Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Czy na tym strażniku można polegać, czy to nasz człowiek? -, dopytywał się Rudin.
– Nie, ale ma rodzinę w NRD. Przekonano go, że powinien zrobić to, czego chcemy. Kukuszkin jest pewien, że facet nie zawiadomi policji. Jest zbyt wystraszony.
– Ale to znaczy, że wie, dla kogo pracuje. Czyli wie za dużo…
– Kukuszkin załatwi i jego, jak tylko wyjdzie za bramę więzienia. Nie będzie żadnych śladów.
– Osiem dni – mruknął Rudin. – Powinien to dobrze zrobić.
– Zrobi – uśmiechnął się Pietrow. – On też ma rodzinę.
Za osiem dni Miszkin i Łazariew zabiorą swoją tajemnicę do grobu. Ci, którzy im pomagali, będą milczeć, bo zrozumieją, że ich życie jest także zagrożone. A nawet, jak coś powiedzą, nikt im nie uwierzy. Nikt nie wierzy w takie histeryczne rojenia.
29 marca pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły “Freyę” dwadzieścia mil na zachód od brzegów Irlandii. Przecinała właśnie jedenasty południk kursem NNE, zmierzając ku Zewnętrznym Hebrydom. Już godzinę temu jej potężne radary wykryły daleko przed dziobem flotyllę kutrów rybackich, i oficer wachtowy pilnie jej teraz wypatrywał. Spostrzegł wreszcie: cała flotylla dryfowała w sporej odległości na prawo od tankowca, między nim a brzegiem.
Słońce wstawało sponad skalistych brzegów hrabstwa Donegal, które marynarze z mostka “Freyi” widzieli jako cienką linię na horyzoncie, a i to wyłącznie dzięki znacznej wysokości, na jakiej się znajdowali. Rybacy z Killybegs, kołyszący się w swoich łódkach osiemdziesiąt stóp niżej w oczekiwaniu, aż ławice makreli, śledzi i wątłuszy złapią się w ich sieci – widzieli na wschodzie tylko wielką tarczę słońca. I nagle w jego promieniach dostrzegli na zachodzie niewiarygodnie wielki pływający ląd.
Christy O'Byrne siedział właśnie w ciasnej budce sternika i dopijał swoje poranne kakao. Jego kuter, “Bernadette”, którym wraz z bratem zarabiali na życie, kołysał się na fali najbliżej przepływającego tankowca. Christy z niedowierzaniem kilka razy zamknął i otworzył oczy, a gdy to nie pomogło, odstawił kubek, wyskoczył z budki sternika i jednym susem znalazł się przy relingu. Tymczasem za jego plecami inni rybacy, którzy wcześniej dostrzegli “Freyę”, ciągnęli już za sznurki swoich syren: wrzaskliwy chór cienkich gwizdków rozdarł ciszę poranka. Na mostku “Freyi” Thor Larsen skinął z uśmiechem głową w stronę młodszego oficera; sekundę później syreny “Freyi” głosem rozwścieczonego byka odpowiedziały na pozdrowienie flotylli z Killybegs.
Christy O'Byrne oparł się o reling i patrzył, jak tankowiec wypełnia horyzont, słyszał tętnienie maszyn pracujących głęboko pod linią wody, a w końcu poczuł, jak “Bernadette” zaczyna tańczyć na rozszerzającym się kilwaterze “Freyi”.
– Maryjo Przenajświętsza – wyszeptał – widziałaś kiedy coś tak wielkiego?
Na wschodnim wybrzeżu Irlandii niektórzy rodacy O'Byrne'a mieli tego ranka szczególnie dużo roboty. Należał do takich Martin Donahue, pracownik Zamku Dublińskiego – zamku, który przez 700 lat był bastionem brytyjskiego panowania nad tą ziemią. Martin pamiętał jeszcze, jak siedząc na ramionach ojca oglądał ostatni i ostateczny wymarsz wojsk brytyjskich z Zamku. Sześćdziesiąt jeden lat później, bliski emerytury, był tu pracownikiem państwowym Republiki Eire: pod gotyckim sklepieniem Sali Świętego Patryka sumiennie i dokładnie posuwał tam i z powrotem po dywanie koloru indygo swój wielki odkurzacz.
