-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 193
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Tacy sami dranie, jak tamci – parsknęła ze złością. – Gdyby nie musieli, nie prowadziliby żadnych rozmów.

– To prawda, działają pod przymusem. Muszą dostać to zboże i wiedzą, że innej możliwości nie ma. Ale właśnie dlatego można mieć wreszcie nadzieję na światowy układ pokojowy.

– Jeśli do tego dojdzie, nie będę żałować tego, co zrobiłam. Nie chcę, żeby Sasza wychowywał się na gruzach, tak jak ja. Ani żeby musiał spędzić całe życie z karabinem w ręku.

– Nie będzie musiał. Możesz być pewna, że będzie dorastał jako człowiek wolny, na Zachodzie, pod twoją i moją opieką. Moi szefowie zgodzili się już zabrać cię stąd wiosną.

– Wiosną? To znaczy kiedy?

– Te rozmowy nie mogą trwać zbyt długo. Kreml musi mieć zboże najpóźniej w kwietniu. Skończą się stare dostawy, wyczerpią się wszystkie rezerwy. Kiedy tylko układ zostanie parafowany, może nawet przed ostatecznym podpisaniem, zabierzemy stąd ciebie i Saszę. A na razie wolałbym, żebyś ograniczyła ryzyko. Zbieraj tylko najważniejsze materiały, bezpośrednio związane z rozmowami pokojowymi w Castletown.

– Mam tu właśnie coś takiego – odpowiedziała trącając łokciem torbę. – To materiał sprzed dziesięciu dni. W większości tak specjalistyczny, że nic nie rozumiem. Dotyczy dopuszczalnych redukcji SS-20.

Munro pokiwał ponuro głową. Dużo już wiedział o tych rakietach z głowicami nuklearnymi, bardzo precyzyjnych i łatwych do transportu dzięki ruchomym wyrzutniom na samobieżnych podwoziach. Już setki takich wyrzutni krążyły po duktach leśnych całej Europy Wschodniej.

Dwadzieścia cztery godziny później kolejny ściśle tajny pakiet powędrował do Londynu.

Trzy dni przed końcem miesiąca, w centrum Kijowa, pewna starsza kobieta szła ulicą Swierdłowa w stronę swojego domu. Choć miała prawo do służbowego samochodu z kierowcą, ta stara wieśniaczka z twardymi, chłopskimi zasadami nawet przy swoich siedemdziesięciu paru latach wolała krótkie trasy pokonywać pieszo. A jej dzisiejsza wyprawa istotnie nie była daleka: ot, wizyta u przyjaciółki dwie ulice dalej. Odprawiła wiec na ten wieczór kierowcę. Minęła właśnie dziesiąta, kiedy kobieta przechodziła przez jezdnię na wprost bramy swego domu.

Nie zauważyła czającego się w mroku ulicy samochodu. Kiedy znalazła się na środku jezdni, samochód ruszył na nią z piskiem opon, oślepiając ją reflektorami. Zastygła w przerażeniu. Pojazd pędził wprost na nią, w ostatniej chwili lekko skręcił. Błotnik uderzył ją w biodro i odrzucił aż do krawędzi jezdni. Jak przez mgłę słyszała kroki przechodniów biegnących jej na pomoc. Samochód nie zatrzymał się: pomknął z rykiem ulicą Swierdłowa w stronę Kreszczatiku.

Tegoż wieczora Edwin J. Campbell, szef delegacji amerykańskiej na rozmowy w Castletown, wracał zmęczony i niezadowolony do rezydencji ambasadora w Phoenix Park. Ameryka zafundowała swemu przedstawicielowi w Dublinie elegancki pałacyk, a po niedawnej modernizacji znalazło się w nim kilka apartamentów gościnnych. Najlepszy z nich zajmował teraz Edwin Campbell. Z przyjemnością pomyślał o czekającej go gorącej kąpieli i wypoczynku. Kiedy zdejmował płaszcz i witał się z gospodarzem, podszedł doń jeden z kurierów ambasady i wręczył mu brązową kopertę. Skróciła ona o parę godzin jego sen tej nocy – ale warta była tego.

