Dziedzictwo Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dziedzictwo Bournea, Van Lustbader Eric-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dziedzictwo Bournea
Название: Dziedzictwo Bournea
Автор: Van Lustbader Eric
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 260
Читать онлайн

Dziedzictwo Bournea читать книгу онлайн

Dziedzictwo Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Van Lustbader Eric

David Webb – spokojny wyk?adowca na spokojnym uniwersytecie. Do dnia gdy kula snajpera chybia go o w?os. Ten dzie? oznacza dla Davida powr?t do dawnej to?samo?ci – Jasona Bourne'a, superagenta CIA, wyszkolonego w sztuce zabijania i prze?ycia. Znowu musi nie da? si? zabi? i odkry?, kto i dlaczego na niego poluje. Ale prawd? kryje ostatnie miejsce, do jakiego chcia?by wr?ci? – jego przesz?o??.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 91 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Pomacał opuszkami palców i odkrył, że to nie ściana, tylko zamaskowane drzwiczki. Otworzył je i znalazł się na wąskich, krętych schodach. Z gotowym do strzału pistoletem pokonał kilkanaście stopni i stanął przed kolejnymi drzwiami. Pchnął je – wychodziły na dach. Wystawił głowę i w tym samym momencie padł strzał. Jason cofnął się, lecz tuż przedtem zobaczył sylwetkę biegnącego po dachu człowieka. Dach był bardzo stromy, a że właśnie zaczął padać deszcz, snajper niebezpiecznie ślizgał się po dachówkach. To dobrze; był zbyt zajęty, żeby strzelać.

Bourne natychmiast stwierdził, że zelówki jego nowych butów są do niczego. Zdjął buty, rzucił za parapet i na czworakach wszedł na dach. Trzydzieści metrów niżej, na dnie przepastnej otchłani, w świetle starych latarni lśnił placyk przed kościołem. Przytrzymując się palcami i stopami, Jason powoli sunął za snajperem. Nie wiedzieć czemu podejrzewał, że ściga Chana, ale jakim cudem Chan mógłby przyjechać do Budapesztu przed nim i dlaczego miałby strzelać do Vadasa, a nie do niego?

Podniósł głowę – tamten zmierzał do południowej wieży – i przyspieszył, żeby go nie zgubić. Dachówki były bardzo stare i zmurszałe. Jedna z nich pękła na pół, wyślizgując mu się z ręki, i przez chwilę balansował niebezpiecznie w prawo i w lewo. Odzyskał równowagę i odrzucił dachówkę na bok. Roztrzaskała się na płaskim dachu kaplicy trzy metry niżej.

Starał się planować naprzód. Wiedział, że będzie mu grozić poważne niebezpieczeństwo, gdy snajper dotrze do wieży, bo jeśli nie zdąży zejść z dachu, tamten zdejmie go jednym strzałem. Padało coraz mocniej. Ręce ześlizgiwały się z dachówek, oczy zalewała woda. Wieża majaczyła piętnaście metrów dalej.

Pokonał już trzy czwarte drogi, gdy wtem usłyszał brzęk metalu o kamień. Momentalnie rozpłaszczył się na dachu. Kula świsnęła mu tuż koło ucha i roztrzaskała dachówkę, o którą opierał się prawym kolanem. Zaczął zsuwać się w dół, prosto na dach kaplicy.

Odruchowo rozluźnił mięśnie, spadł na prawe ramię i zwinięty w kłębek, przetoczył się po dachu, rozpraszając energię uderzenia. Wstał i całym ciałem przywarł do okna witrażowego, schodząc z linii strzału.

Zadarł głowę. Południowa wieża była niedaleko. Kilkadziesiąt kroków w prawo strzelała w niebo druga, nieco niższa od tamtej. Miała wąskie, typowo średniowieczne okna bez szyb. Nie tracąc ani chwili, przecisnął się przez najbliższe, wszedł na dach i stanął przed kamiennym parapetem prowadzącym do południowej wieży.

Musiał dostać się na drugą stronę i nie wiedział, czy snajper go zauważy. Zauważy czy nie? Wziął głęboki oddech i wbiegł na parapet. Dostrzegł jakiś ruch w mroku, kilkanaście metrów dalej i w chwili gdy huknął strzał, upadł na prawe ramię, przetoczył się, wstał i głową naprzód dał nura w otwarte okno wieży.