Nie bywał tutaj w momentach, kiedy pod wspaniałym plafonem Yincenta Waldre z 1778 roku wprowadzano uroczyście kolejnych prezydentów Republiki Irlandzkiej. Nie będzie też obecny za dwanaście dni, kiedy pod znieruchomiałymi proporcami heraldycznymi pradawnych rycerzy świętego Patryka dwa współczesne supermocarstwa podpiszą Traktat Dubliński. On tylko od czterdziestu lat utrzymuje dla nich tę salę w czystości.
Także w Rotterdamie czyniono przygotowania, ale do zupełnie innej ceremonii. 30 marca przybył tu Harry Wennerstrom i zamieszkał w najlepszym apartamencie hotelu “Hilton”. Przyleciał do Rotterdamu własnym “dyrektorskim” odrzutowcem, który stał teraz na pobliskim lotnisku Schiedam. Przez cały dzień uwijały się wokół Wennerstroma cztery sekretarki, spraszając skandynawskich i holenderskich dygnitarzy, światowych potentatów przemysłu naftowego i żeglugi, i całe rzesze dziennikarzy – na przyjęcie, jakie zamierzał wydać pierwszego kwietnia na cześć kapitana Larsena i jego oficerów.
Wybrana elita tych notabli i przedstawicieli prasy spotka się z Wennerstromem już wcześniej – będą jego gośćmi na oszklonym dachu nowej wieży kontrolnej w ujściu Mozy, usytuowanej na samym końcu piaszczystej mierzei w Hook van Holland. Dobrze chronieni przed ostrą wiosenną bryzą, będą mogli obserwować z północnego brzegu, jak “Freya”, z pomocą sześciu holowników, pokonuje ostatnie mile swojej dziewiczej podróży, od ujścia rzeki przez Kanał Calanda, później przez Kanał Piwny, by wreszcie zatrzymać się u celu – przy nowej rafinerii Clinta Blake'a, w samym sercu Europortu.
Kiedy wreszcie po południu maszyny “Freyi” staną, całe towarzystwo powróci samochodami do centrum Rotterdamu, dwadzieścia pięć mil w górę rzeki, na wieczorny bankiet. Poprzedzi go konferencja prasowa, na której Wennerstrom przedstawi Thora Larsena prasie całego świata. Już dziś – jak się dowiedział – gazety i stacje telewizyjne wynajmowały w Rotterdamie helikoptery, by zapewnić swoim czytelnikom i widzom dokładne reportaże z ostatnich mil wielkiego rejsu.
Harry Wennerstrom sprawiał wrażenie człowieka naprawdę zadowolonego z życia.
Nad ranem, 30 marca “Freya” miała już za sobą przejście między Orkadami i Szetlandami i skręciła na południe. Z chwilą gdy znalazła się na zatłoczonych szlakach Morza Północnego, kontrolę nad rejsem przejęły stacje lądowe; pierwsi nawiązali z nią kontakt operatorzy z Wiek na dalekiej północy Szkocji.
Ze względu na swe rozmiary i zanurzenie statek traktowany był jako “jednostka kłopotliwa”. Musiał zatem zmniejszyć prędkość do dziesięciu węzłów, a stacja w Wiek podawała wciąż radiotelefonem VHF szczegółowe korekty kursu. Ze wszystkich stron śledziły “Freyę” precyzyjne radary, obsługiwane przez doświadczonych kontrolerów pilotów. Tę sieć stacji namiarowych koordynował system komputerowy, uwzględniający natychmiast wszystkie dane dotyczące pogody, pływów i gęstości ruchu na szlaku żeglugowym.
Jednocześnie do statków, które znalazły się na kursie “Freyi”, płynęły przez radio ostrzeżenia lub wręcz rozkazy, by usunąć się z drogi. O północy tankowiec minął przylądek Flamborough Head i zmienił kurs nieco ku wschodowi, w stronę Holandii. Trzymał się przy tym szlaku o dużej głębokości, co najmniej sto dwadzieścia stóp. Oficerowie na mostku, choć systematycznie instruowani ze stacji lądowych, śledzili wciąż monitory własnych echosond, obserwując piaszczyste ławice i mielizny przemykające po obu burtach.
