Diabelska Alternatywa
Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн
Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Potem odbył się oficjalny obiad w biurze dyrektora stoczni, ale zaraz po nim Larsen wrócił na brzeg doku. Byli z nim pierwszy oficer, Stig Lundquist, i główny mechanik statku, Bjórn Erikson – obaj Szwedzi.
– To całkiem coś nowego – powiedział Lundquist, obserwując, jak podnosi się woda przy burtach statku.
Na krótko przed zmierzchem “Freya” jęknęła głucho, jak budzący się z głębokiego snu olbrzym, poruszyła się o pół cala, jęknęła jeszcze raz, a wreszcie oderwała się od podtrzymujących ją podwodnych bloków i uniosła na fali. Wokół doku cztery tysiące japońskich robotników przerwało dotychczasowe skupione milczenie i wybuchło okrzykami radości. Poleciały w górę setki białych kasków. Do powszechnego entuzjazmu przyłączyli się nieliczni Europejczycy, ściskając wszystkim wokół dłonie i poklepując po plecach. Gigant u ich stóp czekał cierpliwie, jakby świadomy, że i na niego przyjdzie kolej.
Nazajutrz statek odholowano z doku do nabrzeża wyposażeniowego. Przez następne trzy miesiące znów będą się przy nim krzątać tysiące mrówek. Będą pracować z diabelską energią, by przygotować “Freyę” do wyjścia na pełne morze.
Sir Nigel przeczytał ostatnie zdanie kolejnego raportu “Słowika”, zamknął teczkę i odchylił się w krześle. – No, Barry, co o tym myślisz?
Ferndale, który większość swego dorosłego życia poświęcił studiom nad Związkiem Radzieckim, nad strukturą i funkcjonowaniem jego władzy, chuchnął jeszcze raz na swoje okulary i nadał im ostateczny szlif chusteczką.
– To jeszcze jeden cios, który będzie musiał znieść Rudin. Iwanienko należał do jego najwierniejszych sojuszników. A w dodatku sojuszników mądrych. Iwanienko ciężko chory w szpitalu… to strata jednego z najzdolniejszych doradców.
– Czy Iwanienko zachowa swój głos w Biurze?
– Być może będzie mógł głosować per procura, gdyby doszło do następnego głosowania. Ale to nie jest najważniejsze. Nawet przy remisie w Politbiurze decyduje głos genseka. Istnieje natomiast niebezpieczeństwo, że któryś z dotychczas niezdecydowanych może teraz przejść do opozycji. Iwanienko zdrowy budził wielki respekt, nawet wśród ludzi stojących tak wysoko. Iwanienko pod namiotem tlenowym nie wydaje się już tak groźny.
Sir Nigel wziął teczkę z biurka i podał ją Ferndale'owi.
– Chciałbym, żebyś pojechał z tym do Waszyngtonu, Barry. Oczywiście tylko na rozmowy towarzyskie… na przykład prywatny wieczór z Benem Kahnem. Wymienicie swoje spostrzeżenia na ten temat. Ta cholerna zabawa zaczyna się robić zbyt niebezpieczna, żeby grać w pojedynkę.
– Naszym zdaniem – mówił Ferndale dwa dni później, po kolacji w domu Kahna w Georgetown – Maksym Rudin spaceruje po linie, mając połowę członków Biura przeciwko sobie, i ta lina robi się coraz cieńsza.
Wicedyrektor CIA wyciągnął stopy w stronę kominka z czerwonej cegły, w którym paliła się gruba kłoda, i patrzył na ogień przez złocisty koniak w kieliszku.
– Trudno nie zgodzić się z tą opinią, Barry – powiedział z zatroskaniem.
– Uważamy też – ciągnął Ferndale – że jeśli Rudin nie przekona Politbiura o konieczności dalszych ustępstw w Castletown, może upaść. Gdyby tak się stało, walka o sukcesję przeniesie się na forum całego Komitetu Centralnego. A tutaj, niestety, Jefrem Wiszniajew ma wielu przyjaciół i ogromne wpływy…
– To prawda, ale w podobnej sytuacji jest Wasyl Pietrow, może nawet w lepszej niż Wiszniajew.
