Dziedzictwo Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dziedzictwo Bournea, Van Lustbader Eric-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dziedzictwo Bournea
Название: Dziedzictwo Bournea
Автор: Van Lustbader Eric
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 260
Читать онлайн

Dziedzictwo Bournea читать книгу онлайн

Dziedzictwo Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Van Lustbader Eric

David Webb – spokojny wyk?adowca na spokojnym uniwersytecie. Do dnia gdy kula snajpera chybia go o w?os. Ten dzie? oznacza dla Davida powr?t do dawnej to?samo?ci – Jasona Bourne'a, superagenta CIA, wyszkolonego w sztuce zabijania i prze?ycia. Znowu musi nie da? si? zabi? i odkry?, kto i dlaczego na niego poluje. Ale prawd? kryje ostatnie miejsce, do jakiego chcia?by wr?ci? – jego przesz?o??.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 91 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie znasz? To ci go przedstawię: detektyw Harris.

– Nie możemy tego zrobić – odparł Lindros. Gniew wzbierał w nim jak cola w otwartej puszce.

– My? A kto tu mówi o nas? To było twoje zadanie. Od samego początku stawiałem sprawę jasno: za wszystko odpowiadasz ty i tylko ty. Dlatego teraz musisz zrzucić na niego winę.

– Harris nie zrobił nic złego.

Stary uniósł brwi.

– Wątpię, ale nawet jeśli, kogo to obchodzi?

– Mnie.

– Dobrze, Martin. W takim razie to ty weźmiesz na siebie winę za wpadkę na starym mieście i pod rondem Waszyngtona.

Lindros zacisnął zęby.

– Mam wybierać?

– A kto? Ta zdzira pożre mnie żywcem tak czy inaczej, więc jeśli muszę kogoś poświęcić, wolę, żeby to był podstarzały detektyw z policji stanowej niż mój zastępca. Wiesz, jak bym wyglądał, gdybyś wpakował sobie w brzuch własny miecz?

– Chryste! – syknął Lindros, kipiąc gniewem. – Kłębowisko żmij. Jak pan to wytrzymuje?

Stary wstał i wziął płaszcz.

– A kto powiedział, że wytrzymuję?

Kamienny gotycki gmach: kościół Świętego Macieja. Bourne dotarł tam o jedenastej czterdzieści i przez dwadzieścia minut uważnie obserwował okolicę. Niebo było czyste, powietrze chłodne i rześkie, ale tuż nad horyzontem zbierały się gęste chmury i odświeżający wiatr niósł wilgotny zapach deszczu. Nocne odgłosy i widok kościoła uwolniły okruchy pamięci: już tu był, na pewno był, ale kiedy i po co, tego nie wiedział. Zajrzawszy w otchłań straty i tęsknoty, znowu pomyślał o Aleksie i Mo, pomyślał tak intensywnie, że jeszcze chwila i mógłby ich zmaterializować.

Zacisnął usta i potrząsnął głową. Musiał sprawdzić, czy teren jest czysty, czy nikt go nie obserwuje.

Punktualnie o północy ruszył w stronę kościoła zwieńczonego osiemdziesięciometrową kamienną wieżą najeżoną gargulcami. Na najniższym stopniu schodów stała młoda, najwyżej trzydziestopięcioletnia kobieta, wysoka, szczupła i uderzająco piękna. Jej długie rude włosy lśniły w świetle latarni. Za nią, nad głównymi drzwiami, widniała czternastowieczna płaskorzeźba Marii Dziewicy. Kobieta spytała go o nazwisko.

– Alex Conklin.

– Paszport poproszę – rzuciła oschłym głosem urzędniczki z lotniska.

Podał jej paszport. Obejrzała go dokładnie i pomacała. Miała interesujące palce, szczupłe, długie i silne, o krótko obciętych paznokciach. Palce pianistki.

– Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym, za kogo się pan podaje? – spytała.

– Znikąd – odparł. – Czasem wystarczy wiara.

Prychnęła pogardliwie.

– Pana imię?

– Tam jest napisane.

Spiorunowała go wzrokiem.

– Prawdziwe. To, z którym się pan urodził.

– Aleksiej. – W ostatniej chwili przypomniał sobie, że Conklin był rosyjskim emigrantem.

