Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Uzyskaliśmy wiele. Zapewniliśmy sobie zakup, po rozsądnych lipcowych cenach, pięćdziesięciu pięciu milionów ton ziarna. Bez tego zakupu już dziś stoimy w obliczu wielkiej narodowej katastrofy. Nadto otrzymamy zaawansowaną technologię, wartości prawie trzech miliardów dolarów, w dziedzinie produkcji rynkowej, w komputerach i w przemyśle naftowym. Dzięki temu będziemy mogli stawić czoło problemom, które dręczą nas od dwu dziesięcioleci, i przezwyciężyć je w ciągu pięciu lat. W zamian za to musimy pójść na pewne minimalne ustępstwa w dziedzinie zbrojeń i stanu gotowości wojskowej, które jednak, podkreślam to, w żadnej mierze nie osłabią naszej dominacji w Trzecim Świecie ani nie ograniczą naszego dostępu do zasobów surowcowych Trzeciego Świata. Tak więc, dzięki światłemu przewodnictwu towarzysza Maksyma Rudina, wyszliśmy obronną ręką z katastrofalnej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się w maju zeszłego roku. Odrzucić obecnie warunki traktatu… to powrócić do sytuacji z maja, a nawet gorzej: reszta naszych zasobów zbożowych z 1982 roku wyczerpie się najdalej w ciągu dwóch miesięcy.
Kiedy pod koniec zebrania warunki traktatu poddano pod głosowanie – a było to w istocie głosowanie nad dalszym przywództwem Maksyma Rudina – wynik był, po staremu, remisowy. Sprawę przesądził zatem głos przywódcy.
– Teraz już tylko jedno mogłoby go powalić – odezwał się Wiszniajew z ponurą determinacją w głosie, kiedy wieczorem wracał wraz z Kierenskim samochodem do domu. – Coś naprawdę wielkiego, coś, co wstrząsnęłoby jego ludźmi, zanim dojdzie do ratyfikacji układu. Jeśli nic takiego się nie zdarzy, Komitet Centralny zastosuje się do rekomendacji Biura i przyjmie układ. Gdybyśmy chociaż zdołali w porę dowieść, że ci dwaj parszywi Żydzi z Berlina mają na sumieniu zabójstwo Iwanienki…
Kierenski nie miał zbyt pewnej miny. W głębi duszy zastanawiał się nawet, czy dokonał właściwego wyboru. Wtedy, trzy miesiące temu, wszystko wskazywało na to, że Rudin pod presją Amerykanów posunie się za daleko – i utraci większość przy stole okrytym zielonym rypsem. Dlatego właśnie Kierenski był teraz związany z Wiszniajewem; tymczasem okazało się, że wiosną nie będzie wielkich manewrów w Niemczech Wschodnich – i musiał się z tym pogodzić.
– Jeszcze jedno – odezwał się znowu Wiszniajew. – Gdybyśmy o tym wiedzieli pół roku temu, walka o władzę byłaby już skończona… Dostałem wiadomość od swojego człowieka w klinice w Kuncewie. Rudin jest śmiertelnie chory.
– Śmiertelnie…? – powtórzył zaintrygowany minister obrony. – To znaczy… kiedy?
– Niestety, nie tak prędko – odparł ideolog. – Dożyje jeszcze podpisania tego traktatu. Czas pracuje na naszą niekorzyść, kochany, i nic nie możemy na to poradzić. Chyba żeby afera Iwanienki wybuchła mu nagle jak petarda przed nosem…
W tym samym czasie “Freya” pruła fale cieśniny Sund. Z lewej burty widoczne były brzegi Jawy, z prawej piętrzył się na nocnym niebie wielki masyw wulkanu Krakatau. W ciemnym wnętrzu mostka kapitańskiego blade światła aparatury pomiarowej dostarczały Larsenowi i pełniącemu wachtę oficerowi wszystkich niezbędnych informacji. W małym pokoiku, w tylnej części mostka, komputer porównywał wciąż dane napływające z trzech niezależnych systemów nawigacyjnych – choć były to dane aż do znudzenia identyczne. Wyświetlane z dokładnością do pół sekundy kątowej wskazania kompasu konkurowały ze światłem odległych, nieruchomych i niezmiennych gwiazd. Do komputera płynęły sygnały z gwiazd sztucznych: zbudowanych ludzką ręką satelitów meteorologicznych. Bank pamięci rejestrował też fale przypływu, siłę wiatru, prądy głębinowe, temperaturę i wilgotność powietrza. Komputer z kolei wysyłał wciąż sygnały do wielkiej płetwy sterowej, która tam daleko, pod belką rufową, poruszała się z precyzją rybiego ogona.
