-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 193
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Jeden z pasażerów, mniej więcej pośrodku kabiny, wstał nagle z fotela z pistoletem w ręku. Przyklęknął w przejściu i trzymając pistolet oburącz skierował lufę wprost na stewardesę i kryjącego się za nią porywacza.

– Rzuć to! – krzyknął. – KGB. Rzuć to natychmiast.

– Powiedz im, żeby otworzyli drzwi! – wrzasnął porywacz w ucho stewardesy.

– Nie masz żadnych szans – zawołał uzbrojony agent KGB.

– Jeśli nie otworzą, zabiję dziewczynę – odpowiedział napastnik. Dziewczyna okazała się bardzo dzielna. Rzuciła się nagle w tył, schwyciła porywacza za łydkę, a gdy stracił równowagę, wyrwała się z jego uchwytu i zaczęła biec w stronę tajniaka. Porywacz rzucił się za nią, minął trzy rzędy pasażerów – i to był błąd. Z fotela przy przejściu zerwał się jakiś facet i kantem dłoni uderzył porywacza w kark. Ten zwalił się twarzą na podłogę. Zanim zdążył się poruszyć, jego pogromca schwycił upuszczony rewolwer i wycelował w porywacza. Chłopak odwrócił się na podłodze, usiadł, dostrzegł wymierzony weń rewolwer, ukrył twarz w dłoniach i zaczął cicho szlochać.

Funkcjonariusz KGB ominął stojącą przed nim stewardesę i z bronią gotową wciąż do strzału zbliżył się do niespodziewanego wybawcy.

– Kim pan jest? – zapytał groźnie. Zamiast odpowiedzi tamten sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjął stamtąd jakiś dokument i zamigotał nim przed oczami agenta. Tajniak łatwo rozpoznał legitymację KGB.

– Nie jesteście ze Lwowa – zauważył.

– Z Tarnopola. Jadę na urlop do rodziny w Mińsku, więc nie mam ze sobą broni. Ale mam dobrą prawą – wyszczerzył się w fałszywym uśmiechu.

Agent ze Lwowa skinął głową.

– Dziękuję za pomoc, towarzyszu. Miejcie tego drania na oku – powiedział i ruszył w stronę telefonu wiszącego przy kabinie pilota. Przez chwilę z ożywieniem relacjonował, co wydarzyło się w kabinie pasażerskiej, i zażądał obstawy policyjnej w Mińsku.

– Czy możemy tam do was zajrzeć? – spytał głos w słuchawce.

– Oczywiście. Już nie jest groźny.

Szczęknął zamek, drzwi uchyliły się i ukazała się w nich głowa mechanika pokładowego, z wyrazem lekkiego przestrachu i niepohamowanej ciekawości na twarzy. I wtedy agent z Tarnopola zachował się bardzo dziwnie. Opuścił człowieka siedzącego na podłodze, kolbą rewolweru walnął w potylicę swego kolegę z KGB, odsunął go na bok i wcisnął stopę w otwarte drzwi, zanim mechanik zdążył je zatrzasnąć.

Sekundę później był już w przedziale pilotów, pchając przed sobą posłusznego mechanika. Tymczasem chłopak z podłogi zerwał się, chwycił pistolet strażnika samolotu – typowy Tokariew 9 mm, używany w KGB – przeskoczył próg stalowych drzwi i zatrzasnął je za sobą. Zamek zablokował się automatycznie.

Dwie minuty później, pod lufami pistoletów Lwa Miszkina i Dawida Lazariewa, piloci skierowali samolot na zachód, w stronę Warszawy i Berlina. Berlin był najdalszym lotniskiem, jakie można było osiągnąć z tym zapasem paliwa. Siedzący za sterem kapitan Rudenko był blady z wściekłości; tymczasem drugi pilot, Watutin, opieszale odpowiadał na gorączkowe pytania z wieży kontrolnej w Mińsku, dotyczące tej nagłej zmiany kursu.

Zanim odrzutowiec przekroczył granicę Polski, wieża kontrolna i kontaktujące się z nią na tej samej fali cztery inne samoloty wiedziały już, że Tupolew jest w rękach porywaczy. Kiedy przecinał strefę kontroli lotniska warszawskiego, dowiedziała się o tym również Moskwa. Jakieś 150 kilometrów na zachód od Warszawy z prawej strony samolotu pojawiła się radziecka (choć stacjonująca w Polsce) eskadra złożona z sześciu myśliwców MIG-23 i otoczyła Tupolewa. Dowódca eskadry meldował coś pospiesznie przez laryngofon wbudowany w jego kask.

