-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 193
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Rozległ się pomruk aprobaty. Nikt nie zamierzał sprzeciwiać się temu twierdzeniu Rudina, nikt nie miał zamiaru z nim dyskutować.

– Za pozwoleniem, towarzyszu sekretarzu generalny – wtrącił się Pietrow. – Jakkolwiek przeniknięcie tej wiadomości za granicę byłoby niewątpliwie katastrofą, sprawa ma też inny, równie ważny aspekt. Jeśli nastąpi jakiś przeciek informacyjny, pojawią się niezdrowe pogłoski i komentarze na ten temat wśród naszego społeczeństwa. Te pogłoski mogą przerodzić się w coś poważniejszego. A jaki może mieć to wpływ na sytuację wewnętrzną, to pozostawiam, towarzysze, waszej wyobraźni.

Wszyscy obecni wiedzieli oczywiście, jak bardzo utrzymanie porządku wewnętrznego związane jest z powszechnym przekonaniem o nieprzenikalności i nietykalności KGB.

– Jeśli sprawa wyjdzie na jaw – sformułował te obawy Gruzin Czawadze – a tym bardziej, jeśli sprawcy uciekną, efekt będzie równie fatalny jak następstwa ewentualnej klęski głodu.

– Nie mogą uciec – uciął ostro Pietrow. – W żadnym razie nie mogą. I nie uciekną.

– A kim oni właściwie mogą być? – spytał Kierenski.

– Nie wiemy tego jeszcze, towarzyszu marszałku – odparł Pietrow – ale będziemy wiedzieć.

– Ale broń była produkcji zachodniej? – nalegał Szuszkin. – Czy możliwe, że stoi za tym Zachód?

– Ja sądzę, że to prawie zupełnie niemożliwe – odparł minister spraw zagranicznych Ryków. – Żaden rząd zachodni, podobnie jak żaden rząd Trzeciego Świata, nie poparłby podobnego szaleństwa… tak samo jak my nie mieliśmy nic wspólnego z zabójstwem Kennedy'ego. Co innego środowiska emigracyjne. Albo może lokalni fanatycy. Ale na pewno nie rządy.

– Badamy również środowiska emigracyjne, ale dyskretnie – przyznał Pietrow. – W większości z nich mamy swoich ludzi. Jak dotychczas, nic stamtąd nie przyszło. Istotnie: karabin, amunicja i noktowizor są produkcji zachodniej. Ale wszystko to jest dostępne na Zachodzie w sklepach. Nie ulega wątpliwości, że broń została przeszmuglowana. A to oznacza, że albo przywieźli ją sami sprawcy, albo pomagał im ktoś z zagranicy. Generał Obrazcow zgadza się ze mną, że sprawą podstawową jest znaleźć zabójców, a już oni ujawnią swoich pomocników. Wtedy zajmie się nimi Departament V.

Jefrem Wiszniajew obserwował dyskusję z żywym zainteresowaniem, ale nie angażował się zbytnio. Niezadowolenie całej frakcji opozycyjnej wyraził zamiast niego Kierenski. Żaden z nich nie domagał się tym razem ponownego głosowania w sprawie: rozmowy w Castletown – czy wojna w 1983. Obaj wiedzieli, że w razie remisu decydować będzie głos genseka. Rudin znalazł się co prawda o krok bliżej przepaści, ale bynajmniej nie był jeszcze skończony.

Na razie zebrani zgodzili się, że należy ogłosić – tylko w KGB i w wyższych sferach hierarchii partyjnej – że Jurij Iwanienko doznał zawaha serca i znajduje się w szpitalu. Po schwytaniu zabójców i likwidacji ich samych oraz ich wspólników – pacjent Iwanienko wyzionie spokojnie ducha.

Rudin zamierzał już wezwać do sali obrad protokolantów, by rozpocząć zwykłe zebranie Politbiura, kiedy podniósł rękę Stiepanow, człowiek, który głosował dotychczas na Rudina i opowiadał się za negocjacjami z USA.

– Towarzysze, uważam, że ewentualna ucieczka morderców Jurija Iwanienki i ujawnienie ich czynu przed światem byłyby wielką katastrofą dla naszego kraju. Jeśli do tego dojdzie, nie będę mógł dalej popierać polityki negocjacji i ustępstw. Będę głosował za propozycją głównego teoretyka Partii, towarzysza Wiszniajewa.