Następnego dnia, zajmując swoje miejsce w Długiej Galerii w Castletown, z kamienną twarzą spoglądał na siedzącego po drugiej strome stołu profesora Sokołowa. Doskonale, profesorku – pomyślał. – Już dobrze wiem, na co możesz się zgodzić, a na co nie. No, zaczynajmy.

Zaledwie po czterdziestu ośmiu godzinach delegat ZSRR zgodził się, że Układ Warszawski zmniejszy o połowę liczbę taktycznych rakiet nuklearnych na ruchomych wyrzutniach, rozlokowanych w Europie Wschodniej. Sześć godzin później w sali jadalnej Castletown parafowano protokół, przewidujący sprzedaż z USA do ZSRR – po okazyjnych cenach – technologii wydobycia i rafinacji nafty, wartej 200 milionów dolarów.

Stara kobieta była nieprzytomna, gdy karetka przywiozła ją do szpitala im. Rewolucji Październikowej przy ulicy Karola Liebknechta 39. Odzyskała przytomność dopiero rano. Wtedy powiedziała, kim jest; władze szpitala wpadły w panikę – natychmiast przewieziono ją z sali zbiorowej do izolatki, która wkrótce wypełniła się kwiatami. Tego samego dnia najlepszy chirurg ortopeda Kijowa osobiście zestawił jej złamaną kość udową.

W Moskwie Iwanienko z największą uwagą wysłuchał telefonicznego raportu swego adiutanta. Natychmiast podjął decyzję.

– Zawiadom dyrekcję szpitala, że przyjadę. Jak tylko obudzi się z narkozy. Kiedy? Jutro wieczorem? Dobrze, załatw to.

31 października wieczorem panował w Kijowie przenikliwy chłód. Nie było żywej duszy na ulicy Róży Luxemburg, na tyłach szpitala im. Rewolucji Październikowej, gdy podjechały tu dwie długie czarne limuzyny. Szef KGB wolał skorzystać z tego właśnie tylnego wejścia, niż wchodzić przez wielką, jasno oświetloną bramę frontową.

Cały szpital stoi na niewielkim podwyższeniu terenu, pośród wysokich drzew. Niżej, po drugiej stronie ulicy Róży Luxemburg, wznoszono właśnie nowy pawilon szpitala; jego nie ukończone jeszcze wyższe kondygnacje wyrastały ponad okoliczną zieleń. Czuwający tu między workami skawalonego cementu dwaj ludzie zacierali wciąż ręce, by pobudzić obieg krwi, i wpatrywali się w oświetlone tylko jedną słabą żarówką znad bramy limuzyny zaparkowane przed drzwiami.

Mężczyzna zbliżający się do drzwi wewnętrznymi schodami miał przed sobą jeszcze siedem sekund życia. Ubrany był w długi płaszcz z futrzanym kołnierzem i grube rękawiczki, choć od czekającego nań ciepłego wnętrza samochodu dzieliło go zaledwie parę płyt chodnika. Ostatnie dwie godziny człowiek ów spędził w towarzystwie matki, pocieszając ją i upewniając, że winowajcy zostaną złapani, gdyż znaleziono już porzucony przez nich samochód.

Idący przed nim adiutant podbiegł do drzwi i wyłączył zewnętrzne oświetlenie. Brama i chodnik przed nią pogrążyły się w mroku. Dopiero wtedy Iwanienko ukazał się w drzwiach, otwartych przez jednego z sześciu towarzyszących mu goryli. Na ten widok zerwali się z miejsc czterej inni, czekający nań na zewnątrz. Szedł pośród nich jak cień pośród cieni.

