Dziedzictwo Bournea
Dziedzictwo Bournea читать книгу онлайн
David Webb – spokojny wyk?adowca na spokojnym uniwersytecie. Do dnia gdy kula snajpera chybia go o w?os. Ten dzie? oznacza dla Davida powr?t do dawnej to?samo?ci – Jasona Bourne'a, superagenta CIA, wyszkolonego w sztuce zabijania i prze?ycia. Znowu musi nie da? si? zabi? i odkry?, kto i dlaczego na niego poluje. Ale prawd? kryje ostatnie miejsce, do jakiego chcia?by wr?ci? – jego przesz?o??.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Annako, żeby to wszystko nabrało sensu, musi pani zrozumieć, że ojca wystawiono na odstrzał. Gdy przyszliśmy do kościoła, snajper już czekał. Znał jego zamiary.
– Jak to?
– Zabił go, żeby pani ojciec nie zdążył mi nic powiedzieć. Ktoś bardzo nie chce, żebym znalazł tego Schiffera, i jest dla mnie oczywiste, że pani ojciec i Alex bali się tych samych, którzy uprowadzili doktora.
– W takim razie Molnarowi grozi niebezpieczeństwo.
– Czy ci tajemniczy ludzie mogli wiedzieć, że pani ojciec z nim współpracował?
– Wątpię. Ojciec był niezwykle czujny, zawsze pamiętał o ostrożności… – Spojrzała na Jasona wystraszonymi oczami. – Ale z drugiej strony ktoś wiedział o spotkaniu w kościele.
Bourne pokiwał głową.
– Wie pani, gdzie ten Molnar mieszka?
Zawiozła go na Różane Wzgórze. Budapeszt ukazał się mu jako urokliwe zbiorowisko kamienic przypominających tort urodzinowy, z pięknie rzeźbionymi nadprożami i gzymsami, brukowanych uliczek, kwiatów na balkonach z ręcznie kutego żelaza, kawiarenek z kunsztownymi żyrandolami i ich cytrynowym światłem, z czerwonawą boazerią na ścianach, jaskrawych rozbłysków w oknach, zwykłych, witrażowych i wytrawionych w secesyjne wzory. Ale Budapeszt to, podobnie jak Paryż, przede wszystkim kręta rzeka, która dzieli miasto na połowy, i spinające jej brzegi mosty. To miasto rzeźbionego kamienia, gotyckich wież, szerokich schodów, oświetlonych latarniami wałów obronnych, miedzianych kopuł, porośniętych dzikim winem murów, monumentalnych pomników i błyszczących mozaik. I miasto parasoli, bo gdy padał deszcz, rozkwitały nad Dunajem tysiącami, jak żagle.
Bourne był głęboko poruszony. Czuł się, jakby wrócił do miasta zapamiętanego z kolorowego snu, snu, który z niezwykłą, właściwą snom jasnością wypływał z jego podświadomości. Pamięć zalewała go strzępami wspomnień, ale nie potrafił wychwycić z nich niczego konkretnego.
Annaka musiała to wyczuć, bo spytała:
– Co się stało?
– Już tu byłem- odparł. – Pamięta pani? Powiedziałem, że tutejsza policja bywa trudna.
– Co do tego ma pan całkowitą rację. I nie wie pan, skąd pan o tym… wie?
Oparł głowę o zagłówek.
– Wiele lat temu miałem straszny wypadek. Nie, właściwie to nie był wypadek. Strzelano do mnie na trawlerze, wypadłem za burtę. Omal nie umarłem z szoku, utraty krwi i z zimna. Zaopiekował się mną pewien francuski lekarz. Wyjął kulę, opatrzył mnie… Wróciłem do zdrowia, ale tylko fizycznego. Przez jakiś czas straciłem pamięć, a potem powoli, żmudnie, krok po kroku zacząłem ją odzyskiwać. Ale nie całkowicie i chyba jej już nie odzyskam. Muszę żyć, jak żyję.
Annaka patrzyła prosto przed siebie, wyraźnie poruszona.
– Nie wiem, kim jestem – dodał. – Trudno to sobie wyobrazić, nie można wytłumaczyć. Człowiek czuje się wtedy jak…
– Dryfująca łódź.
Aż zadrżał.
– Tak.
– Wokoło morze, ani śladu lądu. Nie ma gwiazd, księżyca ani słońca, które wskazałoby drogę do domu.