Zapadło grobowe milczenie.

– Ja także – odezwał się niespodziewanie Szuszkin.

Osiem przeciwko czterem – pomyślał Rudin, wpatrując się beznamiętnie w stół. Ośmiu przeciwko czterem, jeśli ci dwaj gówniarze zmienią front.

– Przyjmujemy to do wiadomości, towarzysze – odezwał się bez śladu emocji w głosie. – Ale zapewniam, że nie będzie żadnych przecieków na temat tego zdarzenia. W ogóle żadnych.

Po dziesięciu minutach obrady wznowiono; zebrani jednomyślnie wyrazili żal z powodu nagłej choroby towarzysza Iwanienki. Następnie zajęli się najnowszymi informacjami statystycznymi na temat tegorocznych zbiorów pszenicy i innych zbóż.

Ził Jefrema Wiszniajewa wystrzelił z czeluści Bramy Borowickiej w południowo-zachodnim narożniku muru kremlowskiego wprost na ulicę Manieżną. Już wcześniej dyżurny milicjant, ostrzeżony przez radiotelefon, że kawalkada wozów Biura Politycznego opuszcza Kreml, zatrzymał cały ruch na tej ulicy. W ciągu paru sekund sznur długich, robionych na zamówienie limuzyn przemknął ulicą Frunzego przed Ministerstwem Obrony w kierunku dygnitarskiego osiedla przy Prospekcie Kutuzowa.

Marszałek Kierenski, który przyjął tym razem zaproszenie do samochodu Wiszniajewa, siedział teraz obok niego w przestronnej tylnej części kabiny. Dźwiękoszczelna szyba oddzielająca ich od kierowcy była zamknięta, żaluzje chroniły pasażerów przed wzrokiem przechodniów.

– On już długo nie pociągnie – mruknął Kierenski.

– Nie jestem pewien – powiedział Wiszniajew. – Oczywiście, bez Iwanienki jest znacznie słabszy i bliższy upadku, ale jeszcze się nie przewraca. Nie doceniasz Maksyma Rudina. Zanim odejdzie, będzie walczył jak niedźwiedź osaczony w tajdze. Ale w końcu odejdzie… bo musi odejść.

– Nie mamy zbyt wiele czasu do stracenia.

– Nawet mniej niż myślisz. W zeszłym tygodniu doszło do marszów głodowych w Wilnie. Nasz przyjaciel Yitautas, który w lipcu głosował za naszym projektem, mocno się zdenerwował. Był już nawet bliski zmiany frontu, mimo że zaproponowałem mu bardzo atrakcyjną rezydencję w Soczi, tuż obok mojej. Teraz oczywiście ta zbłąkana owieczka wróciła, a w dodatku Szuszkin i Stiepanow mogą przejść na naszą stronę.

– Tak, ale tylko wtedy, gdy zabójcy uciekną albo gdy Zachód dowie się prawdy.

– Oczywiście. I właśnie o to chodzi.

Kierenski obrócił się gwałtownie, a jego i tak już rumiana twarz stała się ceglasta.

– Ujawnić prawdę? Wobec całego świata? Nie możemy tego zrobić! – wykrzyknął.

– Istotnie, my nie możemy. Krąg ludzi znających prawdę jest za mały, byśmy sami mogli rozpuszczać pogłoski. Zresztą pogłoski nie wystarczą. Łatwo je zdementować. Można znaleźć aktora, ucharakteryzowanego na Iwanienkę, i pokazać go publicznie. A więc musi to za nas zrobić ktoś inny. W sposób absolutnie pewny. Ochrona Iwanienki z tamtej nocy jest już w komplecie w łapach grupy Rudina. Zostają więc tylko sami mordercy.

– Ale przecież ich nie mamy i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy mieli. Wcześniej dostanie ich KGB.

– Być może, mimo to musimy próbować. Powiedzmy sobie szczerze, Nikołaj. Walczymy już nie tylko o władzę. Walczymy o życie, tak samo jak Rudin i Pietrow. Najpierw to zboże, teraz Iwanienko. Jeszcze jeden taki skandal… nieważne, kto go wywoła… a Rudin poleci. I ten skandal musi nastąpić. My musimy to zagwarantować.