Wysoko nad mostkiem nieustannie obracały się dwie anteny radarowe, ostrzegające o bliskich lądach i górach, statkach i radiolatarniach. Również te sygnały trafiały do komputera, który natychmiast je analizował, gotów uruchomić urządzenia alarmowe przy najmniejszych oznakach niebezpieczeństwa. Pracujące pod dnem statku echosondy kreśliły trójwymiarową mapę odległego dna morskiego, a umieszczony w bulwiastym dziobie sonar śledził czarną otchłań na trzy mile naprzód. Bo też “Freya” potrzebowała 2,5 mili i aż trzydziestu minut na to, by się całkowicie zatrzymać. Była przecież ogromna.
Przed świtem statek opuścił cieśninę Sund, a komputery skierowały go na północny zachód, wzdłuż linii szelfu, w stronę Cejlonu i Morza Arabskiego.
Dwa dni później, 12 lutego, ośmiu mężczyzn spotkało się w mieszkaniu wynajętym przez Azamata Krima na przedmieściu Brukseli. Pięciu nowych wezwał tutaj Drake, który już od dawna ich obserwował, i wielokrotnie rozmawiał, zanim wreszcie zdecydował, że mogą uczestniczyć w realizacji jego marzenia: by wstrząsnąć Moskwą. Cała piątka była pochodzenia ukraińskiego, ale urodzili się i mieszkali w różnych krajach: dwaj w Republice Federalnej Niemiec, jeden w Nowym Jorku, dwaj pozostali w Wielkiej Brytanii.
Kiedy usłyszeli, co Miszkin i Łazariew zrobili z szefem KGB, rozległ się zgodny szmer podziwu. Nikt też nie wycofał się, kiedy Drake zaproponował, by działać razem aż do ostatecznego sukcesu, to znaczy aż do uwolnienia obu bojowników i zapewnienia im bezpieczeństwa. Szczegóły omawiali przez całą noc; o świcie podzielili się na cztery dwuosobowe zespoły.
Drake i Kamynski wrócą do Anglii, by kupić niezbędny w tej akcji sprzęt elektroniczny. Jeden z Niemców i jeden z Anglików zdobędą w Niemczech potrzebne materiały wybuchowe. Drugi Niemiec, mający znajomości w Paryżu, wybierze się wraz z drugim Anglikiem do Francji, aby tam kupić albo ukraść broń. Wreszcie Krim z Amerykaninem rozejrzą się za jakimś szybkim motorowym kutrem. Amerykanin, który pracował kiedyś w stoczni jachtowej na północy stanu Nowy Jork, mógł być w tej sprawie najlepszym doradcą.
Osiem dni później w ściśle strzeżonym budynku sądowym przy zachodnioberlińskim więzieniu Moabit rozpoczął się proces Łazariewa i Miszkina. Obaj siedzieli cicho i potulnie na ławie oskarżonych, kiedy – otoczeni wieloma rzędami zabezpieczeń, począwszy od zwojów drutu kolczastego na szczycie więziennego muru, aż po mrowiących się wokół sali sądowej uzbrojonych strażników – wysłuchiwali stawianych im zarzutów. Odczytywanie aktu oskarżenia zajęło dziesięć minut. Okrzyki zdziwienia dały się słyszeć z gęsto nabitych ławek prasowych, kiedy obaj, bez żadnych zastrzeżeń, przyznali się do wszystkich zarzucanych im przestępstw. Teraz wstał prokurator, by zespołowi sędziów przedstawić swoją interpretację zdarzeń, jakie rozegrały się w ostatnim dniu starego roku. Kiedy skończył, sędziowie opuścili salę, by przedyskutować racje i uzgodnić wyrok.
