-->

Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 242
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Rozdział 17

W chwili gdy rozległ się huk wystrzału, Bourne rzucił się rozpaczliwie między ławki, w tym samym momencie czując w karku eksplozję gorąco- lodowatego bólu. Padł na lśniące, brązowe deski i zsunął się na podłogę w objęcia czekającej na niego ciemności. Gdzieś z bardzo daleka dobiegły go jeszcze jakieś histeryczne głosy, a potem przestał słyszeć i widzieć cokolwiek.

David… – Tym razem nie był to krzyk, lecz cichy głos, powtarzający z napięciem imię, którego nie chciał znać. – David, słyszysz mnie?

Bourne otworzył oczy i natychmiast zdał sobie sprawę z dwóch faktów: po pierwsze, gardło miał owinięte szerokim bandażem, a po drugie, leżał w ubraniu na łóżku. W polu jego widzenia po prawej stronie pojawiła się zatroskana twarz Johna St. Jacques, po lewej zaś człowieka, którego nie znał. Był to mężczyzna w średnim wieku, o spokojnym, nieruchomym spojrzeniu.

– Carlos… – wykrztusił z trudem Jason, odzyskując głos. – To był on!

– Jeśli tak, to nadal jest na wyspie – oświadczył stanowczo St. Jacques. – Henry natychmiast kazał ją otoczyć, a nie minęła jeszcze nawet godzina. Brzeg jest strzeżony na całej długości przez patrole, pozostające przez cały czas w kontakcie radiowym i wzrokowym. Oficjalnie nazwał to "ćwiczeniami sił zwalczających przemyt narkotyków". Przypłynęło kilka łodzi, ale żadna nie wypłynęła i nie wypłynie.

– Kto to jest? – zapytał Bourne, spoglądając na nieznajomego mężczyznę.

– Lekarz – wyjaśnił Johnny. – Jest moim przyjacielem, mieszka na stałe w pensjonacie. Leczył mnie w…

– Wydaje mi się, że powinniśmy zachować daleko idącą ostrożność – przerwał mu doktor. – Poprosiłeś mnie o pomoc i dyskrecję i otrzymałeś je, ale zważywszy na to, co się stało, a także na to, że twój szwagier raczej nie pozostanie długo pod moją opieką, będzie chyba lepiej, jeśli mnie nie przedstawisz.

– Całkowicie się z panem zgadzam, doktorze. – Jason skinął z trudem głową, a zaraz potem podniósł ją raptownie, spoglądając na obu mężczyzn szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. – Izmael! Zabiłem go!

– Mylisz się – odparł spokojnie St. Jacques. – Jest w fatalnym stanie, ale żyje. To silny chłopak, jak jego ojciec, i na pewno się wyliże. Przewieziemy go samolotem do szpitala na Martynice.

– Boże, przecież to był trup!

– Został okropnie skatowany – wyjaśnił lekarz. – Połamane obie ręce, masa zewnętrznych i wewnętrznych urazów, ale zgadzam się z Johnem: to silny chłopak i z pewnością da sobie radę.

– Chcę, żeby niczego mu nie brakowało.

– Wszystko już załatwiłem.

– To dobrze. – Bourne przeniósł spojrzenie na doktora. – Co ze mną?

– Bez prześwietlenia i nie wiedząc, jak pan się porusza, mogę postawić

jedynie bardzo ogólną diagnozę.

– Słucham.

– Oprócz rany to przede wszystkim wstrząs pourazowy.

– To nieważne.

– Pan tak twierdzi? – zapytał lekarz, uśmiechając się łagodnie.

– Tak, i wcale nie żartuję. Pytałem o ciało, nie głowę. Nią sam się zajmę.

– Czy to tubylec? – Doktor spojrzał pytająco na właściciela Pensjonatu Spokoju. – Jakiś biały, starszy Izmael? Bo na pewno nie jest lekarzem.

– Odpowiedz mu, proszę.

– W porządku. Kula przeszła przez lewą stronę karku, mijając o milimetry kilka miejsc, których uszkodzenie skończyłoby się na pewno utratą mowy, a być może nawet śmiercią. Oczyściłem ranę i założyłem szwy. Przez jakiś czas będzie pan miał trudności z poruszaniem głową, ale to naprawdę najmniejszy problem.

