Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Lepiej nic nie kombinuj – ostrzegł terrorysta. – Wygrasz co najwyżej tyle, że zginie jeden z moich ludzi, ale ja i tak sobie poradzę. Wiesz w jaki sposób? Zastrzelę… nie, nie ciebie, przyjacielu, ale twojego kapitana Larsena. A teraz pokaż mi, gdzie są zbiorniki balastowe.
Martinsson bynajmniej nie miał zamiaru ryzykować życiem swojego dowódcy. Miał dwadzieścia parę lat, a starszemu o całe pokolenie Larsenowi dużo zawdzięczał. Pływał z nim już przedtem na dwóch innych statkach, pod jego też dowództwem wyspecjalizował się w obsłudze pomp. Darzył go – podobnie zresztą jak i cała załoga – wielkim szacunkiem i sympatią. Larsen zawsze bardzo troszczył się o załogę, a przy tym uchodził za najlepszego marynarza w całej Nordia Linę.
Martinsson zaczął więc posłusznie objaśniać terroryście schemat, na którym widać było dwadzieścia rzędów zbiorników, po trzy w każdym rzędzie.
– Tutaj, na samym dziobie, lewy i prawy zbiornik są pełne ropy. W środku między nimi jest zbiornik na pomyje… teraz pusty, bo to dopiero pierwszy ładunek. Nie było potrzeby płukać zbiorników, no więc nie ma pomyj. Następny rząd to wszystko zbiorniki balastowe. Była w nich woda, jak płynęliśmy z Japonii do Zatoki. Teraz jest w nich tylko powietrze. Działają jak pontony.
– Otwórz zawory między tymi zbiornikami balastowymi i zbiornikiem na pomyje! – rozkazał bandyta. Martinsson wahał się przez chwilę.
– Rób, co mówię!
Marynarz nacisnął trzy kwadratowe przyciski na konsolecie. W jej wnętrzu odezwał się cichy brzęczyk. A ćwierć mili przed nimi, głęboko pod pokładem, szeroko otworzyły się klapy, wielkie jak drzwi od garażu, łącząc cztery zbiorniki w jeden zespół o łącznej pojemności 80 tysięcy ton. Dowolny płyn, wlany do jednego z tych zbiorników, mógł teraz przepływać swobodnie do pozostałych.
– Gdzie jeszcze są zbiorniki balastowe? Martinsson pokazał palcem środek statku.
– Tutaj są następne trzy, w jednym rzędzie od burty do burty.
– Zostaw je w spokoju. Ile jeszcze jest takich zbiorników?
– W sumie jest ich dziewięć. Ostatnie trzy są tuż pod nadbudówką, też w jednym rzędzie.
– Otwórz zawory pomiędzy tymi zbiornikami – polecił terrorysta, i Martinsson bez szemrania zrobił, co mu kazano.
– W porządku. Teraz powiedz, czy można bezpośrednio połączyć zbiorniki na ropę z balastowymi?
– Nie. Nie ma żadnego połączenia między tymi systemami.
– Trudno, zmienimy trochę plan… Otwórz wszystkie zawory między zbiornikami z ropą… wszystkie, tak żeby cała pięćdziesiątka była ze sobą połączona.
Trzeba było aż piętnastu sekund, by nacisnąć wszystkie niezbędne przy tej operacji wyłączniki na konsolecie. W czeluściach statku, w gęstej czarnej cieczy, otwierały się szeroko dziesiątki wielkich klap; tankowiec przekształcał się w jeden olbrzymi zbiornik, mieszczący w sobie milion ton ropy. Martinsson patrzył ze zgrozą na swoje dzieło.
– Jeśli statek zatonie z choćby jednym zbiornikiem pękniętym, cały milion ton wypłynie na powierzchnię – mruknął do siebie, ale terrorysta to usłyszał.
– Tym bardziej odpowiednie władze będą się starać, żeby nie zatonął. Gdzie jest główny wyłącznik prądu dla pomp obsługujących zawory?