“Freya” wpływała powoli i dostojnie przez cieśninę Ormuz do Zatoki Perskiej. Ciepła nocna bryza przekształciła się wraz ze wschodem słońca w chłodny wiatr shamal, niosący z północnego wschodu tumany pyłu, przesłaniające horyzont i zamazujące kontury lądu. Cała załoga statku znała dobrze ten widok: wszyscy wielokrotnie już pływali po ropę do Zatoki, wszyscy byli doświadczonymi marynarzami tankowców.
Po prawej burcie statku, w odległości zaledwie dwu kabli, przesunęły się jałowe, pustynne wyspy Quoin; po lewej oficerowie z mostka mogli rozpoznać księżycowy krajobraz półwyspu Musandam, jego nagie skaliste góry. “Freya” płynęła bez ładunku, toteż niewielka głębokość toru wodnego nie stwarzała na razie żadnych problemów. Inaczej będzie w drodze powrotnej, z pełnym ładunkiem ropy. Głęboko zanurzony statek będzie posuwał się powoli, a uwaga sterników skupi się na sondach głębinowych, na ekranach odtwarzających obraz dna morskiego, przesuwającego się ledwie kilka stóp pod kilem “Freyi” – dziewięćdziesiąt osiem stóp pod linią wodną.
Na razie statek wciąż jeszcze obciążony był tylko balastem, który wiózł w swoich ładowniach od samego początku podróży, od Czity. Tych ładowni, a raczej ogromnych zbiorników, było na nim aż sześćdziesiąt – umieszczone w trzech rzędach od dziobu aż po rufę. Jeden z nich przeznaczony był na “pomyje”: odprowadzano doń substancje użyte przedtem do płukania pięćdziesięciu zbiorników roboczych, z których każdy mieścił 20 tysięcy ton ropy. Pozostałe dziewięć zbiorników zapewniało statkowi odpowiedni balast i stateczność. Napełniano je wyłącznie wodą morską wtedy, gdy “Freya” płynęła bez ładunku. Dzięki takiej konstrukcji można było mieć pewność, że nie dojdzie do lekkomyślnego zanieczyszczenia morza ropą naftową. I załoga “Freyi” miała taką pewność, gdy płynęła do Abu Dhabi po swój pierwszy ładunek.
Jest przy ulicy Miollin w Paryżu skromny bar, w którym zwykły spotykać się przy kieliszku małe płotki światowego handlu bronią. Właśnie tutaj brytyjski Ukrainiec i jego niemiecki rodak spotkali się ze swoim francuskim łącznikiem. Prowadzone szeptem rozmowy między tym ostatnim a innym Francuzem ciągnęły się kilka godzin. Wreszcie łącznik wrócił do stolika, przy którym obaj Ukraińcy mocno się już niecierpliwili.
– Kumpel mówi, że da się zrobić – oświadczył. – Pięćset dolców za sztukę. Amerykańskich, w gotówce. Do każdej sztuki jeden magazynek.
– Bierzemy, jeśli dorzuci gratis jeden pistolet z pełnym magazynkiem – podjął decyzję człowiek z Niemiec.
Trzy godziny później w garażu prywatnego domu w Neuilly sześć automatycznych karabinów i jeden rewolwer MAB kaliber 9 – owinięte w koce – znalazły się w bagażniku samochodu Ukraińców. Pieniądze też zmieniły właściciela. Po dalszych dwunastu godzinach, tuż przed północą 24 lutego, dwaj ludzie Drake'a wrócili do wynajętego w Brukseli mieszkania i pieczołowicie złożyli swój ładunek na dnie szafy.
Poranek 25 lutego zastał “Freyę” w drodze powrotnej przez cieśninę Ormuz. Na mostku kapitańskim dało się słyszeć westchnienie ulgi, kiedy oficerowie, wpatrzeni w ekrany sond, spostrzegli, że dno przed statkiem zaczyna wreszcie opadać. Cyfry na monitorze skoczyły nagle z dwudziestu do stu sążni. “Freya” zaczęła stopniowo przyspieszać, wreszcie z normalną przy pełnym obciążeniu szybkością piętnastu węzłów skierowała się przez Zatokę Omańską na południe.