Szybko przemierzył chodnik, zbliżając się do samochodu, którego silnik już pracował. Zatrzymał się na sekundę, zanim otwarto przed nim tylne drzwi, i wtedy właśnie umarł: pocisk z myśliwskiego sztucera przebił mu czoło, rozłupał kość ciemieniową, wyszedł przez tył czaszki i utkwił w ramieniu jednego z adiutantów.

Wystrzał, odgłos trafienia pocisku w cel i pierwszy krzyk alarmu pułkownika Kukuszkina – szefa ochrony osobistej Iwanienki – rozległy się niemal równocześnie. Zanim padający człowiek dosięgną! chodnika, pułkownik Jewgienij Kukuszkin chwycił go pod ramiona i wciągnął brutalnie na tylne siedzenie wozu. Drzwi nie były jeszcze zatrzaśnięte, kiedy pułkownik krzyczał na przerażonego kierowcę: – Jechać, szybko!

Kiedy ZIŁ zeskakiwał z piskiem opon z krawężnika, Kukuszkin trzymał broczącą krwią głowę na kolanach i gorączkowo myślał, co robić dalej; który szpital będzie odpowiedni dla człowieka tej rangi? Ale gdy dojechali do końca ulicy Róży Luxemburg, pułkownik włączył światło w kabinie. To, co zobaczył – a widział już wiele w swej karierze -wystarczyło, by stwierdzić, że jego boss nie potrzebuje już żadnego szpitala. Następna myśl przyszła całkiem automatycznie (ludzie tego zawodu mają ją zaprogramowaną w mózgu): nikt nie może się dowiedzieć. Zdarzyło się coś, o czym nawet myśleć nie wolno i o czym nie może wiedzieć nikt z wyjątkiem garstki uprawnionych. Kukuszkin zawdzięczał swój szybki awans nadzwyczajnej przytomności umysłu. Teraz, upewniwszy się, że druga limuzyna, wioząca ochronę czajka, jedzie za nim, kazał kierowcy zatrzymać się w jakiejś ciemnej i spokojnej uliczce, co najmniej trzy kilometry od szpitala im. Rewolucji Październikowej. Opuszczając nieruchomy i zaciemniony samochód, wokół którego rozstawili się agenci ochrony, Kukuszkin zdjął przesiąknięty krwią płaszcz i ruszył na piechotę. Po chwili telefonował już z pobliskich koszar milicji: jego legitymacja i ranga natychmiast udostępniły mu wejście do gabinetu komendanta i do specjalnej bezpośredniej linii. Przez piętnaście minut nie odrywał słuchawki od ucha.

– Muszę natychmiast rozmawiać z towarzyszem sekretarzem generalnym Rudinem – powiedział telefonistce w kremlowskiej centrali. Telefonistka wiedziała, że to nie dowcip ani bezczelność – dowodziła tego jednoznacznie linia, którą przyszedł sygnał. Połączyła Kukuszkina z adiutantem dyżurującym w budynku Arsenału, ten z kolei zawiadomił Maksyma Rudina interfonem. Rudin natychmiast zgodził się przyjąć telefon.

– Tak – powiedział – Rudin przy aparacie.

Pułkownik Kukuszkin nigdy przedtem z nim nie rozmawiał, ale wiele razy widział go i słyszał z bliska. Poznał głos Rudina. Przełknął z trudem ślinę, wziął głęboki oddech i wreszcie przemówił. Po drugiej stronie linii Rudin słuchał z uwagą, potem zadał parę krótkich pytań, rzucił szereg poleceń i odłożył słuchawkę. Spojrzał na Piętrowa, który pochylił się ku niemu całym ciałem, zaintrygowany i zaniepokojony.

– Jurij Iwanienko nie żyje – odezwał się Rudin, wciąż jeszcze z niedowierzaniem w głosie. – To nie atak serca. Został zastrzelony. Ktoś przed chwilą zamordował szefa KGB.

Za oknem zegar nad Bramą Spasską wybił północ; pogrążony we śnie świat zrobił jeden krok w kierunku wojny.

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название