Drugi strzał, trzeci – posypały się kamienne odpryski. Bourne wpadł na kręte schody i popędził na górę. Znów usłyszał metaliczny szczęk – snajperowi skończyła się amunicja. Biegł, pokonywał po trzy stopnie naraz, żeby wykorzystać tę chwilową przewagę. Nagłe usłyszał kolejny szczęk i zobaczył staczającą się po schodach łuskę. Ugiął nogi w kolanach, jeszcze mocniej pochylił głowę. Strzały nie padły, co zwiększyło jego szanse.

Ale szanse to za mało – musiał mieć pewność. Podniósł latarkę, pstryknął włącznikiem i natychmiast dostrzegł niewyraźny cień na schodach, cień, który momentalnie skoczył w bok. Zgasił latarkę i przyspieszył kroku, żeby tamten nie zdążył go namierzyć.

Byli prawie na samym szczycie wieży, osiemdziesiąt metrów nad ziemią. Snajper nie miał dokąd uciec. Żeby wydostać się z pułapki, musiał go zabić. Będzie zdesperowany, więc nieostrożny i niebezpieczny. Bourne musi to wykorzystać.

Schody kończyły się kilkadziesiąt stopni wyżej okrągłym podestem pod arkadami, w których hulał deszcz i wiatr. Wiedział, że jeśli pójdzie dalej, zasypie go grad kul. Ale tu też nie mógł zostać. Położył latarkę kilka stopni wyżej, ustawił ją pod kątem, przywarł do schodów, opuścił głowę i maksymalnie wyciągnąwszy rękę, pstryknął włącznikiem.

Ogłuszający huk, grad kul, dudniące echo. Zerwał się na równe nogi i popędził na górę, ryzykownie zakładając, że desperat opróżnił cały magazynek.

Wypadł z kłębów kamiennego pyłu, uderzył go w brzuch i razem runęli na ścianę. Snajper zadał mu cios w krzyż i Jason upadł na kolana, opuszczając głowę i odsłaniając kark – cel aż nazbyt kuszący – lecz gdy tamten wziął zamach, Bourne zrobił unik, chwycił go za rękę i wykorzystując impet napastnika, mocno szarpnął. Zabójca upadł, ale tuż przedtem Jason zdążył zadać mu cios w nerki.

Snajper błyskawicznie wyprostował nogi, zahaczył kostkami o jego kostki, gwałtownie rzucił w prawo i gdy Bourne upadł na plecy, runął na niego jak kafar. Mocowali się w migotliwym świetle latarki i kłębach pyłu. Zabójca miał szczupłą, pociągłą twarz, jasne włosy i jasne oczy. Jason zdębiał. Cały czas myślał, że to Chan.

Nie chciał go zabić; chciał zadać mu kilka pytań. Chciał – musiał! – się dowiedzieć, kim ten człowiek jest, kto go nasłał i dlaczego chce zabić Vadasa. Ale zabójca walczył z desperacją straceńca. Zadał mu potężny cios w prawe ramię, które momentalnie zwiotczało, i zanim Bourne zdążył zmienić pozycję, rzucił się do ataku. Jeden cios, drugi, trzeci – ciśnięty siłą uderzenia Jason wpadł między filary kamiennego łuku i oparł się plecami o balustradę. Tamten zrobił krok do przodu. W dłoni ściskał nienabity pistolet.

Próbując zapomnieć o bolącym ramieniu, Bourne potrząsnął głową. Zabójca stał tuż przed nim, już brał zamach – w słabym świetle latarni lśniła ciężka rękojeść. Miał minę mordercy, odsłonięte jak zwierzę zęby. Zamach był krótki i płytki, lecz silny i nie ulegało wątpliwości, że pistolet ma roztrzaskać Jasonowi czaszkę. Teraz! W ostatniej chwili Bourne odsunął się na bok i pociągnięty siłą rozpędu snajper przeleciał przez barierkę.

Bourne odruchowo sięgnął w dół i chwycił go za rękę, lecz mokra od deszczu skóra była śliska jak mydło i palce Jasona nie wytrzymały. Snajper krzyknął przeraźliwie i runął w osiemdziesięciometrową przepaść.

Rozdział 14

Przybył do Budapesztu późnym wieczorem. Złapał taksówkę, pojechał do hotelu Dunabius Grand i zameldował się jako Heng Raffarin, reporter paryskiego "Le Monde". Pod tym nazwiskiem przekroczył granicę, lecz miał też przy sobie dokumenty inspektora Interpolu, które kupił, podobne jak tamte.

