponowałem Ianowi współudział w wyprawie.

Ian również udał przede mną, że nie ma pewności, że nie wie, że jest niezdecydowany. W końcu tu jest mu całkiem dobrze. Zdążył już wrosnąć w lokalną społeczność jak brukiew w grządkę, a w ogóle to ma na oku taką miłą, dojrzałą panią i chyba chciałby się ustatkować…

Pieprzył tak przez ładnych kilka minut. Jednak ja od pierwszego momentu bardzo dobrze wiedziałem, że ten stary awanturnik i najprawdopodobniej lepszy rabuś żądny łupów, usycha w tej równie suchej i żałosnej osadzie. Dlatego tworząc dobry grunt pod interesy, udałem, iż bawią mnie nasze negocjacje, a kiedy obaj uzgodniliśmy: wspólny podział łupów i sto kapsli zaliczki dla Iana, ruszyliśmy – każdy zadowolony na swój sposób – w stronę największego domu w osadzie. Domu, nad którym tym razem unosiła się aura rozpaczy, nieustanny lament licznych żon Aradesh’a i jakiś ogólny, bardzo posępny nastrój. Przyznam, iż znacznie bardziej odpowiadał mi zapach opiekanych na rożnie psów.

Aradesh przyjął nas niemalże z postawą równie błagalną i żałosną, co lokalny komandor straży. Gdy tylko ujrzał jak przechodzę przez prowadzące do wielkiej sali drzwi, z tym samym rozbieganym wzrokiem i wystającym daleko poza granice przyzwoitego kształtu rozlazłym nosem, rzucił:

Dzięki Opatrzności, że tu jesteś! Rozpaczliwie potrzebuję pomocy. Moja córka, Tandi, została uprowadzona. Nie wiem, co czynić!”.

Słowa sołtysa Cienistych Piasków uświadomiły mi kilka rzeczy:

- Po pierwsze, widmo jakiejś nowej republiki z moich koszmarów, było absolutną abstrakcją i żadna siła na świecie, nie była w stanie odmienić losu tego miejsca i tego człowieka. Aradesh do końca życia pozostanie tylko prostym, prowincjonalnym sołtysem, który nigdy nie będzie wiedział, co czynić.

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название