-->

Glowa Minotaura

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Glowa Minotaura, Krajewski Marek-- . Жанр: Прочие Детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Glowa Minotaura
Название: Glowa Minotaura
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 228
Читать онлайн

Glowa Minotaura читать книгу онлайн

Glowa Minotaura - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 40 41 42 43 44 45 46 47 48 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie ośmieliłaby się mi powiedzieć. – Borecki uśmiechnął się do siebie. – Wiedziała, żebym jej za to wpierdolił. Była moja albo niczyja!

– Kiedy ją miałeś pierwszy raz, była dziewicą?

– A gdzie tam! – Borecki wybuchnął głośnym ponurym śmiechem, który odbił się echem o ściany kuchni. – Ona już się skrobała kilka razy!

– W szpitalu?

– Nie, w szpitalu nie. W Polsce idzie się za to do ciupy.

Mocka coś tknęło. Powróciła jego intuicja o kryptopro-stytucji, której się oddawała Szynok, i o jakimś pośrednictwie w tym procederze. Poczuł szybkie bicie serca. Jeszcze nigdy nie słyszał, aby szanowane biura matrymonialne pośredniczyły na rynku usług cielesnych. Że były nimi babki aborcyjne – o tym słyszał bardzo często i nawet kilka razy sam się z tym zetknął. Umiały one łatwo przekonać swe zrozpaczone i na ogół ubogie klientki, że jedna noc z zamożnym panem nie jest żadnym wstydem.

No to gdzie się pozbyła płodu? – Mock zauważył, że Borecki nie zrozumiał tego pytania, więc ze wstrętem użył poprzedniego czasownika. – Gdzie się wyskrobała? U kogo?

– A bo ja wiem? To było przede mną!

Mock zdjął płaszcz i kapelusz. Machnął na stojącego przy rowerach Wybrańca, aby wszedł do środka. Rozłożył ręce na znak, że niczego się nie dowiedział. Spojrzał chłodno i spokojnie na Boreckiego. Bez uśmiechu.

– Podaj mi nazwisko kobiety, która robi skrobanki w tym mieście, w tej dzielnicy. Nie wsadzę jej do ciupy. Muszę z nią tylko porozmawiać.

– Nie wiem! Nie znam nazwisk żadnych babek, które skrobią!

– Mamy czas. Mamy bardzo dużo czasu.

Lwów, niedziela 21 lutego 1937 roku,

trzy kwadranse na południe

W „Wiedeńskiej” przy placu Mariackim w niedzielne przedpołudnia panował duży ruch. Dzisiaj kawiarnię zapełniali głównie zamożni Żydzi, którzy w odróżnieniu od swoich chrześcijańskich współobywateli nie śpieszyli do lwowskich kościołów, gdzie odbywały się uroczyste sumy. Bywalcy lokalu spożywali o tej porze czekolady, ciastka i owoce w rodzinnym gronie i na ogół należeli do zamożnej i liberalnej inteligencji. Pobożnych Żydów nie było tu wielu, ponieważ unikali oni wszelkich kontaktów ze swoimi wolnomyślicielskimi pobratymcami. Nie przychodzili tam również kupcy, którzy niedzielne przedpołudnia spędzali w „Grand Cafe” przy ulicy Legionów. Za to lekarzy i adwokatów była w „Wiedeńskiej” prawdziwa obfitość.

Edward Popielski nie szukał żadnego z przedstawicieli tych zawodów. Jedyna profesja, która go interesowała od prawie trzech tygodni, to matematycy. Przebywał w tym lokalu tylko dlatego, aby ujrzeć fizjonomię mecenasa Eisiga Nussbauma, którego pewien informator scharakteryzował następująco: „gość z mordu jak koczkodan”. Nazwisko tego adwokata było ostatnim na liście sporządzonej przez aspiranta Kacnelsona i różniło się tym od innych, iż nie zostało podkreślone. Lista ta powstała jako wynik żmudnej, dwutygodniowej pracy Kacnelsona i Cygana. Obejmowała ludzi uzdolnionych matematycznie, którzy jednak nie wybrali tego kierunku studiów. Aby zdobyć te informacje, Kacnelson obszedł wszystkie szkoły żydowskie, a Cygan – chrześcijańskie i państwowe. Rozmawiali nie tylko z dyrektorami i nauczycielami matematyki i fizyki, ale również wypytywali bibliotekarzy o byłych uczniów, którzy wykazywali szczególne zainteresowanie szaradami i grami logicznymi. Grabski z kolei wykonał tytaniczną pracę, zdobywając wiadomości o różnych prywatnych nauczycielach, którzy żyli z korepetycyj, oraz o guwernerach w bogatych domach. Tym razem wszyscy funkcjonariusze pytali o tuszę. Powstała całkiem pokaźna lista pięćdziesięciu dwóch nazwisk, którymi podzielili się po równo – jak w bridżowym rozdaniu. Trzynastym nazwiskiem na liście Popielskiego był właśnie mecenas Eisig Nussbaum, którego fizjonomii nie dane mu było obejrzeć, gdyż przebywał on do soboty w podróży służbowej w Tarnopolu. Informator Popielskiego, który porównał adwokata do koczkodana, zapewniał go, że może się walić i palić, a prawnik zawsze przyjdzie do „Wiedeńskiej” w niedzielne południe. I rzeczywiście, kiedy do lokalu wkroczył szczupły, niewysoki mężczyzna, z którego wyraźną brzydotą kontrastowała wspaniała, śródziemnomorska uroda jego towarzyszki, zegar w sali wybił południe. Kelner mrugnął do Popielskiego, że oto właśnie pojawił się mecenas, o którego komisarz przed chwilą wypytywał i za którego wskazanie ofiarował mu całe dwadzieścia groszy. Policjant wstał, aby podejść do prawnika, lecz zaraz zaniechał tego zamiaru. Ciężko westchnął, kiedy ujrzał, iż zamiast lewej ręki ma on protezę zakończoną drogą zamszową rękawiczką.

