-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 192
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 86 87 88 89 90 91 92 93 94 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Mnie też nie. Widzisz, podejrzewam, że on ma rozkaz… spalenia “Freyi”

– Nie! – krzyknęła głośno. – Nie może tego zrobić! Nie zgodzi się spalić żywcem niewinnych ludzi!

– Zrobi to, jeśli mu każą. Pewności nie mam, ale tak sądzę. W każdym razie działa jego okrętu już są skierowane w naszą stronę. Może to tylko na postrach. Ale jeśli Amerykanie dojdą do wniosku, że muszą to zrobić, on to wykona. Widzisz, spalenie od razu całego ładunku bardzo zmniejszyłoby szkody ekologiczne.

Zadrżała i przytuliła się do niego. Zaczęła płakać.

– Nienawidzę go! – wybuchnęła.

Larsen pogłaskał jej włosy, mała głowa niemal całkiem skryła się pod jego potężną dłonią.

– Nie jego powinnaś nienawidzić. On ma po prostu takie rozkazy.

Wszyscy tutaj wykonują tylko rozkazy. Muszą robić to, co im każą inni – gdzieś daleko, w gabinetach Europy i Ameryki.

– Nie dbam o to. Nienawidzę ich wszystkich! Uśmiechnął się i jeszcze raz pogładził ją po głowie.

– Zrób coś dla mnie, Susełku.

– Co?

– Wróć do domu, do Alesund. Nie siedź tutaj. Zajmij się Kurtem i Kristiną. I niech dom będzie gotów na mój powrót. Bo jak tylko to się skończy, przyjadę do domu. Możesz być pewna.

– Jedź już teraz, ze mną!

– Wiesz przecież, że nie mogę – spojrzał na zegarek. – Muszę już iść, pora wracać na statek.

– Nie idź tam! – błagała. – Zabiją cię…

– To mój statek – odpowiedział, łagodnie uwalniając się z jej objęć. – I moja załoga. Ty przecież wiesz, że muszę tam wrócić.

Delikatnie posadził ją w głębokim fotelu komandora Prestona.

Tymczasem w Londynie samochód wiozący Adama Munro z piskiem opon wyskoczył z Downing Street, minął zwykły w tym miejscu tłumek gapiów, ciekawych, jak też wyglądają w dobie kryzysu możni tego świata, i przez pobliski plac Parlamentu pomknął w stronę Cromwell Road i autostrady wiodącej do Heathrow.

Pięć minut później dwaj marynarze królewskiej floty wojennej, walcząc z wiatrem wywołanym potężnymi śmigłami Wessexa, dopinali klamry uprzęży, w której Thor Larsen poszybować miał z powrotem na swój statek. Komandor Preston, sześciu jego oficerów i czterech dowódców okrętów NATO stało w równym szeregu kilkanaście jardów dalej. Wessex wolno uniósł się w górę.

– Panowie! – padła komenda Prestona. Jedenaście dłoni uniosło się ku czapkom w równoczesnym salucie.

Mikę Manning patrzył, jak helikopter unosi brodatego marynarza coraz wyżej i dalej. Ale mimo dużej już odległości, widział wyraźnie, że Norweg patrzy na niego, tylko na niego.

Więc on wie – pomyślał Manning z przerażeniem. – Boże miłosierny, on wszystko wie!

Thor Larsen wszedł w drzwi swojej własnej kajuty, czując na karku lufę pistoletu maszynowego. Swoboda siedział na tym samym krześle co przedtem. Larsena zaprowadzono na przeciwległy koniec długiego stołu.

– Uwierzyli panu? – spytał Ukrainiec.

– Tak, uwierzyli. I miał pan rację: rzeczywiście szykowali podwodny atak po zmroku. Teraz odwołali tę akcję.

– No jasne – parsknął Drake. – Gdyby rzeczywiście chcieli to zrobić, nacisnąłbym guzik bez zastanawiania się, czy to samobójstwo czy nie. Po prostu nie miałbym już wyboru.

Za dziesięć dwunasta prezydent Matthews odłożył słuchawkę telefonu, który przez ostatnie piętnaście minut łączył Biały Dom z rezydencją premiera w Londynie, i popatrzył pytająco na swoich trzech doradców.