Martinsson wskazał na skrzynkę połączeń elektrycznych na ścianie pod sufitem. Terrorysta otworzył ją i przesunął w dół rączkę kontaktu. Następnie wyjął dziesięć bezpieczników i schował je do kieszeni. Szef pomp patrzył na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Teraz nie można już było zamknąć wewnętrznych połączeń między zbiornikami. Były oczywiście zapasowe bezpieczniki, i wiedział, gdzie są schowane. Ale przecież on sam będzie zamknięty w magazynie farb. A nikt, kto nie zna dobrze tego pomieszczenia, nie znajdzie tych bezpieczników dostatecznie szybko, by w porę uruchomić zbawcze klapy.
Bengt Martinsson wiedział – bo na tym polegała jego praca – że żaden tankowiec nie może być napełniany ani rozładowywany w sposób dowolny. Jeśli napełnisz tylko zbiorniki z prawej burty, zostawiając puste wszystkie inne, statek przewróci się i zatonie. Jeśli napełnisz tylko lewe – przewróci się na drugą burtę. Jeśli załadujesz przód, a nie zrównoważysz tego na rufie – pogrąży się dziobem pod wodę, a rufa zawiśnie w powietrzu; i odwrotnie, zatonie, jeśli napełnisz zbiorniki rufowe, pozostawiając w dziobowych tylko powietrze. Ale i z balastem trzeba się obchodzić ostrożnie. Jeśli zbiorniki na dziobie i na rufie wypełnią się wodą, a środkowe pozostaną puste, statek wygnie się w łuk, niczym akrobata wykonujący salto przez plecy. Tankowce nie są przeznaczone do takich akrobacji. Masywny kręgosłup “Freyi” pękłby w takim przypadku jak zapałka.
– Jeszcze jedno pytanie. Co będzie, jeśli otworzymy wszystkie pięćdziesiąt klap kontrolnych na pokładzie?
Martinssona ogarnęła nagle piekielna pokusa, by rzeczywiście to zrobić. Pomyślał jednak o kapitanie Larsenie, trzymanym pod bronią trzy piętra wyżej. Przełknął ślinę i powoli wycedził:
– Bez aparatów tlenowych wszyscy zginiecie.
I wyjaśnił zamaskowanemu człowiekowi, że kiedy zbiorniki są napełnione, między powierzchnią cieczy a pokrywą gromadzą się gazy, wyzwalające się z ropy naftowej. To bardzo lekkie gazy i silnie wybuchowe. Gdyby nie były systematycznie odprowadzane, przekształciłyby statek w gigantyczną bombę.
Ściśle biorąc, tylko starsze systemy zabezpieczające rzeczywiście odprowadzały wybuchowy gaz na zewnątrz; specjalne pompy wysysały go ze zbiorników i wyrzucały ponad pokład, skąd, lżejszy od powietrza, natychmiast się ulatniał. Na nowszych statkach stosowano inny, znacznie bezpieczniejszy system. Obojętny gaz, pochodzący ze spalin silnika głównego, wtłaczano do zbiorników, by wyprzeć z nich tlen; ten obojętny gaz składał się w przeważającej części z dwutlenku węgla. W górnej części zbiorników powstawała w ten sposób całkowicie beztlenowa atmosfera, w której nic nie mogło się zapalić, niemożliwe było nawet powstanie iskry. Każdy zbiornik miał jednak swoją klapę kontrolną o średnicy około jednego jarda; gdyby ktoś otworzył taką klapę, nie stosując żadnych zabezpieczeń, natychmiast znalazłby się w gęstej chmurze ciężkiego gazu, sięgającego wyżej niż głowa człowieka. Udusiłby się oddychając atmosferą całkowicie pozbawioną tlenu – zanim wiatr zdążyłby rozwiać chmurę.
– Dziękuję za ostrzeżenie – powiedział terrorysta. – Kto z załogi zna się na aparatach tlenowych?
– Dysponuje nimi pierwszy oficer. Ale oczywiście wszyscy umiemy ich używać. Było specjalne szkolenie.
Dwie minuty później Martinsson znalazł się z powrotem w magazynie lakierów wraz z innymi członkami załogi. Była piąta.
W czasie gdy szef terrorystów przebywał w centrali kontroli ładunku, a jeden z jego podwładnych pilnował Thora Larsena – pozostała piątka zajmowała się rozładowywaniem kutra. Teraz dziesięć walizek z materiałami wybuchowymi stało już na śródpokładziu “Freyi” w pobliżu trapu, a zamaskowani ludzie czekali na dalsze instrukcje szefa. Tym razem polecenia były krótkie i zwięzłe. W przedniej części kadłuba odkręcono i odsunięto pokrywy dwu zbiorników balastowych, lewego i prawego; w każdym otworze można było dostrzec pierwsze szczeble drabiny schodzącej w czarną, wypełnioną stęchłym powietrzem przepaść. W rzeczywistości drabina miała osiemdziesiąt stóp długości i sięgała aż do dna zbiornika.