– Innymi słowy, mam sztywny kark, ale jeśli dam radę stanąć na nogi, to będę chodził?

– W największym skrócie można to chyba tak ująć.

– Flara jednak się przydała… – mruknął Jason, kładąc ostrożnie głowę na poduszce. – Przynajmniej oślepiła go na chwilę.

– Słucham? – St. Jacques nachylił się nad łóżkiem.

– Nieważne… W takim razie sprawdźmy, jak chodzę. – Bourne siadł powoli na łóżku i opuścił nogi na podłogę. Pokręcił lekko głową, kiedy John wyciągnął rękę, żeby mu pomóc. – Dzięki, ale muszę sam sobie dać radę. – Wstał ostrożnie, czując teraz znacznie wyraźniej ucisk spowijającego mu szyję bandaża. Zrobił krok naprzód na obolałych, posiniaczonych nogach; na szczęście były to tylko siniaki. Gorąca kąpiel zmniejszy ból, a silna dawka aspiryny i jakaś maść przywrócą mu sprawność. Gdyby tylko nie ten cholerny bandaż na szyi; nie dość, że go dusił, to jeszcze zmuszał do odwracania całego tułowia, kiedy chciał spojrzeć w bok… Mimo to musiał przyznać, że jak na kogoś w tym wieku radzi sobie całkiem nieźle. Niech to szlag trafi! – Doktorze, mógłby pan trochę poluzować tę obrożę? Wydaje mi się, że zaraz mnie udusi.

– Odrobinę, ale nie więcej. Chyba nie chce pan, żeby szwy puściły?

– A może plaster?

– Za duża rana. Niech pan nawet o tym nie myśli.

– Obiecuję panu, że będę.

– Jest pan bardzo zabawny.

– Wcale tak mi się nie wydaje.

– To pański kark, nie mój.

– Święte słowa. Johnny, mógłbyś zdobyć trochę plastra? St. Jacques spojrzał pytająco na lekarza.

– Chyba nie uda nam się go powstrzymać.

– W takim razie wyślę kogoś do sklepu.

– Proszę mi wybaczyć, doktorze – powiedział Jason, kiedy jego szwagier poszedł do telefonu – ale muszę zadać Johnny'emu kilka pytań, a nie wydaje mi się, żeby chciał pan je słyszeć.

– Już i tak usłyszałem więcej, niż powinienem. Zaczekam w sąsiednim pokoju.

Lekarz wyszedł, zamykając za sobą starannie drzwi.

W czasie, kiedy John rozmawiał przez telefon, Jason chodził po pokoju, wykonując różne ruchy ramionami, by sprawdzić, jak funkcjonują, a następnie zrobił kilka przysiadów, stopniowo zwiększając tempo. Musiał być sprawny, po prostu musiał!

– Plaster będzie za kilka minut – oznajmił St. Jacques, odkładając słuchawkę. – Kazałem Pritchardowi otworzyć sklep. Przyniesie kilka rozmiarów.

– Dzięki. – Bourne przerwał ćwiczenia. – Johnny, kim był ten człowiek, którego zastrzeliłem? Wypadł zza kotary, ale nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy.

– Nigdy wcześniej go nie widziałem, choć wydawało mi się, że znam każdego białego człowieka na tych wyspach, którego stać na taki drogi garnitur. Był chyba jednym z turystów i pracował dla Szakala. Rzecz jasna nie miał żadnych dokumentów. Henry odesłał ciało na Montserrat.

– Ilu ludzi wie, co się dzieje?

– Oprócz personelu w pensjonacie jest teraz czternastu gości, ale żaden nie ma nawet najmniejszego pojęcia o niczym. Zawiadomiłem ich, że kaplica jest nieczynna w związku z uszkodzeniami powstałymi w czasie sztormu. Ci, którzy coś wiedzą, jak na przykład nasz lekarz czy ci dwaj faceci z Toronto, znają tylko kilka oderwanych szczegółów, a poza tym to przyjaciele. Ufam im. Cała reszta żłopie wiadrami rum.

– A strzały w kaplicy?

