-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 194
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Kiedy członkowie Biura rozchodzili się, Rudin odciągnął na bok Wasyla Piętrowa.

– Ci dwaj Żydzi… rzeczywiście nie mają nic wspólnego ze śmiercią Iwanienki?

– Może i mają – przyznał Pietrow. – Wiemy oczywiście, że to oni dokonali przedtem napadu w Tarnopolu, a więc mieli możliwość wyjeżdżania poza Lwów. Mamy ich odciski palców z samolotu. Pasują do odcisków wziętych w ich mieszkaniach we Lwowie. Nie znaleźliśmy tam butów, których ślady były w Kijowie na miejscu morderstwa, ale nadal szukamy tych butów. I jeszcze jedno: mamy niewielki fragment odcisku palca z samochodu, który potrącił matkę Iwanienki. Staramy się teraz, przez naszych ludzi w Berlinie, zdobyć pełne odciski palców tych drani. Jeśli będą się zgadzać…

– Przygotujcie od razu plan na taką ewentualność – przerwał Rudin. – Rozpatrzcie możliwość zlikwidowania ich w więzieniu w Berlinie Zachodnim. Tak na wszelki wypadek. I jeszcze jedno: jeśli okaże się, że to rzeczywiście są zabójcy Iwanienki, zawiadom mnie… a nie Biuro.

Najpierw ich załatwimy, a dopiero potem poinformujemy naszych kochanych towarzyszy.

Pietrowowi zaschło w gardle: oszukiwanie Biura Politycznego – to już była gra o najwyższe stawki, jakie można sobie wyobrazić. Jeden fałszywy krok i lecisz w przepaść; i nie będzie żadnej siatki ochronnej. Przypomniał sobie, co mówił mu Rudin przy kominku dwa tygodnie temu: przy remisowym układzie sił ewentualne komplikacje po śmierci Iwanienki mogą sprawić, że ktoś z “naszych” przejdzie na drugą stronę – i nie będzie już żadnych rezerwowych asów do zagrania.

– Tak jest! – powiedział tylko.

Dokładnie w połowie tego miesiąca zachodnioniemiecki kanclerz Dietrich Busch przyjął w swoim biurze – w budynku Kancelarii Republiki, tuż obok starego pałacu Schaumberg – ministra sprawiedliwości Ludwiga Fischera. Stojąc przed panoramicznym oknem szef rządu patrzył na rozciągający się za nim zaśnieżony plac Kancelarii. Jednakże nic z owej mroźnej atmosfery styczniowej, jaka ogarnęła miasto i rzekę, nie przenikało do wnętrza nowoczesnego budynku Urzędu Kanclerskiego; było tu na tyle ciepło, by zdjąć marynarkę i podwinąć rękawy koszuli.

– Co nowego w sprawie Miszkina i Łazariewa? – spytał Busch.

– To dziwne – odparł minister sprawiedliwości – ale oni są bardziej skłonni do współpracy, niż można było oczekiwać. Wygląda na to, że chcą jak najszybciej stanąć przed sądem.

– To świetnie, my przecież chcemy dokładnie tego samego. Będziemy szybko mieli to z głowy. Ale… co pan ma właściwie na myśli mówiąc, że są skłonni do współpracy?

– Zaproponowano im głośnego adwokata, znanego z poglądów prawicowych. Powstał nawet specjalny fundusz na ten cel, może z jakichś prywatnych dotacji niemieckich, a może z kasy Ligi Obrony Żydów z Ameryki… nie wiem. Nie zgodzili się na tego obrońcę, bo chciał zrobić z procesu wielki spektakl, barwny obraz terroru KGB wobec tamtejszych Żydów i ich walki z tym terrorem.

– I prawicowy adwokat chce się tego podjąć?

– Och, pan przecież wie, że dzisiaj dla prawicy każdy środek jest dobry, byle przyłożyć Rosjanom… Tymczasem Miszkin i Łazariew wolą uznać w całości swoją winę i powoływać się tylko na okoliczności łagodzące. I upierają się przy takiej linii obrony. Będą twierdzić, że broń wypaliła przypadkowo, kiedy samolot uderzył kołami w pas startowy. Jeśli tak powiedzą, ich nowy obrońca wystąpi o przekwalifikowanie sprawy… z morderstwa na nieumyślne zabójstwo.