– Przyleciałem z Paryża na wywiad z panem Conklinem – powiedział. – Jestem strasznie spóźniony. Mógłby mu pan przekazać, że wreszcie jestem? Obaj mamy bardzo napięty plan dnia.

Zgodnie z przewidywaniami, recepcjonista odruchowo zerknął przez ramię na przegródki na korespondencję oznaczone złotymi numerami pokojów.

– Pana Conklina w tej chwili nie ma. Chce pan zostawić wiadomość?

– Chyba nie mam wyboru. Cóż, zaczniemy jutro z samego rana. – Udał, że coś pisze, zakleił kopertę i podał ją recepcjoniście. Biorąc klucz, kątem oka zobaczył, jak ten wkłada ją do przegródki z napisem: APARTAMENT 3. O to mu właśnie chodziło. Wsiadł do windy. Miał pokój na przedostatnim piętrze, bezpośrednio pod apartamentami.

Umył się, z małej torby wyjął narzędzia i wszedł schodami piętro wyżej. Długo stał w korytarzu, nasłuchując i przyzwyczajając się do odgłosów hotelu. Znieruchomiał jak kamienny posąg i czekał na coś, co powiedziałoby mu, czy iść dalej, czy się wycofać, na jakiś dźwięk, wibrację, podszept zmysłów.

Ale nie usłyszał i nie wyczuł nic, więc ostrożnie ruszył przed siebie, nieustannie wypatrując w korytarzu czegoś, co mogłoby mu zagrozić, upewniając się, że przynajmniej chwilowo jest bezpieczny. W końcu stanął przed błyszczącymi drzwiami z tekowego drewna. Apartament numer trzy. Wyjął wytrych i chwilę później drzwi były otwarte.

Ponownie zamarł, wdychając zapach pokoju. Instynkt mówił mu, że nikogo w nim nie ma. Mimo to bał się zasadzki. Chwiejąc się lekko z niewyspania i wzbierających w nim emocji, rozejrzał się wokoło, lecz oprócz otwartej paczki na łóżku nic nie wskazywało na to, że ktoś tu mieszka. A samo łóżko? Zasłane, nikt w nim nie spał. Gdzie Bourne? Dokąd poszedł?

Wszedł do łazienki i zapalił światło. Plastikowy grzebień, pasta w tubce, szczoteczka do zębów, buteleczka płynu do płukania ust, hotelowe mydło, szampon i krem do rąk. Odkręcił tubkę, wycisnął do umywalki trochę pasty i zmył ją wodą. Wyjął z kieszeni spinacz do papieru i małe srebrzyste pudełko. W pudełeczku były dwie kapsułki powleczone szybko rozpuszczającą się żelatyną, jedna czarna, druga biała.

– Po jednej serduszko ci pika, po drugiej przestaje; pigułki tatusia na wszystkie chorób rodzaje… – zanucił, wyjmując z pudełka białą kapsułkę.

Już miał włożyć ją do otworu tubki i wepchnąć głębiej spinaczem, gdy nagle coś go powstrzymało. Odliczył do dziesięciu, zakręcił tubkę i położył ją na umywalce dokładnie tak, jak leżała.

Stał przez chwilę skonsternowany, patrząc na kapsułki, które sam przygotował w oczekiwaniu na lot do Budapesztu. Wtedy nie miał żadnych wątpliwości: czarna, napełniona jadem kraita, miała Bourne'a sparaliżować, nie pozbawiając go świadomości. Bourne wiedział o planach Spalki więcej niż Chan – musiał, przecież dotarł aż do kwatery Spalki w Budapeszcie. Dlatego Chan chciał, żeby przed śmiercią wszystko wyśpiewał. Przynajmniej tak to sobie wtedy wyobrażał.

Ale nie mógł już dłużej zaprzeczać, że w jego umyśle, od dawna trawionym żądzą zemsty, zalęgły się również inne myśli. Zalęgły się i chociaż próbował je odpędzić, uporczywie wracały. Ba! im gwałtowniej je odpędzał, tym gwałtowniej atakowały.

Czuł się jak ostatni głupiec: stał w pokoju swojego wroga i nie mógł zrealizować planu, który tak starannie opracował. Zamiast działać, cały czas miał przed oczami wyraz jego twarzy w chwili, gdy pokazał mu posążek Buddy na złotym łańcuszku. Dotknął go i teraz: jego gładkość i nie- ' zwykły kształt jak zawsze przyniosły mu ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Co się z nim dzieje?

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 91 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название