– Ściągnęliśmy najgłośniej grający zespół na okolicznych wyspach… Poza tym przecież to było trzysta metrów w głębi lasu. Posłuchaj, Davidzie: nie ma tu nikogo oprócz całkowicie lojalnych przyjaciół i paru luzaczków, którzy nie mieliby nic nawet przeciwko wakacjom w Teheranie. Poza tym powtarzam ci, że bar przeżywa prawdziwe oblężenie.

– Zupełnie jak na balu maskowym w teatrze cieni… – mruknął Bourne, ostrożnie unosząc głowę i spoglądając w sufit. – Widać tylko jakieś miotające się gwałtownie postaci, ale nie wiadomo, kto jest kim ani o co właściwie chodzi.

– Nie bardzo pana rozumiem, profesorze. Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nikt nie rodzi się terrorystą, Johnny. Ich się robi za pomocą metod, jakich nie znajdziesz w żadnym podręczniku metodyki nauczania. Niezależnie od przyczyn, które skłoniły ich do wkroczenia na tę ścieżkę – a mogą to być zarówno uzasadniona chęć zemsty, jak i chorobliwa megalomania – maskarada trwa bez chwili przerwy.

– I co z tego? – zapytał St. Jacques, marszcząc z zastanowieniem brwi.

– To, że aktorami kieruje się mówiąc, jakie ruchy mają wykonywać, ale nie wyjaśniając dlaczego.

– Tak właśnie robimy tutaj i to samo robi Henry na wodzie dookoła wyspy.

– Na pewno?

– Tak, do diabła!

– Ja myślałem o sobie to samo, ale okazało się, że nie miałem racji. Przeceniłem dużego, sprytnego dzieciaka, któremu powierzyłem pozornie proste zadanie, a nie doceniłem skromnego, przerażonego księdza, który dostał trzydzieści srebrników.

– O czym ty mówisz, do cholery?

– O Izmaelu i bracie Samuelu. Samuel musiał przyglądać się torturowaniu chłopaka oczami Torquemady.

– Torkuco?

– Problem polega głównie na tym, że nie znamy graczy. Na przykład Strażnicy, których sprowadziłeś do kaplicy…

– Nie jestem idiotą, Davidzie – zaprotestował St. Jacques, wpadając mu w słowo. – Kiedy kazałeś nam ją otoczyć, pozwoliłem sobie na odrobinę swobody i zabrałem tylko dwóch ludzi. To byli komandosi, najlepsi, jakich mam, i podobnie jak Henry ufam im bez zastrzeżeń.

– Henry? Chyba jest w porządku, prawda?

– Czasem potrafi dokuczyć jak wrzód na dupie, ale na wyspach nie ma nikogo lepszego.

– A gubernator?

– Głupi osioł.

– Henry wie o tym?

– Jasne. Nie zrobili go generałem tylko za jego mało reprezentacyjny wygląd; to nie tylko dobry żołnierz, ale i znakomity administrator. Załatwia tu masę rzeczy.

– Jesteś zupełnie pewien, że nie kontaktował się z gubernatorem?

– Powiedział, że da mi znać, kiedy będzie musiał to zrobić, a ja mu wierzę.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz, bo Jego Ekscelencja Gubernator pracuje dla Szakala.

– Co takiego? Nie wierzę!

– Lepiej uwierz, bo to prawda.

– Niewiarygodne!

– Wcale nie. Właśnie tak działa Szakal. Wyszukuje wszelkie możliwe słabości i wykorzystuje je bezlitośnie. Niewielu jest ludzi, których nie można w ten sposób kupić.

St. Jacques podszedł powoli do okna, usiłując przyswoić sobie nieprawdopodobną informację.

– W takim razie wyjaśniło się od razu kilka spraw. Gubernator pochodzi ze starej ziemiańskiej rodziny, ma brata na wysokim stanowisku w Foreign Office, bliskiego współpracownika premiera. Dlaczego został wysłany akurat tutaj, a właściwie dlaczego zgodził się, żeby go tu wysłano? Wydawałoby się, że powinny go interesować co najmniej Bermudy albo Wyspy Dziewicze. Plymouth może być stacją pośrednią, ale na pewno nie docelową.

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название