– Niewątpliwie – zgodził się Ferndale – i zapewne właśnie Pietrow zapewniłby sobie sukcesję, głównie dzięki poparciu Rudina. Ale Rudina abdykującego z własnej woli, na własnych warunkach i w dogodnym dla siebie terminie, a także dzięki poparciu Iwanienki. KGB równoważyłoby wtedy wpływy armii i Kierenskiego.
– Posunął pan naprzód dużo pionków, Barry. Jak się nazywa ten gambit? – zażartował Kahn.
– Och, to tylko wymiana spostrzeżeń.
– No dobrze, niech będzie: wymiana spostrzeżeń. W istocie nasze opinie, tu w Langley, w dużej mierze pokrywają się z waszymi. Zgadza. się z nimi także Lawrence z Departamentu Stanu. Natomiast Poklewski wolałby mocniej przycisnąć Sowietów w Castletown. A prezydent stoi, jak zwykle, pośrodku.
– Ale przecież zależy mu na Castletown?
– Nawet bardzo. To ostatni rok jego urzędowania. Już za trzynaście miesięcy będzie nowy prezydent elekt. Bili Matthews chciałby odejść w wielkim stylu, pozostawiając po sobie wszechstronny traktat rozbrojeniowy.
– Doszliśmy do wniosku, że rozmowy w Castletown niewątpliwie się załamią, jeśli Rudin straci kontrolę nad sytuacją. Gdyby dostał pewne wsparcie z naszej strony, łatwiej przekonałby niepewnych ludzi z własnej frakcji, że ma szansę na sukces w Castletown, a więc warto na niego stawiać.
– Ma pan na myśli jakieś ustępstwa? Ostateczna analiza radzieckich zbiorów, a mamy ją od tygodnia, dowodzi, że to oni są w sytuacji zmuszającej do ustępstw. Tak przynajmniej ocenia to Poklewski.
– I ma rację. Ich sytuacja jest bardzo trudna, tak trudna, że grozi nie kontrolowanym wybuchem. A na to właśnie czeka kochany towarzysz Wiszniajew ze swoim planem wojny. Obaj wiemy, co to by oznaczało.
– Ma pan rację – zgodził się po namyśle Kahn. – Zresztą moja własna interpretacja raportów “Słowika” idzie w podobnym kierunku. Przygotowujemy właśnie dokument na ten temat dla prezydenta. Będzie miał te dane już za tydzień, na najbliższym spotkaniu z Bensonem, Lawrence'em i Poklewskim.
– Czy te liczby – spytał Matthews – obejmują rzeczywiście wszystko, co Rosjanie zgromadzili w spichrzach w tym roku?
Rozejrzał się po twarzach ludzi siedzących po drugiej stronie biurka. W odległym kącie pokoju wesoło trzaskał ogień w marmurowym kominku, dodając optycznie wrażenie ciepła do, i tak już wysokiej, temperatury utrzymywanej przez grzejniki. Rozpościerający się za kuloodpornymi szybami trawnik pokrył się pierwszym w tym roku porannym szronem. Pochodzący z Południa William Matthews cenił sobie ciepło.
Beason i dr Fletcher przytaknęli unisono. Lawrence i Poklewski w milczeniu studiowali kolumny liczb.
– Zaangażowaliśmy wszystkie nasze środki, aby uzyskać te liczby, i nadzwyczaj starannie konfrontowaliśmy wszystkie informacje – rzekł Benson. – Mogliśmy się pomylić o pięć procent, ale nie więcej.
– A według “Słowika” nawet Politbiuro zgadza się z naszą oceną -wtrącił sekretarz stanu.
– A więc tylko sto milionów ton, nic więcej… – zamyślił się prezydent. – To im wystarczy zaledwie do końca marca, a i to pod warunkiem, że będą mocno zaciskać pasa.
– Już w styczniu będą wyrzynać bydło – odezwał się Poklewski. – Dlatego muszą za miesiąc pójść na duże ustępstwa w Castletown, jeśli w ogóle chcą przeżyć.