Alarmująca wiadomość szybko dotarła do marszałka Kierenskiego; w jego gabinecie w Ministerstwie Obrony przy ulicy Frunzego zadzwonił telefon łączący bezpośrednio ze sztabem generalnym sił powietrznych.

– Gdzie? – warknął Kierenski.

– Teraz jest nad Poznaniem – brzmiała odpowiedź. – Najwyżej pięćdziesiąt minut lotu do Berlina.

Marszałek zastanowił się głęboko. To właśnie mógł być skandal, jakiego potrzebował Wiszniajew. Kierenski nie miał żadnych wątpliwości, co należało normalnie zrobić. Tupolew winien być zestrzelony, wraz z załogą i wszystkimi pasażerami. Potem puściłoby się w świat wiadomość, że porywacze strzelali na pokładzie i trafili w główny zbiornik paliwa. W ciągu ostatnich dziesięciu lat postąpiono tak już dwukrotnie.

Wydał rozkazy. Pięć minut później słuchał ich dowódca eskadry migów, zawieszony w powietrzu zaledwie sto metrów od samolotu pasażerskiego.

– Według rozkazu, towarzyszu pułkowniku – zakończył rozmowę z dowódcą swojej bazy. Po dalszych dwudziestu minutach Tupolew przeleciał nad Odrą i zaczai schodzić do lądowania w Berlinie. Migi wykonały efektowny zwrot i pomknęły po niebie w stronę swojego lotniska.

– Muszę zawiadomić Berlin o naszym przylocie! – krzyknął kapitan Rudenko przez ramię do Miszkina. – Jeśli jest jakiś samolot na pasie startowym, skończymy wszyscy w wielkiej kuli ognia.

Miszkin popatrzył przez okienka kabiny na postrzępione krawędzie ołowianych, zimowych chmur. Nigdy przedtem nie leciał samolotem, ale to, co powiedział kapitan, wydawało mu się rozsądne.

– Dobrze, włączcie radio i zawiadomcie Tempelhof, że lądujemy. Tylko tyle, żadnych dodatkowych rozmów, zrozumiano?

Kapitan Rudenko zagrał swoją ostatnią kartę. Pochylił się nad pulpitem, nastroił nadajnik na właściwą falę i zaczai mówić.

– Tempelhof West Berlin. Tempelhof West Berlin. This is Aeroflot flight three five one…

Mówił po angielsku, międzynarodowym językiem kontroli ruchu lotniczego. Miszkin i Łazariew prawie nie znali angielskiego, jeśli nie liczyć tego, czego nauczyli się słuchając ukraińskich rozgłośni z Zachodu. Miszkin trącił Rudenkę lufą pistoletu w kark.

– Tylko bez numerów – powiedział po ukraińsku.

W wieży kontrolnej wschodnioberlińskiego lotniska Schónefeld dwaj operatorzy patrzyli na siebie w osłupieniu. Ktoś wzywał ich na ich własnej częstotliwości, ale zwracał się do nich per “Tempelhof”. Żadna załoga Aeroftotu nie odważyłaby się lądować na Tempelhof nie tylko dlatego, że już od dziesięciu lat nie był to port lotniczy Berlina Zachodniego; odkąd rolę tę przejęło lotnisko Tegel, Tempelhof stało się bazą amerykańskich sił powietrznych. Jeden z operatorów pojął wreszcie, co się stało, i chwycił mikrofon.

– Tempelhof to Aeroflot 351, you are clear to land. Straight run in! – zgodził się na natychmiastowe lądowanie.

W samolocie kapitan Rudenko przełknął z trudem ślinę i przeszedł do rutynowych czynności: otworzył hamulce aerodynamiczne i opuścił podwozie. Tupolew opadał szybko ku centralnemu portowi lotniczemu komunistycznych Niemiec. Na wysokości trzystu metrów wyszli z chmur i zobaczyli przed sobą światła lotniska. Miszkin patrzył nieufnie przez mokry plexiglas. Słyszał co nieco o Berlinie Zachodnim – o jego jaskrawych neonach, o ulicach zatłoczonych pojazdami, o tłumie przechodniów na Kurfurstendam i o porcie lotniczym Tempelhof położonym w samym środku tego wszystkiego. A to lotnisko znajdowało się najwyraźniej w szczerym polu.