Kiwnęła głową. Pięknie rzeźbione rysy twarzy, węgierskie oczy, duże, zielone, przesłonięte długimi rzęsami, i szerokie, wydatne usta – miała w sobie coś poważnego i oficjalnego, ale i też coś staromodnie zmysłowego, co w zakamuflowany sposób mówiło o czasach bardziej niewinnych, gdy ważniejsze od słów często bywało to, co niewypowiedziane.

– Witamy w Budapeszcie. Nazywam się Annaka Vadas. – Podniosła kształtną rękę. – Proszę tędy.

Przeszli przez placyk i skręcili w ciemną uliczkę tuż za kościołem. Były tam ledwo widoczne drzwi, małe, drewniane, ze starymi żelaznymi okuciami. Kobieta zapaliła latarkę i wyjęła z torebki starodawny klucz. Włożyła go do zamka, przekręciła w prawo, potem w lewo. Drzwi się otworzyły.

– Ojciec czeka w środku – powiedziała. Weszli do kościoła i silne światło latarki zatańczyło na ozdobionych kolorowymi malowidłami ścianach. Freski węgierskich świętych. – W tysiąc pięćset czterdziestym pierwszym Buda wpadła w ręce Turków i na sto pięćdziesiąt lat kościół stał się głównym meczetem miasta. – Poświeciła wyżej, potem w bok. – Turcy wy

rzucili całe wyposażenie, zamalowali wapnem freski. Ale teraz wszystko wygląda tak jak w trzynastym wieku.

W głębi kościoła paliło się mdłe światło. Poszli dalej, mijając po drodze kilka kaplic. W kaplicy tuż przy prezbiterium na kamiennych sarkofagach spoczywały w upiornym bezruchu posągi króla Węgier Beli III i jego żony Anny z Chatillon. W mrocznej krypcie za rzędem średniowiecznych figur ktoś stał. Janos Vadas.

Wyciągnął rękę i gdy Bourne chciał ją uścisnąć, z cienia wyszło trzech ponuro spoglądających mężczyzn. Jason sięgnął po pistolet, lecz Vadas tylko się uśmiechnął.

– Niech pan spojrzy na iglicę, panie Bourne. Myśli pan, że dałbym panu sprawną broń?

Annaka wymierzyła do niego z pistoletu.

– Aleksiej był moim starym przyjacielem – mówił dalej Vadas. – Poza tym piszą o panu w gazetach. – Miał zimną, wyrachowaną twarz, groźnie zmarszczone ciemne brwi, ostro zarysowaną szczękę i błyszczące oczy. Dawno już przekroczył sześćdziesiątkę i pośrodku głowy zamiast włosów miał teraz błyszczącą trójkątną plamę. – Zamordował pan Aleksiej a

i tego drugiego, Panova. Już za samego Aleksieja mógłbym kazać pana zabić, tu i teraz.

– Alex był i moim przyjacielem. Przyjacielem i nauczycielem.

Vadas westchnął ze smutną, zrezygnowaną miną.

– A pan go zdradził, bo tak jak tamci, chce pan pewnie wyciągnąć wszystko z Schiffera.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

– Oczywiście – odparł sceptycznie Vadas. – Oczywiście…

– 

– Skąd bym znał jego prawdziwe imię? Alex i Mo Panov byli moimi przyjaciółmi.

– W takim razie zabicie ich byłoby aktem czystego szaleństwa.

– Właśnie.

– Hazas uważa, że jest pan obłąkany – powiedział spokojnie Vadas. – Pamięta go pan, dyrektora hotelu, którego omal pan nie pobił? Mówi, że zachowywał się pan jak wariat.

– Więc to on zawiadomił pana, że przyjechałem. Fakt, może trochę przesadziłem, ale wiedziałem, że kłamie.

– Kłamał dla mnie – odrzekł z dumą Vadas.

Pod czujnym wzrokiem Annaki i trzech goryli z obstawy Bourne podszedł krok bliżej i podał Vadasowi bezużyteczny pistolet. Gdy mężczyzna wyciągnął rękę, Jason objął go mocno, błyskawicznie obrócił, wyszarpnął zza paska ceramiczny pistolet Derona i przytknął mu lufę do skroni.

– Naprawdę myślał pan, że użyłbym obcego pistoletu, nie rozebrawszy go przedtem na części? – Spojrzał na Annakę. – Rzuć to – powiedział spokojnie. – Inaczej mózg twojego ojca zbryzga pięć wieków waszej historii. Nie patrz na niego! Rób, co mówię!

Annaka położyła pistolet na podłodze.

– Kopnij go w moją stronę.

Kopnęła.