– Tak, coś w tym rodzaju. – Był zaskoczony. Chciał spytać, skąd o tym wie, ale parkowali już przed dużą, bogato zdobioną kamienicą.
Wysiedli i weszli do przedsionka. Annaka pomacała ręką po ścianie i zapłonęło słabe światło. Mozaikowa podłoga, rząd przycisków, pod przyciskami nazwiska lokatorów, w tym Molnara. Zadzwoniła. Odpowiedziała im cisza.
– To nic nie znaczy. – Annaka pokręciła głową. – Pewnie jest u Schiffera.
Bourne podszedł do szerokich, w połowie przeszklonych drzwi.
– Zaraz się przekonamy.
Pochylił się, pomajstrował przy zamku i drzwi puściły. Annaka zapaliła światło. Paliło się przez trzydzieści sekund, w tym czasie krętymi schodami weszli na pierwsze piętro.
Mieszkanie Molnara. Zamek w końcu ustąpił, choć tym razem trwało to dłużej. Annaka chciała wejść do środka, lecz Bourne powstrzymał ją gestem ręki. Wyjął pistolet i lekko pchnął drzwi. Światło. W mieszkaniu paliło się światło, lecz panowała w nim głucha cisza. Salon, sypialnia, łazienka, kuchnia – wszędzie idealny porządek, ani śladu walki. I ani śladu Molnara.
– Niepokoi mnie to światło. – Bourne schował pistolet. – Nie, nie mógł wyjść do Schiffera.
– W takim razie zaraz wróci. Zaczekajmy.
Na półce w salonie stało kilka oprawionych w ramki zdjęć.
– To on? – spytał Jason, wskazując krępego mężczyznę z zaczesanymi do góry gęstymi czarnymi włosami.
– Tak, on. – Annaka rozejrzała się wokoło. – W tym domu mieszkali moi dziadkowie i jako dziecko często bawiłam się tu z koleżankami. Znałyśmy wszystkie przejścia i kryjówki…
Bourne powiódł palcami po grzbietach starych płyt gramofonowych w stojaku obok kosztownej aparatury stereo.
– Miłośnik opery i audiofil.
– Nie ma kompaktu?
– Ludzie tacy jak on uważają, że muzyka cyfrowa pozbawia nagranie ciepła i subtelności.
Na biurku stał laptop, podłączony do prądu i do zewnętrznego modemu. Ekran był czarny, lecz obudowa ciepła. Bourne wcisnął klawisz i komputer natychmiast ożył; był tylko w trybie uśpienia – nikt go nie wyłączył.
Annaka zajrzała mu przez ramię.
– Wąglik, argentyńska gorączka krwotoczna, kryptokok, dżuma płuc na… Boże święty, co on robił na tej stronie? Skutki działania… Czego? Patogenów?
– Zarazków. Nie wiem. Wiem tylko, że kluczem do tajemnicy jest Schiffer. Najpierw pracował w Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych Pentagonu; wtedy skontaktował się z nim Alex. Rok później przeszedł do Wydziału Taktycznych Broni Obezwładniających. Zaraz potem zniknął. Nie wiem, nad czym pracował, ale to coś spowodowało, że Conklin go ukrył, nie zważając na szefów CIA, wściekłych, że stracili wybitnego naukowca.
– Może Schiffer jest bakteriologiem albo epidemiologiem. – Annaka zadrżała. – Ta strona jest… okropna.
Poszła do kuchni napić się wody. Bourne przejrzał stronę z nadzieją, że znajdzie tam coś, co mu powie, czego Molnar szukał. Nie znalazł nic. Otworzył pasek adresu, żeby sprawdzić, jakie strony odwiedzał, i kliknął na adres ostatniej. Czat forum naukowego. Wszedł do archiwum i okazało się, że Laszlo 1647M załogował się mniej więcej przed czterdziestoma ośmioma godzinami. Z mocno bijącym sercem przez kilka minut czytał jego ostatnią rozmowę.
– Niech pani spojrzy! – zawołał. – Wygląda na to, że Schiffer nie jest ani bakteriologiem, ani epidemiologiem. Jest specjalistą w dziedzinie badania zachowań nietrwałych kolonii bakteryjnych.
– Panie Bourne? Niech pan lepiej tu przyjdzie – odparła. – Szybko.
Powiedziała to tak dziwnym głosem, że wprost wymiotło go z pokoju.
