-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 194
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Bo to rzeczywiście blisko, niecałe trzy miesiące. Jeśli będziesz miała choć trochę więcej cierpliwości, niż ja miałem kiedyś, wszystko pójdzie dobrze. Zaczniemy całkiem nowe życie.

Parę minut później oddała mu stenogram z pierwszego w tym miesiącu zebrania Biura Politycznego – i odjechała w mrok. Munro zatknął plik papierów za pasek, pod koszulę i marynarkę, i wrócił do ciepłego wnętrza restauracji. Tym razem – obiecywał sobie w duchu, nie przerywając ani na chwilę pogodnej konwersacji z sekretarką – nie będzie już żadnych błędów, żadnych wahań: nie pozwoli jej odejść, jak w 1961. Tym razem wszystko już będzie na zawsze.

Campbell wyprostował się w swoim fotelu i ponad georgiańskim stołem spojrzał na profesora Sokołowa. W Długiej Galerii zamku Castletown profesor kończył właśnie przemówienie, z którego wynikało, że wyczerpał już wszystkie środki, że poczynił wszelkie możliwe ustępstwa. Z położonej piętro niżej sali jadalnej donoszono, że poczynione tam – w drugą stronę – ustępstwa w kwestii handlu żywnością są równie znaczące.

– Drogi przyjacielu Iwanie – odpowiedział – myślę, że ma pan rację. Nie sądzę, abyśmy zdołali osiągnąć w tej fazie coś więcej.

Rosjanin oderwał wzrok od leżących przed nim, spisanych gęsto cyrylicą notatek. Już od ponad stu dni walczył zaciekle o to, by każdą tonę ziarna, niezbędną dla ratowania jego kraju od katastrofy, okupić możliwie najmniejszymi redukcjami w dziedzinie zbrojeń. Od początku wiedział, że będzie musiał pójść na ustępstwa, o jakich jeszcze cztery lata wcześniej, w Genewie, nikomu się nie śniło. Robił jednak wszystko, żeby wynegocjować możliwie najodleglejsze terminy tych redukcji.

– Zgadzam się z panem, Edwinie. Myślę, że możemy już sporządzić szkic traktatu o redukcji zbrojeń dla naszych rządów.

– A także szkic protokołu handlowego – przypomniał Campbell. – Zdaje się, że nasze rządy również na to czekają niecierpliwie.

Sokołów zdobył się na kwaśny uśmiech.

– I ja tak myślę.

Przez cały następny tydzień podwójne zespoły tłumaczy i stenografów opracowywały traktat rozbrojeniowy i umowę handlową. Niekiedy potrzebny był udział głównych negocjatorów, by sprecyzować jakiś paragraf lub problem, jednak większość prac interpretacyjnych i translacyjnych wykonali asystenci. Kiedy wreszcie dwa obszerne dokumenty, każdy w dwu wersjach językowych, były gotowe, obaj szefowie delegacji zawieźli je do swoich stolic, by przedstawić zwierzchnikom.

Drake podniósł głowę znad gazety.

– Mam pomysł – powiedział.

– Jaki? – spytał Krim, który właśnie wszedł do pokoju z tacą, na której dymiły trzy czarki kawy. Drake podsunął mu gazetę.

– Przeczytaj ten reportaż na górze.

Podczas gdy Drake spokojnie sączył kawę, Krim czytał w skupieniu. Kamynski spoglądał to na jednego, to na drugiego, oczekując jakichś wyjaśnień.

– Oszalałeś! – odezwał się w końcu Krim.

– Może – odparł Drake. – Ale bez odrobiny szaleństwa możemy tu siedzieć bezczynnie jeszcze przez dziesięć lat. A to powinno się udać. Pomyśl: Miszkin i Łazariew najdalej w ciągu dwóch tygodni staną przed sądem. Wynik można z góry przewidzieć. Możemy więc już teraz zacząć planowanie akcji. Bo przecież musimy to zrobić tak czy owak, jeśli chcemy doprowadzić do ich uwolnienia. Dlatego zabierzmy się lepiej od razu do roboty. Ty, Azamat, służyłeś chyba w spadochroniarzach w Kanadzie?

– Tak, przez pięć lat.

– Uczyli cię pracy z materiałami wybuchowymi?

– Jasne. Dywersja i sabotaż. Trzymiesięczne przeszkolenie w wojskach saperskich.