Goryle nie ruszyli się i chociaż teraz na pewno nie wykonaliby żadnego ruchu, Jason cały czas miał ich na oku. Zabrał pistolet i puścił Vadasa.

– Mógłbym pana zabić.

– Ale wtedy ja zabiłabym ciebie – syknęła Annaka.

– Na pewno byś próbowała – odparł Bourne. Podniósł do góry broń, pokazując im, że nie ma zamiaru jej użyć. – Ale musielibyśmy być wrogami, bo zabijanie jest aktem nienawiści. – Podniósł z podłogi pistolet i rękojeścią do przodu podał Annace.

Wzięła broń bez słowa i ponownie wymierzyła.

– Co pan z niej zrobił, panie Vadas? – odezwał się Bourne. – Zabiłaby dla pana, tak, ale za szybko i bez powodu.

Vadas stanął między nimi, spojrzał na córkę i popchnął w dół jej uzbrojoną rękę.

– Dość już mam wrogów – szepnął.

Annaka opuściła broń, lecz w jej błyszczących oczach wciąż czaił się gniew.

– Jak już mówiłem, zabicie Aleksieja byłoby aktem szaleństwa, a pan nie wygląda na obłąkanego. Wprost przeciwnie.

– Wrobiono mnie – oparł Bourne. – Żeby odwrócić uwagę od prawdziwych morderców.

– Ciekawe. Dlaczego?

– Przyjechałem się tego dowiedzieć.

Vadas długo przyglądał mu się bez słowa, potem popatrzył wokoło i podniósł ręce.

– Gdyby żył, spotkalibyśmy się tutaj, w tym kościele. Widzi pan, to bardzo ważne miejsce. Tu u progu czternastego wieku stanął pierwszy kościół parafialny w Budzie. Te wielkie organy, które widzi pan na chórze, grały na ślubie króla Macieja. Tu koronowano dwóch ostatnich królów Węgier, Franciszka Józefa I i Karola IV. Tak, otacza nas historia, a my chcieliśmy ją zmienić.

– Wy i doktor Schiffer, tak?

Vadas nie zdążył odpowiedzieć. W kościele zadudniło echo i runął do tyłu z rozpostartymi rękami. Z dziury na jego czole popłynęła krew. Bourne pchnął Annakę na podłogę. Ochroniarze rozpierzchli się na wszystkie strony, szukając schronienia i odpowiadając ogniem. Jeden oberwał natychmiast: potknął się i runął na gładki marmur. Drugi był już przy ławkach i rozpaczliwie próbował się za nimi ukryć, ale upadł ze strzaskanym kulą kręgosłupem. Wygiął się w łuk; pistolet zaklekotał na podłodze.

Bourne zerknął na trzeciego ochroniarza i przeniósł wzrok na Vadasa leżącego na brzuchu w kałuży krwi. Nie poruszał się i chyba nie oddychał. Znowu huknęły strzały. Jason spojrzał na ochroniarza, który prostował się właśnie, mierząc w górę, w kierunku organów na chórze. Wypalił kilka razy, szeroko rozrzucił ramiona i na jego koszuli wykwitła czarna plama. Chciał przytknąć tam rękę, lecz nie zdążył; przewrócił oczami i upadł.

Jason spojrzał w stronę tonących w mroku organów, dostrzegł tam niewyraźny cień, wycelował i pociągnął za spust. Trysnęła fontanna kamiennych odłamków. Chwycił latarkę Annaki, oświetlił balkon i pobiegł do spiralnych schodów. Annaka, która dopiero teraz doszła do siebie, zobaczyła ojca i krzyknęła przeraźliwie.

– Wracaj! – ryknął Bourne. – On tam jest!

Nie zważając na ostrzeżenie, Annaka uklękła przy ojcu.

Bourne chciał ją osłonić i kilka razy wypalił w stronę chóru, lecz snajper nie odpowiadał ogniem na ogień. Nic dziwnego, osiągnął swój cel i pewnie już uciekał.

Nie tracąc czasu, Jason wskoczył na schody. Zobaczył łuskę – jedną, drugą- i popędził dalej. Balkon. Nikogo. Kamienna podłoga, wyłożona rzeźbioną boazerią ściana. Zajrzał za organy, ale tam też było pusto. Uważnie obejrzał posadzkę, potem ścianę. Krawędź jednej ze starych rzeźbionych desek różniła się nieco od pozostałych, a sama deska była kilka milimetrów szersza…

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 91 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название