Jak zahipnotyzowana stała przed umywalką. Rękę ze szklanką zatrzymała w połowie drogi do ust. Była bardzo blada i gdy go zobaczyła, nerwowo oblizała wargi.
– Co się stało?
Wskazała siedem czy osiem powleczonych plastikiem płytek ze zbrojonego szkła, starannie ułożonych między kuchennym blatem i lodówką.
– Co to, u diabła, jest? – spytał.
– Półki. Ktoś wyjął je z lodówki. Po co?
– Może Molnar czeka na nową lodówkę.
– Przecież ta jest nowa.
Jason podszedł bliżej.
– Jest podłączona, sprężarka pracuje. Nie zaglądała pani do środka
– Nie.
Pociągnął za uchwyt, otworzył drzwiczki. Annaka głośno sapnęła.
– Chryste – mruknął.
Patrzyły na nich martwe, niewidzące oczy. W lodówce leżały zwinięte w kłębek zwłoki Laszlo Molnara.
Rozdział 15
Z szoku wyrwało ich zawodzenie syren. Bourne podbiegł do okna, spojrzał w dół i zobaczył pięć czy sześć opli astra i skód felicii z migającymi kogutami na dachu. Z samochodów wysypali się policjanci. Znowu! Znowu go wrobiono! Scenariusz wyda zeń był identyczny jak w domu Conklina i nie ulegało już wątpliwości, że stoi za tym ta sama osoba. Powiedziało mu to dwie ważne rzeczy: po pierwsze, ktoś obserwował jego i Annakę. Tylko kto? Chan? Raczej nie. Chan zmierzał do konfrontacji, tak, ale do konfrontacji bezpośredniej. Po drugie, prawdopodobnie Chan mówił prawdę, twierdząc, że to nie on zamordował Aleksa i Mo. Teraz Bourne nie widział już żadnych powodów, dla których Azjata miałby kłamać. Pozostawał więc ów tajemniczy ktoś, kto wezwał policję do domu Conklina. Czyżby wykonywał rozka2y przychodzące stąd, z Budapesztu? Wiele za tym przemawiało. Do Budapesztu wybierał się Alex. W Budapeszcie bywał Schiffer, mieszkali tu Vadas i Molnar. Wszystkie drogi prowadziły właśnie tu, do stolicy Węgier.
Gorączkowo myśląc, krzyknął do Annaki. żeby wytarła szklankę i kran. Chwycił komputer Molnara, przetarł adapter i klamkę u drzwi, i wybiegli z mieszkania.
Na schodach tupotały już buty policjantów. Na pewno byli też w windzie, więc ta droga odpadała.
– Nie mamy wyboru – rzucił. – Musimy iść na górę.
– Ale dlaczego przyjechali właśnie teraz? Skąd mogli wiedzieć, że tu jesteśmy?
– Nie mogli. – Wpadli na schody. – Chyba że cały czas nas obserwowali. – Na górę Wcale mu się to nie podobało. Aż za dobrze pamiętał, jak skończył snajper z kościoła Świętego Macieja. Ten, kto wejdzie za wysoko, często spada, i to z tragicznym skutkiem.
Byli na przedostatnim piętrze, gdy Annaka pociągnęła go z;. rękę.
– Tędy!
Skręcili w korytarz. Kroki na schodach dudniły coraz głośniej – policjanci deptali im po piętach z zawziętością ludzi ścigających odrażającego mordercę. Pokonali trzy czwarte długości korytarza i stanęli przed drzwiami, które wyglądały jak zwykle drzwi na schody ewakuacyjne. Annaka nacisnęła klamkę i znaleźli się w krótkim, najwyżej trzymetrowym korytarzyku z poobijanymi metalowymi drzwiczkami na końcu. Bourne ruszył przodem.
Drzwiczki, na drzwiczkach dwie zasuwy, jedna na górze, druga na dole. Otworzył obie, pociągnął za klamkę i zobaczył… zimną jak grób ceglaną ścianę.
– Coś takiego! – powiedział detektyw Csilla, nie zwracając uwagi na młodego policjanta, który właśnie zwymiotował na jego wypolerowane buty. Słabo ich szkolą, to nie to, co kiedyś, pomyślał, przyglądając się stężałej ofierze.
– W mieszkaniu nie ma nikogo – zameldował jeden z policjantów. Csilla, krzepki jasnowłosy mężczyzna o inteligentnych oczach i złamanym nosie, wciąż patrzył na otwartą lodówkę.