Thor Larsen, w kombinezonie roboczym i kasku, stał na suwnicy nad suchym dokiem w stoczni Isikawadżima-Harima i spoglądał w dół, na ogromny kadłub, który już niedługo będzie “Freyą”.

Choć minęły trzy dni, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy, jej rozmiary nadal zapierały mu oddech. W latach, kiedy uczył się zawodu, tankowce nie przekraczały 30 000 ton wyporności. Dopiero w 1956 roku wyszły w morze większe statki. Stworzono dla nich nową kategorię rejestrową i nazwano “supertankowcami”. Kiedy jednak któryś z kolei przekroczył 50 000, trzeba było stworzyć następną klasę, “VLCC”, czyli “bardzo duży tankowiec”. A po przekroczeniu, w latach sześćdziesiątych, bariery 200 000 ton, powstała kolejna kategoria, “ULCC” – “ultratankowiec”.

Kiedyś na morzu Larsen widział jeden z tych francuskich kolosów; miał 550 tysięcy ton wyporności. Kiedy przepływał obok nich, cała załoga Norwega wyległa na pokład, by podziwiać molocha. To, nad czym stał teraz Larsen, było dwa razy większe. Dobrze powiedział Wennerstrom: świat nigdy nie widział niczego podobnego i nigdy więcej nie zobaczy.

Statek miał 1689 stóp długości, 295 stóp szerokości, a nad pokładem na rufie wznosiła się pięciopiętrowa nadbudówka. Kil, masywny kręgosłup całej konstrukcji, leżał 118 stóp pod głównym pokładem. We wnętrznościach statku, dokładnie pod mostkiem kapitańskim, zainstalowano już cztery turbiny parowe o łącznej mocy 90 000 koni mechanicznych, które będą obracać dwie czterdziestostopowe śruby z brązu – lśniące nowością, choć teraz ledwie widoczne z punktu obserwacyjnego Larsena, bo zasłonięte rufą.

Po całym pokładzie krzątały się jeszcze grupki postaci podobnych z tej wysokości do mrówek. Teraz robotnicy mieli na krótko – na czas napełniania doku wodą – opuścić pokład. Już cały rok cięli, spawali, nitowali, szlifowali, walili, kuli i klepali ten ogromny kadłub. Wielkie moduły wysoce elastycznej stali spływały z dźwigów i suwnic wprost na przewidziane planem miejsca, coraz wyraźniej układając się w kształt statku. Kiedy wreszcie robotnicy usunęli wszystkie liny i łańcuchy, węże i kable, ukazały się burty pokryte dwudziestoma warstwami antykorozyjnej farby, gotowe do kontaktu z wodą.

Na koniec w doku, oprócz samego kadłuba, pozostały już tylko bloki, na których był ułożony. Jego budowniczowie, pracownicy największej stoczni świata w Czita koło Nagoi, nad zatoką Ise, nigdy zapewne nie sądzili, że przyjdzie im dokonać aż takiego wyczynu. Był to jedyny w świecie dok zdolny pomieścić “milionera”. Ale nawet tutaj “Freya” była pierwszym – i ostatnim – statkiem tego formatu. Nic dziwnego, że na uroczystość wodowania przyszło popatrzeć wielu weteranów mórz.

Pierwsze pół godziny zajęła ceremonia religijna: kapłan shinto prosił bogów o błogosławieństwo dla ludzi, którzy zbudowali statek, dla tych, którzy będą jeszcze przy nim pracować, i tych, którzy kiedyś nim popłyną; aby pracowali i żeglowali bezpiecznie! W ceremonii uczestniczyli też – boso – Thor Larsen, jego pierwszy oficer i główny mechanik, naczelny konstruktor Nordia Linę (przebywał w Nagoi od samego początku budowy) oraz naczelny inżynier stoczni. Ci dwaj byli właściwymi projektantami i twórcami statku. Tuż przed dwunastą otwarto śluzy; z ogłuszającym rykiem wdarły się do doku wody zachodniego Pacyfiku.

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название