-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 194
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 58 59 60 61 62 63 64 65 66 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Dobrze – mruknął Gelder – czekajcie tam na mnie. Będę za piętnaście minut.

Cisnął słuchawkę na widełki, kopnął pod szafę bambosze i w pośpiechu wcisnął buty i marynarkę. Po chwili był już przy drzwiach garażu. Kiedy wyprowadzał Mercedesa tyłem po żwirowej alejce, przypomniał mu się koszmarny sen, który prześladował go od dawna.

– Czyżby porwanie? Dobry Boże, tylko nie to!

Tymczasem na pokładzie “Freyi” kapitan Larsen został zmuszony do szczególnej wycieczki po swoim własnym statku: w świetle latarek oglądał ładunki wybuchowe, przymocowane do ścian zbiorników balastowych głęboko pod linią wodną. W drodze powrotnej widział, jak trzy mile od “Freyi” kuter z ekipą cumowniczą zawraca i odpływa ku brzegom. Jednocześnie po przeciwnej stronie, na pełnym morzu, pojawił się niewielki frachtowiec, płynący na południe. Najwyraźniej i on dostrzegł nieruchomego lewiatana, bo pozdrowił go radosnym gwizdaniem – ale nie zmienił kursu i nie zbliżył się.

Larsen obejrzał również ładunek umieszczony w środkowym zbiorniku na śródokręciu i te, które znalazły się w komorach balastowych pod nadbudówką. Nie potrzebował już schodzić w okolice magazynu farb.

Znał dobrze to miejsce i potrafił wyobrazić sobie skutki wybuchu podłożonej tam bomby.

O ósmej trzydzieści, kiedy Dirk van Gelder wbiegał do budynku Kontroli Mozy, by jak najszybciej przesłuchać taśmę, Thor Larsen wracał już pod eskortą do swojej kabiny. Nie mógł jakoś doliczyć się terrorystów. Jednego widział na pomoście dziobowym “Freyi”, jak owinięty w grubą kurtkę dla ochrony przed zimnem badał wzrokiem horyzont. Inny wspinał się na szczyt komina, by stamtąd, z wysokości stu stóp nad pokładem, prowadzić dalekosiężną obserwację. Trzeci czuwał na mostku, kontrolując ekrany radarów i sonarów, które pozwalały mu dostrzegać wszystko, co poruszało się w promieniu czterdziestu ośmiu mil wokół “Freyi”, a także kawał morza i dna morskiego pod nią. Z pozostałych czterech, dwóch – w tym herszt – było z kapitanem. Dwóch zatem brakowało: musieli kręcić się gdzieś po statku.

Szef terrorystów kazał mu znowu usiąść przy jego własnym stole. Palcami zabębnił po pudełku oscylatora, które przytroczył sobie do paska.

– Kapitanie, niech pan mnie nie zmusza do użycia tego przycisku. I niech pan nie myśli, że nie odważę się go użyć. Owszem, zrobię to, jeśli dojdzie tutaj do jakichś heroicznych błazenad albo jeśli moje żądania nie zostaną spełnione. A teraz proszę to przeczytać.

Podał Larsenowi trzy kartki gęsto zapisane maszynowym tekstem po angielsku. Larsen szybko i nieuważnie przebiegł po nim wzrokiem.

– Dokładnie o dziewiątej przeczyta pan ten tekst przez radio dyrektorowi portu w Rotterdamie. Ani słowa mniej, ani słowa więcej. I żadnych uwag po holendersku czy po norwesku. Tylko to, co napisane. Rozumiemy się?

Larsen przytaknął z ponurą miną. Drzwi otworzyły się nagle i do kabiny wszedł jeszcze jeden z napastników. Najwyraźniej przybywał tu z kambuza – niósł bowiem dużą tacę z jajecznicą, masłem, dżemem i kawą. Postawił ją na stole, między dwoma siedzącymi przy nim mężczyznami.

– Śniadanie – oznajmił szef napastników. Gestem zaprosił Larsena. – Może i pan coś zje?

Kapitan nie chciał jeść, ale chętnie napił się kawy. Przecież nie kładł się przez całą noc, a poprzedniego ranka wstał o siódmej. Dwadzieścia sześć godzin bez snu – a przed nim być może jeszcze więcej. Chciał jak najdłużej być przytomny i czujny. Sądził, że kawa mu w tym pomoże. Nie bez pewnej satysfakcji obliczył, że siedzący po drugiej stronie stołu terrorysta jest na nogach równie długo jak on.

Niespodziewanie tamten nakazał wyjść strażnikowi z karabinem. Drzwi się zamknęły i zostali sam na sam – ale nie dawało to kapitanowi szczególnych szans. Stół był bardzo szeroki i Larsen nie zdołałby dosięgnąć terrorysty; a ten miał rewolwer tuż pod prawą ręką i oscylator przypięty do pasa.

– Zapewne nie będę nadużywał pańskiej gościnności dłużej niż trzydzieści godzin… może czterdzieści – odezwał się człowiek w kominiarce. – Ale i to wystarczy, żebym udusił się w tej masce. A w końcu… nigdy przedtem mnie pan nie widział i nigdy więcej mnie pan nie zobaczy.

Lewą ręką ściągnął z głowy czarną kominiarkę. Larsen zobaczył twarz człowieka trzydziestoparoletniego, szatyna o piwnych oczach. Ale, choć zdemaskowany, nadal był dla kapitana zagadką. Mówił jak rodowity Anglik i tak też się zachowywał. Ale przecież Anglicy nie porywają statków, to pewne. A więc może Irlandczyk z IRA? Nie, zaraz… wspomniał przecież coś o przyjaciołach w niemieckim więzieniu. Może Arab? Jacyś terroryści z Organizacji Wyzwolenia Palestyny rzeczywiście siedzą w Niemczech. I rozmawia ze swoimi kolegami jakimś dziwnym językiem. Nie bardzo wprawdzie podobnym do arabskiego, ale rozmaitych dialektów arabskich są dziesiątki – a on, Larsen, znał tylko trochę język Arabów znad Zatoki. Więc może jednak Irlandczyk…

– Jak mam się do pana zwracać? – spytał człowieka, którego nigdy nie miał poznać jako Andrija Dracza czy też Andrew Drake'a.

Mężczyzna, zajęty jedzeniem, namyślał się przez chwilę.

– Może pan mnie nazywać “Swoboda” – powiedział w końcu. – To popularne nazwisko w moim kraju, ale także rzeczownik pospolity. Oznacza tyle co wolność.

– To chyba nie po arabsku? Terrorysta po raz pierwszy uśmiechnął się.

– Nie, oczywiście. Nie jesteśmy Arabami. Jesteśmy Ukraińcami. Kochamy naszą ojczyznę i walczymy o jej wolność.

– I sądzicie, że władze niemieckie wypuszczą waszych przyjaciół z więzienia?

– Muszą – powiedział Drake z przekonaniem. – Nie będą mieć wyboru… No, chodźmy, jest już prawie dziewiąta.

1 ... 58 59 60 61 62 63 64 65 66 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название