– A więc tak – powiedział. – Brytyjczycy zrezygnowali z ataku. Jeszcze jedną naszą szansę diabli wzięli. Nie zostaje już chyba nic innego, jak rozwalić statek… zanim tamci to zrobią. Czy ten okręt jest już na miejscu?

– Jest na swojej pozycji. Działa załadowane i zaprogramowane – potwierdził Poklewski.

– Chyba że ten Munro ma jakiś dobry pomysł – wtrącił Benson. – Przyjmie go pan, panie prezydencie?

– Bob, przyjąłbym samego diabła, gdyby powiedział, że potrafi mnie z tego wyciągnąć.

– Jednego przynajmniej możemy już być pewni – odezwał się Lawrence. – Maksym Rudin nie zwariował. Postąpił tak, jak musiał postąpić w tej sytuacji. W grze przeciwko Wiszniajewowi on również nie ma już mocnych kart. A swoją drogą ciekaw jestem, jak, u diabła, tym dwóm chłopakom udało się zastrzelić samego Iwanienkę?

– Z pewnością pomógł im ten, który teraz dowodzi tą bandą na “Freyi” – Benson miał gotową odpowiedź. – Chętnie dostałbym tego Swobodę w swoje ręce.

– Niewątpliwie zatłukłby go pan na miejscu – skrzywił się z niesmakiem Lawrence.

– Nic podobnego. Zwerbowałbym go. Jest twardy, pomysłowy i bezlitosny. I potrafi grać tak, że dziesięć rządów europejskich tańczy wokół niego jak marionetki.

W Waszyngtonie było południe, w Londynie już piąta, kiedy rejsowy Concorde oderwał swe bocianie nogi od betonu lotniska Heathrow, wyprostował żałośnie dotąd zwisający dziób ku niebu i przekroczywszy barierę dźwięku pognał za zachodzącym słońcem. Naruszono tym samym – na polecenie Downing Street – zwykłe zasady, nie dopuszczające tworzenia fali uderzeniowej nad terenami zamieszkanymi. Niemal natychmiast po starcie potężne silniki Olympus osiągnęły pełną siłę ciągu – 150 tysięcy funtów – i cisnęły smukłą, srebrzystą strzałę wprost do stratosfery.

Kapitan oceniał przelot do Waszyngtonu na trzy godziny – dwie godziny szybciej od słońca. W połowie drogi nad Atlantykiem poinformował swoich pasażerów (wszyscy mieli bilety do Bostonu), że “po drodze” będzie musiał, niestety, wylądować na chwilę na lotnisku im. Dullesa w Waszyngtonie. Wytłumaczył to, jak zwykle w takich przypadkach, zagadkowymi “względami technicznymi”.

W zachodniej Europie była siódma, ale w Moskwie już dziewiąta, kiedy Jefrem Wiszniajew doczekał się wreszcie osobistego – i niewątpliwie niezwykłego, zważywszy choćby na porę – spotkania z Maksymem Rudinem, spotkania, którego z uporem domagał się już od rana. Stary dyktator zgodził się przyjąć głównego ideologa Partii w sali obrad Biura Politycznego, na trzecim piętrze budynku Arsenału. Wiszniajew przyjechał z nie zapowiedzianą obstawą: był z nim marszałek Nikołaj Kierenski. Ale i Rudin nie był sam: w sali obrad czekali już Dymitr Ryków i Wasyl Pietrow.

– Widzę, że mało kto rozkoszuje się piękną wiosenną pogodą na wsi – stwierdził z przekąsem Wiszniajew.

Rudin wzruszył lekceważąco ramionami.

– Właśnie podejmowałem kolacją dwu przyjaciół. A co was, towarzysze, sprowadza na Kreml o tak późnej godzinie?

W sali obrad nie było tym razem ani sekretarek, ani strażników. Było tylko pięciu bossów mafii rządzącej supermocarstwem. Ich gniewne spojrzenia krzyżowały się pod zawieszonymi wysoko kulistymi lampami.

– Zdrada! – warknął Wiszniajew. – Zdrada, towarzyszu sekretarzu generalny!

Zapadła cisza, złowieszcza i groźna.

– Kto zdradził? – spytał spokojnie Rudin.