Azamat Krim ściągnął z głowy maskę, wcisnął ją do kieszeni i z latarką zszedł do pierwszego zbiornika. Za nim, na długich linach, spuszczono dwie walizki. Na dnie zbiornika Krim umieścił jedną walizkę przy burcie “Freyi” i przymocował ją sznurem do przebiegającego w tym miejscu pionowo stalowego żebra. Drugą walizkę otworzył, a jej zawartość podzielił na dwie części: połowa powędrowała pod przednią ścianę zbiornika, za którą znajdowało się 20 tysięcy ton ropy naftowej; druga trafiła pod tylną ścianę, za którą było drugie 20 tysięcy ton ropy. Potem Krim obłożył ładunki starannie workami z piaskiem, aby skoncentrować siłę wybuchu na stalowych grodziach. Upewniwszy się, że zapalniki są na właściwych miejscach i że mają kontakt z urządzeniem spustowym, powrócił na pokład.
Całą tę procedurę powtórzył w drugim zbiorniku dziobowym, a następnie w obu bocznych zbiornikach balastowych pod nadbudówką. W ten sposób wykorzystał już osiem walizek. Dziewiątą umieścił w środkowym zbiorniku na śródokręciu – nie po to, żeby i do niego wpuścić kaskady wody morskiej, ale po to, by przyspieszyć pęknięcie kilu, kiedy zbiorniki dziobowe i rufowe będą już rozerwane.
Dziesiąty ładunek trafił do maszynowni. Tutaj Krim uzbroił go w zapalnik i ułożył w miejscu, gdzie krzywizna kadłuba zbiega się z grodzią oddzielającą maszynownię od magazynu farb. Ładunek był dostatecznie silny, by rozerwać jednocześnie obie grube blachy. Jeśli zostanie zdetonowany, ludzie uwięzieni w magazynie, nawet jeśli przeżyją wybuch, potopią się w wodzie, która tutaj, kilkadziesiąt stóp pod powierzchnią morza, wedrze się z siłą Niagary.
Była szósta piętnaście i nad pustym pokładem “Freyi” zaczynało już świtać, kiedy Krim zameldował Drake'owi:
– Andrij, ładunki rozmieszczone i uzbrojone. Ale, prawdę mówiąc modlę się, żeby nigdy nie wybuchły.
– To nie będzie potrzebne. Wystarczy pokazać je kapitanowi Larsenowi. Jak zobaczy i zrozumie, sam zacznie przekonywać władze. I będą musieli zrobić to, czego żądamy. Nie będą mieli wyboru.
Terroryści wypuścili teraz z prowizorycznego więzienia dwóch marynarzy, dali im stroje ochronne, maski gazowe i butle z tlenem. Tak wyposażeni, marynarze przewędrowali przez cały pokład od dziobu do nadbudówki, otwierając po kolei klapy kontrolne wszystkich pięćdziesięciu zbiorników z ropą. Kiedy robota była skończona, wrócili do magazynu farb. Stalowe drzwi zamknięto od zewnątrz i starannie dokręcono dwie mocujące śruby; miały tak pozostać aż do momentu, gdy dwaj berlińscy więźniowie znajdą się bezpieczni w Izraelu.
O szóstej trzydzieści Andrew Drake, nadal zamaskowany, wrócił do kajuty kapitana. Ciężko opadł na fotel naprzeciw Larsena, po czym opowiedział mu dokładnie o wszystkim, co zrobiono na statku. Norweg patrzył nań pozornie nieporuszony. Z kąta kabiny mierzyła w niego bez przerwy lufa automatu. Skończywszy swoją relację, Drake wyjął z kieszeni czarne plastikowe pudełko i pokazał je kapitanowi. Było nie większe niż dwie złożone razem paczki papierosów; w środku obudowy znajdował się jeden czerwony przycisk, a z narożnika wystawała krótka, zaledwie czterocalowa antena.