– Myślę, że możemy im to załatwić. Ile dostaliby w takim przypadku?

– Łącznie z wyrokiem za porwanie samolotu piętnaście do dwudziestu lat. Oczywiście po odbyciu jednej trzeciej kary darowano by im resztę. Są młodzi, mają po dwadzieścia parę lat. Przed trzydziestką byliby już na wolności.

– A więc jednak co najmniej pięć lat – odetchnął z ulgą Busch. – Bo już się obawiałem, że to będzie pięć miesięcy. No, ale za pięć lat będą już tylko nazwiskami z archiwum sądowego. Pamięć jest krótka.

Po chwili namysłu ciągnął dalej.

– Niech więc tak będzie. Rosjanom się to oczywiście nie spodoba, ale co nas to obchodzi? Oni będą się oczywiście za morderstwo domagać dożywocia, a to by oznaczało w praktyce dwadzieścia lat.

– Jest coś jeszcze – przerwał te rozmyślania Fischer. – Om chcą, żeby po procesie przenieść ich do jakiegoś więzienia w Niemczech Zachodnich.

– Po co?

– Boją się wendety ze strony KGB. Uważają, że będą bezpieczniejsi tutaj niż w Berlinie.

– Bzdura! Będą sądzeni w Berlinie i tam też odsiedzą wyrok. Rosjanie ani myślą załatwiać swoich porachunków w berlińskim więzieniu. Nie odważyliby się… Zresztą możemy ich przenieść po jakimś roku. Ale nie teraz… No, Ludwig, niech się pan bierze do roboty. Powinniśmy to załatwić szybko i gładko, skoro oni, jak pan powiada, “chcą współpracować”. Tylko niech pan trzyma prasę z daleka ode mnie, przynajmniej do wyborów. I ambasadora ZSRR także.

Poranne słońce nad Czitą odbijało się w lśniącym jak lustro pokładzie ogromnego tankowca, który już od dwóch i pół miesiąca stał przy nabrzeżu wyposażeniowym. W ciągu tych siedemdziesięciu pięciu dni “Freya” przeszła gruntowną metamorfozę. Przez wszystkie te dni i noce w jej nieruchomym, martwym kadłubie mrowiły się i uwijały skrzętnie maleńkie istoty. Setki mil kabli, rur, węży gumowych i przewodów elektrycznych oplotły jej ciało. Zainstalowano i uruchomiono istny labirynt połączeń elektrycznych, zmontowano i sprawdzono niewiarygodnie skomplikowany system pomp. Sterowane komputerem urządzenia, służące do napełniania i opróżniania gigantycznych zbiorników, popychające statek naprzód i wstecz, pozwalające nawigować całymi tygodniami bez sternika, obserwować gwiazdy na niebie i dno morskie pod kilem – wszystko to było już na swoim miejscu.

Gotowe były też spiżarnie i chłodnie, przeznaczone na żywność dla załogi; zainstalowano meble, drzwi i okucia, żarówki, umywalnie, piece kuchenne, centralne ogrzewanie i klimatyzację. Wyposażono salę kinową, saunę, trzy bary, dwie jadalnie. Były już w kajutach łóżka, miękkie wykładziny na podłogach i nawet wieszaki w szafach.

Pięciopiętrowa nadbudówka przekształciła się z pustej skorupy) w luksusowy hotel; mostek kapitański, kabina radiooperatora i centrala komputerowa wypełniły się procesorami, kalkulatorami, magazynami] pamięci i systemami kontrolnymi. Kiedy już ostatni robotnik zabrał) swoje narzędzia i opuścił pokład, tankowiec był – pod względem! wielkości, pojemności, mocy silników, komfortu i doskonałości technicznej – absolutnym szczytem osiągnięć technologii morskiej.