Prezydent odłożył na bok raport o zbożu i sięgnął po specjalny dokument przygotowany przez Bena Kahna, a przedstawiony w tym gronie przez dyrektora CIA. Wszyscy obecni zdążyli się już z nim zapoznać. Benson i Lawrence akceptowali go w całości; wojowniczy jak zwykle Poklewski nie zgadzał się; doktora Fletchera nie pytano o opinię w tej kwestii.
– Wiemy równie dobrze jak oni, że znaleźli się w sytuacji rozpaczliwej – przerwał milczenie Matthews. – Pytanie tylko, jak mocno możemy ich przycisnąć.
– Jak sam pan zauważył parę tygodni temu – odezwał się Lawrence – jeśli nie naciśniemy dostatecznie mocno, nie uzyskamy rozwiązania najkorzystniejszego dla Ameryki i dla całego wolnego świata. Jeśli naciśniemy zbyt mocno, Rudin zerwie rozmowy, by obronić się przed atakami swoich własnych jastrzębi. Jest to więc kwestia znalezienia punktu równowagi. Myślę, że w tej chwili moglibyśmy zrobić jakiś gest dobrej woli pod ich adresem.
– Jaki? – spytał prezydent.
– Trochę paszy dla zwierząt, aby mogli zachować przy życiu choć część stada podstawowego – zaproponował Benson.
– Doktorze Fletcher… – zwrócił się Matthews do przedstawiciela Departamentu Rolnictwa.
Ten wzruszył ramionami.
– Możemy sobie oczywiście na to pozwolić – powiedział. – A i Rosjanie są chyba na taki gest przygotowani: trzymają w portach znaczną część swojej floty handlowej. Przy swoich dumpingowych cenach frachtu mogliby pracować teraz pełną parą… a nie pracują”. Ich statki stoją w ciepłych portach Morza Czarnego i Pacyfiku. Na pierwszy znak z Moskwy ruszą w stronę naszych brzegów.
– Kiedy najpóźniej musielibyśmy podjąć taką decyzję? – spytał Matthews.
– Przed Nowym Rokiem – odparł Benson. – Powstrzymają się od wyrzynania stad, jeśli w porę dowiedzą się, że nadchodzi pomoc.
– Na litość boską, nie ułatwiajmy im życia – złościł się Poklewski. – W marcu moglibyśmy mieć ich w garści.
– Tak, ale czy w rezultacie poczynią ustępstwa w dziedzinie zbrojeń, gwarantujące światu dziesięć lat pokoju, czy raczej w beznadziejnej sytuacji zdecydują się na wojnę? – rozważał głośno prezydent. – Panowie, decyzję w tej sprawie podejmę przed Bożym Narodzeniem. W odróżnieniu od was muszę jeszcze omówić tę sprawę z przewodniczącymi pięciu podkomisji senackich: obrony, rolnictwa, spraw zagranicznych, handlu i budżetu. A przecież nie mogę im powiedzieć o “Słowiku”, prawda, Bob?
Szef CIA pokręcił z uśmiechem głową.
– Z pewnością nie, panie prezydencie. Nie można robić nawet najmniejszych aluzji. Zbyt wielu różnych ludzi pracuje w Senacie, zbyt wiele jest przecieków. A jakikolwiek przeciek na temat “Słowika” mógłby mieć katastrofalne następstwa… i dla niego, i dla nas wszystkich.
15 grudnia profesor Iwan Sokołów wstał ze swego miejsca przy stole obrad w Castletown i zaczął czytać przygotowany wcześniej dokument. Związek Radziecki, oświadczył, zawsze wierny swojej tradycji kraju miłującego pokój i nie ustającego w wysiłkach na rzecz pokojowego współistnienia…
Edwin Campbell siedział po drugiej stronie stołu i patrzył na swego adwersarza z czymś w rodzaju koleżeńskiej sympatii. W ciągu tych dwóch miesięcy pracy, bardzo męczącej dla nich obu, zdołał nawiązać dość serdeczne stosunki z tym człowiekiem Moskwy, na tyle serdeczne w każdym razie, na ile pozwalały na to ich stanowiska i sprawowane funkcje.