– Kiwają nas – krzyknął do Łazariewa – to nie jest Zachód. Przystawił ponownie pistolet do karku kapitana Rudenki.

– W górę! – ryczał. – W górę, bo zastrzelę!

Ukraiński kapitan ani drgnął; z zaciśniętymi zębami pokonywał ostatnie sto metrów dzielące ich od płyty lotniska. Miszkin przechylił się ponad jego ramieniem i próbował dosięgnąć steru. Dwa donośne odgłosy rozległy się niemal jednocześnie; niepodobna stwierdzić, który nastąpił pierwszy. Miszkin obstawał potem przy wersji, że to gwałtowne uderzenie kół o asfalt spowodowało wystrzał pistoletu; natomiast Watutin, drugi pilot, utrzymywał, że Miszkin strzelił wcześniej. Wszystko to jednak działo się zbyt szybko, byśmy zdołali kiedykolwiek ustalić, jak było naprawdę.

Pocisk wyrwał wielką dziurę w karku kapitana Rudenki i natychmiast pozbawił go życia. Błękitny dym wypełnił kabinę pilota. Watutin pociągnął ster do siebie, krzycząc jednocześnie na mechanika, żeby zwiększył moc. Silniki odrzutowca zawyły głośniej, nie na tyle jednak, by zagłuszyć krzyk przerażenia pasażerów. Tupolew, który wydawał się teraz pilotowi ciężki jak z ołowiu, jeszcze dwa razy uderzył oponami o asfalt, zanim z trudem, chwiejąc się i wibrując, znów oderwał się od ziemi. Watutin trzymał dziób maszyny wysoko, modląc się wciąż o jakiś cudowny przyrost mocy. Pod brzuchem samolotu rozmazywały się w pędzie niskie zabudowania wschodnioberlińskiego przedmieścia. Tak przeskoczyli sławny Mur, a także przed lotniskiem Tempelhof niemal otarli się o dachy domów.

Blady z emocji młody pilot, czując w dodatku lufę rewolweru Łazariewa na karku, walnął potężnie oponami o główny pas startowy. Miszkin podtrzymywał broczące krwią ciało kapitana Rudenki, żeby nie upadło na ster i nie zablokowało go. Hamując Tupolew przejechał jakieś trzy czwarte pasa i znieruchomiał. Wszystkie koła były jeszcze całe.

Tu jednak okazał swoją patriotyczną żarliwość sierżant sztabowy Leroy Coker. Kulił się właśnie z zimna za kierownicą jeepa żandarmerii lotniczej Stanów Zjednoczonych, szczelnie owijając sobie twarz futrzanym kapturem skafandra i oddając się tęsknym marzeniom o cieple ojczystej Alabamy. Ale pamiętał, że pełni służbę wartowniczą, i traktował to bardzo poważnie. Kiedy lądujący Tupolew wychylił się spoza budynków na skraju lotniska, sierżant wycedził przez zęby: “Co za cholera…?” i wyprostował się, jakby kij połknął. Nigdy nie był w Rosji ani w ogóle na Wschodzie, ale z upodobaniem czytał wszystko na ten temat. Może niewiele słyszał o zimnej wojnie, ale dobrze wiedział, że komuniści mogą zaatakować w każdej chwili – jeśli ludzie tacy jak on, Leroy Coker, nie okażą czujności. Okazywał więc najwyższą czujność, ilekroć widział czerwoną gwiazdę albo sierp i młot. Kiedy samolot się w końcu zatrzymał, Coker zdjął z ramienia karabinek, złożył się i krótką serią rozwalił opony przedniego podwozia.

Miszkin i Łazariew poddali się trzy godziny później. Ich plan przewidywał uwolnienie pasażerów, zatrzymanie załogi, wzięcie na pokład trzech zachodnioberlińskich notabli i lot najprostszą drogą do Tel Awiwu. Ale pokrzyżowała te plany konieczność wymiany przednich kół w Tu-134; Rosjanie na pewno by ich nie dostarczyli. A kiedy dowódca bazy US Air Force dowiedział się o śmierci Rudenki, odmówił także porywaczom własnego samolotu. Strzelcy wyborowi otoczyli Tupolewa; dwaj porywacze nie mieli już szans, nawet pod groźbą użycia broni, przeprowadzić swoich zakładników do innej maszyny. Snajperzy poradziliby sobie z nimi. Po trwających godzinę negocjacjach z dowódcą bazy opuścili więc samolot z rękami nad głową.

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название