– A ja miałem kiedyś fioła na punkcie elektroniki i radia – ciągnął Drake. – Może dlatego, że mój ojciec prowadził kiedyś warsztat radiowy. Czyli z techniką sobie poradzimy. Tyle że będziemy potrzebowali pomocy, dodatkowych ludzi.

– Ilu? – spytał Krim.

– Jednego poza terenem akcji: przejmie Miszkina i Łazariewa po ich uwolnieniu. To powinien załatwić Myrosław. A robotę wykonamy my dwaj… plus pięciu ludzi do ochrony.

– Chyba jeszcze nikt nie próbował takiego numeru – zauważył Tatar sceptycznie.

– Tym lepiej. Nikt się nie będzie tego spodziewał. Nie będą na to przygotowani.

– Ale przecież złapią nas w końcu.

– Niekoniecznie. Znajdę jakieś wyjście, jeżeli będę musiał. A zresztą, nasz ewentualny proces byłby sensacją stulecia. Po uwolnieniu Miszkina i Łazariewa cały Zachód patrzyłby na nas życzliwie. A sprawa wolnej Ukrainy zyskałaby jeszcze większy rozgłos w świecie.

– A znasz takich pięciu, którzy chcieliby pomóc?

– Od lat notuję sobie nazwiska. Są ludzie, którzy mają już dość gadania. Jeśli powiem im, co już zrobiliśmy, będę miał pięciu chętnych jeszcze w tym miesiącu.

– No dobrze – zgodził się Krim. – Skoro już w to wdepnęliśmy, brnijmy dalej. Gdzie mam pojechać tym razem?

– Do Belgii. Potrzebuję dużego mieszkania w Brukseli. Sprowadzimy tam chłopaków… to będzie nasza baza.

W chwili gdy Drake wydawał pierwsze polecenia, po przeciwnej stronie globu nad Czitą, nad stoczniami koncernu Isikawadżima-Harima wstawało słońce. “Freya” stała znowu przy nabrzeżu wyposażeniowym, jej silniki cicho mruczały. Poprzedniego wieczoru odbyła się u prezesa I. H. długa konferencja, w której wzięli udział obaj naczelni dyrektorzy – stoczni i kompanii żeglugowej – obaj dyrektorzy finansowi, a także Harry Wennerstrom i Thor Larsen. Opinie ekspertów technicznych obu stron były zgodne: wszystkie systemy robocze wielkiego tankowca działają, doskonale. Wennerstrom podpisał dokument ostatecznego odbioru, stwierdzający, że “Freya” jest dokładnie tym, za co zapłacił.

W rzeczywistości zapłacił dotąd tylko pięć procent ceny statku w momencie podpisywania wstępnej umowy, pięć procent w dniu położenia stępki, pięć procent z okazji wodowania i pięć procent w chwili oficjalnego przekazania. Pozostałe cztery piąte plus odsetki od kredytu miał spłacać przez następne osiem lat. Ale już teraz posiadał pełne i wyłączne prawo dysponowania statkiem. Uroczyście opuszczono flagę koncernu stoczniowego, a na jej miejscu zatrzepotał w porannej bryzie j proporzec Nordia Linę – srebrny skrzydlaty hełm wikingów na niebieskim tle.

Wysoko na mostku, górującym nad wielką przestrzenią pokładu, Wennerstrom wciągnął Larsena do kabiny radiowej i starannie zamknął za sobą drzwi. Kabina była całkowicie dźwiękoszczelna.

– Teraz cały statek jest twój. Ale… zmieniłem trochę plany dotyczące waszego przybycia do Europy. Nie będziemy rozładowywać statku na morzu. W każdym razie nie w tym pierwszym, dziewiczym rejsie. Poprowadzisz go… ten jeden, jedyny raz… z pełnym ładunkiem do Europortu w Rotterdamie.

Larsen patrzył na swego pracodawcę i nie wierzył własnym uszom. Przecież Wennerstrom wie równie dobrze jak on sam, że supertankowce klasy ULCC nigdy dotąd nie wchodziły do portów z pełnym ładunkiem; zatrzymywały się na redzie, daleko od brzegu, i tam przepompowywano większość ładunku na mniejsze tankowce, by zmniejszyć zanurzenie w dalszej podróży po płytkich morzach. Albo też cumowały przy “sztucznych wyspach”, wysuniętych daleko w morze końcówkami rurociągów, poprzez które ropa wędrowała na ląd. Powiedzenie o “narzeczonej w każdym porcie” było kiepskim żartem w stosunku do załóg tych morskich kolosów. Pracujący na nich marynarze nieraz przez cały rok nie oglądali z bliska żadnego portu, a na ląd – przeważnie ojczysty – schodzili tylko z okazji urlopu. Toteż pomieszczenia załogi na statku stawały się dla nich prawdziwym “drugim domem”.