Dwa tygodnie wcześniej przybyła tu drogą lotniczą reszta załogi. Składali się na nią, obok kapitana Larsena, pierwszy, drugi i trzeci oficer, główny mechanik, pierwszy i drugi mechanik, główny elektryk (nazywany też “pierwszym elektrykiem”), oficer-radiooperator oraz główny steward, także traktowany jako oficer. Skład ten uzupełniali: pierwszy kucharz, czterech stewardów, trzech “palaczy” (w istocie byli to specjaliści obsługujący maszynownię), jeden konserwator silników, dziesięciu wykwalifikowanych marynarzy pokładowych i jeden specjalista obsługi pomp.

Na dwa tygodnie przed pierwszym rejsem roboczym holowniki odciągnęły “Freyę” od nabrzeża, na środek zatoki Ise. Tutaj po raz pierwszy jej wielkie śruby zaczęły mleć wodę i wyniosły statek na otwarty ocean: rozpoczęły się ostateczne próby morskie. Dla oficerów i reszty załogi, a także dla kilkunastu japońskich techników, którzy uczestniczyli w tym próbnym rejsie, miały to być dwa tygodnie ciężkiej, wyczerpującej pracy; należało bowiem sprawdzić działanie wszystkich systemów w każdych okolicznościach rzeczywistych lub tylko teoretycznie możliwych.

Statek wart był 170 milionów dolarów i to – na równi z jego ogromem – wzbudzało należny respekt wśród załóg licznych jednostek stojących na redzie Nagoi, kiedy przepływał koło nich kierując się ku oceanowi.

Odległa o dwadzieścia kilometrów od Moskwy miejscowość Archangielskoje słynna jest nie tyle ze swego muzeum, co z restauracji, w której jeszcze dziś podają prawdziwe kotlety z niedźwiedzia. W ostatnim tygodniu mroźnego stycznia zamówił tu sobie stolik Adam Munro; przyjechał w towarzystwie dziewczyny z sekretariatu ambasady brytyjskiej. Na takie kolacje Munro zapraszał coraz to inne dziewczyny, tak aby żadna nie wiedziała o nim zbyt wiele. Jeśli któraś pytała go, dlaczego uparł się jechać aż tak daleko po oblodzonych szosach i w piętnastostopniowym mrozie, udzielał wymijających odpowiedzi.

Zresztą w restauracji było ciepło i przytulnie, toteż kiedy Munro powiedział, że musi wrócić na chwilę do samochodu po papierosy, dziewczyna nie miała nic przeciwko temu. Przeniknął go mróz, kiedy w samym tylko garniturze znalazł się na ośnieżonym parkingu, w podmuchach lodowatego wiatru. Ruszył biegiem w stronę, w której w ciemnościach błysnęły przez chwilę podwójne reflektory łady. Wśliznął się do samochodu Walentyny, objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował.

– Przykro pomyśleć, że siedzisz tam z inną kobietą – szepnęła i wtuliła twarz pod jego brodę.

– Nie przejmuj się, to nic nie znaczy. To tylko dobry pretekst, żeby przyjechać tutaj bez żadnych podejrzeń. Mam dla ciebie nowiny.

– To dotyczy… nas?

– Tak. Pytałem moich ludzi, czy pomogliby ci stąd zwiać, i zgodzili się. Jest już konkretny plan. Znasz port Konstanca na wybrzeżu rumuńskim?

– Nie. To znaczy słyszałam o nim, ale nigdy tam nie byłam. Wszystkie wakacje spędzam na naszym wybrzeżu.

– Czy mogłabyś tym razem wyjechać z Saszą do Rumunii?

– Myślę, że tak. Mogę wypoczywać, gdzie zechcę… oczywiście w granicach naszego bloku. Rumunia nie powinna nikogo dziwić.

– Kiedy Sasza ma wiosenną przerwę szkolną?

– Chyba pod koniec marca. Czy to ważne?

– Tak, bo to musi nastąpić w połowie kwietnia. Moi ludzie mówią, że właśnie wtedy będą mogli zabrać was z plaży motorówką na pokład pewnego frachtowca. Możesz załatwić sobie wiosenny urlop z Saszą w Konstancy albo gdzieś w pobliżu, na przykład w Mamai?

– Spróbuję – powiedziała w zamyśleniu. – Spróbuję… Och, Adamie, to się wydaje tak strasznie blisko…

1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название