Wiszniajew przechylił się gwałtownie przez stół, tak że jego twarz znalazła się blisko twarzy Rudina.

– Ci dwaj parszywi Żydzi ze Lwowa – syknął. – Ci dwaj, którzy siedzą teraz w Berlinie. Ci sami, których uwolnienia domaga się banda morderców na Morzu Północnym. Miszkin i Łazariew!

– To prawda – zaczął ostrożnie Rudin – zabójstwo kapitana Rudenki z Aerofłotu stanowi niewątpliwie…

– A czy nie jest to prawdą – przerwał Wiszniajew tonem pogróżki – że ci sami dwaj mordercy zabili Jurija Iwanienkę?

Rudin chętnie popatrzyłby teraz na miny Rykowa i Piętrowa. Zrozumiał, że stało się coś złego: ktoś z ciasnego kręgu wtajemniczonych puścił farbę.

Pietrow zagryzł wargi. Również on, nadzorujący teraz KGB z pomocą generała Obrazcowa, dobrze wiedział, że grono ludzi znających prawdę jest w istocie bardzo, bardzo wąskie. Osobiście był już pewien, że tym, który sypnął, musiał być pułkownik Kukuszkin. Człowiek, który najpierw nie zdołał ochronić przed zamachem swego szefa, a później nie umiał zlikwidować jego morderców. Teraz próbował ratować swoją karierę, a może nawet życie – zmieniając obóz i stawiając na Wiszniajewa.

– Owszem, dopuszczamy taką możliwość – odpowiedział wreszcie Rudin – ale nie ma na to dowodów.

– A ja sądzę, że dowody są! – huknął Wiszniajew. – Są dowody, że to właśnie ci dwaj ludzie zamordowali naszego drogiego towarzysza, Jurija Iwanienkę. I za to ich ścigamy.

Rudin przypomniał sobie natychmiast niedawne czasy, kiedy Wiszniajew – gdyby tylko mógł – utopiłby “drogiego towarzysza Iwanienkę” w łyżce wody. Ale odpowiedział rzeczowo:

– To nie ma nic do rzeczy. Już zabójstwo kapitana Rudenki jest zbrodnią, którą musimy przykładnie ukarać, i zrobimy to, choćby w więzieniu w Berlinie.

– Wątpię – odparł Wiszniajew, dobrze symulując oburzenie. – Wygląda raczej na to, że Niemcy ich uwolnią i wyślą do Izraela. Zachód jest słaby i bojaźliwy, nie będzie się długo opierał terrorystom. A jeśli ci dwaj bandyci dotrą żywi do Izraela, zaczną mówić! I myślę… naprawdę tak myślę, kochani towarzysze… że wszyscy tu dobrze wiemy, co oni powiedzą.

– Czego właściwie chcecie? – spytał zimno Rudin. Wiszniajew wstał. Podniósł się również, idąc za jego przykładem, marszałek Kierenski.

– Domagam się – oświadczył pompatycznie Wiszniajew – zwołania nadzwyczajnego zebrania Biura. Tu, w tej sali, jutro wieczorem o dziewiątej. W sprawie najwyższej państwowej wagi. Mam do tego prawo, nieprawdaż, towarzyszu sekretarzu generalny?

Srebrna grzywa Rudina pochyliła się wolno do przodu. Popatrzył na Wiszniajewa spode łba.

– Tak – mruknął – macie takie prawo.

– A zatem do jutra, o tej samej porze – warknął po wojskowemu główny ideolog i sztywno, jakby kij połknął, wyszedł z sali. Za nim, jak cień, marszałek Kierenski.

Rudin odwrócił twarz do Piętrowa.

– Pułkownik Kukuszkin? – upewnił się.

– Na to wygląda. Tak czy inaczej, Wiszniajew już wie.

– Nie ma żadnej możliwości zlikwidowania tych dwóch w Moabicie? Pietrow pokręcił przecząco głową.

– W każdym razie nie do jutra. Nie zdążymy zmontować nowej akcji, z nowym wykonawcą. Może jest jakiś sposób skłonienia Zachodu, żeby ich w ogóle nie wypuszczać z więzienia?

1 ... 86 87 88 89 90 91 92 93 94 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название