– Przecież “Freya” nie przejdzie nawet przez kanał La Manche – protestował Larsen.

– Nie popłynie przez Kanał. Obejdziecie od zachodu Irlandię i Hebrydy, potem między Orkadami i Szetlandami na Morze Północne, a dalej na południe wzdłuż szelfu. Przed płyciznami holenderskimi staniecie na głębokiej kotwicy. Stąd piloci poprowadzą was głównym torem wodnym do ujścia Mozy. Od Hook van Holland do Europortu pociągną was holowniki.

– Ale “Freya” z pełnym ładunkiem nie zmieści się na torze wodnym przed Rotterdamem – protestował ponownie Larsen.

– Owszem, zmieści się – odparł spokojnie Wennerstrom. – Już cztery lata temu tor został pogłębiony do stu piętnastu stóp. Wasze zanurzenie wyniesie dziewięćdziesiąt osiem. Słuchaj, Thor, gdyby mnie kto pytał, czy ktokolwiek potrafi wprowadzić “milionera” do Europortu, wskazałbym tylko jednego marynarza w świecie: właśnie ciebie. Wiem, że nawet dla ciebie to cholernie trudne, ale daj staremu człowiekowi ten ostatni w życiu sukces. Chcę, żeby świat zobaczył moją “Freyę”. Tam wszyscy przybiegną ją oglądać. Cały rząd holenderski, prasa światowa. Będą moimi gośćmi… i chcę, żeby ich zamurowało. A przecież inaczej nikt jej nie zobaczy. Całe życie będzie poza zasięgiem wzroku tych szczurów lądowych.

– No dobrze – zgodził się w końcu Larsen. – Ale tylko ten jeden raz. I tak będę pewnie o dziesięć lat starszy, jak to wszystko się skończy.

Wennerstrom, bezgranicznie szczęśliwy, uśmiechnął się jak mały chłopiec.

– Zobaczysz, jakie będą mieli miny, kiedy wejdziesz do Rotterdamu. Do zobaczenia pierwszego kwietnia, kapitanie Larsen.

Dziesięć minut później nie było go już na pokładzie. W samo południe “Freya” rzuciła cumy i ruszyła w stronę ujścia zatoki. Na nabrzeżach gromadzili się japońscy robotnicy, by pożegnać ją i pobłogosławić w pierwszej podróży. 2 lutego o godzinie czternastej “Freya” znalazła się znów na otwartym oceanie. Jej dziób skierował się wolno w stronę Filipin, Borneo i Sumatry. Tak zaczął się jej dziewiczy rejs.

10 lutego w Moskwie zebrało się Biuro Polityczne, by przedyskutować i zaaprobować lub odrzucić projekty traktatów, wynegocjowane w Castletown. Rudin i jego stronnicy zdawali sobie sprawę, że jeśli zdołają na tym zebraniu przeforsować warunki traktatu, to już tylko nieszczęśliwy wypadek mógłby przeszkodzić w jego ratyfikacji i podpisaniu. Równie dobrze rozumieli to Wiszniajew i jego jastrzębie. Toteż zebranie trwało długo i miało szczególnie gorący przebieg.

Ludzie sądzą często, że wielcy politycy, nawet podczas spotkań prywatnych, rozmawiają grzecznie i elegancko ze swymi kolegami lub adwersarzami. Nie jest to prawdą w odniesieniu do paru ostatnich prezydentów USA, a już zupełnie nie stosuje się do zamkniętych posiedzeń Biura. Ciężka rosyjska “łacina” pojawia się tu często i w dużym wyborze. Tym razem jedynie dbały o formy Wiszniajew trzymał język na wodzy, choć ton jego wypowiedzi był ostry, gdy punkt po punkcie krytykował poczynione w Castletown ustępstwa. Głównym rzecznikiem frakcji umiarkowanej był tym razem minister spraw zagranicznych Ryków.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название