31 marca, tuż przed zachodem słońca, olbrzymi statek w chwili gdy znajdował się dokładnie piętnaście mil morskich na wschód od latarni Outer Gabbard, choć płynął już tylko z prędkością pięciu węzłów (co czyniło go prawie niesterownym), wdzięcznie obrócił się na wschód i powędrował na pozycję, gdzie miał spędzić noc. Tutaj, na 52 równoleżniku, rzucił głęboką kotwicę. Miał przed sobą jeszcze dwadzieścia siedem mil morskich do ujścia Mozy. Dwadzieścia siedem mil do celu. Ostatnie dwadzieścia siedem mil drogi do chwały.
W Moskwie wybiła północ. Munro zdecydował się wracać pieszo do domu z dyplomatycznego przyjęcia, które odbywało się w budynku ambasady brytyjskiej. Przywiózł go tutaj radca handlowy – samochód Adama pozostał na parkingu przy Prospekcie Kutuzowa.
Po drodze zatrzymał się na moście Serafimowskim, by popatrzeć na rzekę. Po prawej widział rzęsiście oświetlone, kremowobiałe sztukaterie budynku ambasady; po lewej – wysoki, ciemnoczerwony mur Kremla, a nad nim górne piętro i kopułę Wielkiego Pałacu Carów.
Minęło już dziesięć miesięcy, odkąd przybył tu z Londynu, by objąć nową posadę. W tym czasie rozwinął bodaj największą akcję szpiegowską od wielu dziesięcioleci, “prowadząc” jedynego w dziejach agenta, jakiego Zachód miał w samym sercu Kremla. Teraz oczywiście będą mu wymyślać, że złamał obowiązującą rutynę, że wprowadził ich w błąd co do osoby agenta, ale nie będą mogli zakwestionować ogromnej wartości tego, co osiągnął.
Za trzy tygodnie jej już tutaj nie będzie – znajdzie się, nareszcie bezpieczna, w Londynie. Również on stąd wyjedzie i wycofa się ze służby, by zacząć nowe życie z jedyną osobą, jaką kiedykolwiek kochał. Bez żalu opuści Moskwę – z jej tajnością, z ukradkowością codziennych poczynań, z paraliżującą umysł monotonią. Za dziesięć dni Amerykanie będą mieli swój traktat rozbrojeniowy, Kreml zboże i technologię, a brytyjski wywiad – podziękowania i wyrazy wdzięczności z Downing Street i z Białego Domu. W tydzień później on sam będzie już miał przy sobie swoją przyszłą żonę, ona zaś wolność. Podniósł wyżej gruby futrzany kołnierz palta i ruszył w dalszą drogę.
Kiedy w Moskwie bije północ, zegary na Morzu Północnym wskazują dopiero dziesiątą. O tej właśnie godzinie “Freya” zatrzymała się wreszcie. Miała za sobą 7085 mil morskich z Czity do Abu Dhabi i dalsze 12015 mil z Abu Dhabi do miejsca, gdzie znajdowała się obecnie. Spoczywała na wodzie nieruchomo, usytuowana tak, jak obrócił ją morski prąd. Z dzioba wybiegał łańcuch do leżącej na dnie kotwicy – jeden tylko, ale aż w pięciu miejscach zamocowany do pokładu. Każde ogniwo łańcucha miało prawie jard długości i zrobione było ze stali grubszej niż udo człowieka.
Ze względu na “kłopotliwy” status tankowca kapitan Larsen już od Orkadów prowadził go osobiście, w asyście dwóch oficerów nawigacyjnych i sternika. Nawet na nocny postój na kotwicy wyznaczył do czuwania na mostku aż trzech ludzi: pierwszego oficera Stiga Lundquista, trzeciego oficera Toma Kellera i jednego marynarza. Oficerowie mieli kontrolować pracę kotwicy i ewentualnie dryf; marynarz miał dokonywać co jakiś czas inspekcji pokładu.