Popielski zaklął w duchu. Powinien był powiedzieć swoim ludziom, aby sporządzając listy, wypytywali nie tylko o tuszę, ale i o wszystko, co mogłoby dyskwalifikować podejrzanego jako akrobatę, który skacze po wrocławskich dachach. Z irytacją spojrzał w okno i zaraz się uspokoił. W jednej chwili zapomniał o swoim śledztwie.

– Boże, jakaż ona jest piękna – szepnął.

Jego córka, która wolno spacerowała tuż obok i rozglądała się w jakimś rozmarzeniu, rzeczywiście była zjawiskowo piękna. Popielski uświadomił sobie nagle, że pod zegarem przy „Wiedeńskiej” umawiają się zakochani. Schował się za firankę i czekał, aż podejdzie jakiś adorator. Po dłuższej chwili Rita odeszła w stronę Teatru Wielkiego, a Popielski wypadł z kawiarni i pobiegł za nią. Musiał poznać powód tego spaceru, choć w głębi ducha wiedział, że i tak nie usłyszy prawdy.

Prawdziwy powód jej spaceru znał autor uwodzicielskich listów, który spod pomnika hetmana Sobieskiego patrzył bardzo uważnie przez lornetkę na ojca i córkę.

Lwów, piątek 26 lutego 1937 roku,

dwa kwadranse na siódmą wieczór

Gorzkie żale w kościele św. Mikołaja gromadziły zawsze sporą grupę gimnazjalistek. Przyciągała je tutaj nie tylko niewątpliwa pobożność, lecz również osoba księdza Konstantego Kierskiego, który głosił wstrząsające nauki. Oprócz ognistego talentu kaznodziejskiego natura nie poskąpiła młodemu kapłanowi również męskiej urody. Kiedy stał na ambonie i rzucał głową w gniewie, aż gęste czarne włosy sypały mu się na czoło, albo ronił łzy szczerego żalu, które płynęły po policzkach jego pociągłej uduchowionej twarzy, wzbudzał u większości młodych dziewcząt jednocześnie lęk i oczarowanie. Nic dziwnego zatem, że gimnazjalistki tłumnie przybywały na gorzkie żale i zapełniały swe zeszyty do religii – ku radości szkolnych katechetów – pobożnymi obrazkami, które można było otrzymać jako dowód uczestnictwa w wielkopostnych nabożeństwach.

Rita Popielska nie podzielała poglądu swoich koleżanek na temat duchowego i cielesnego piękna kapłana. Kiedyś nawet, nie mogąc znieść ekstatycznego niemal zachwytu jednej z nich, wypaliła ostro, iż ksiądz Kierski to na pewno „ciota”. Mimo tego negatywnego nastawienia, bywała jednak u św. Mikołaja ze względów towarzyskich, ponieważ tam było zawsze najwięcej jej koleżanek i mogły potem długo wspólnie wracać do domu, odprowadzając się wzajemnie.

Tego dnia jednak nie miała zamiaru wracać z koleżankami do domu. Stała blisko wyjścia, ściskała w kieszeni obrazek, który przed końcem nabożeństwa zdobyła swym czarującym uśmiechem, i czekała na stosowną okazję, by zmylić czujność ich katechetki, siostry Bonifanty.

Ach, ja Matka tak żałosna! Boleść mnie ściska nieznośna, Miecz me serce przenika. Czemuś Matko ukochana, Ciężko na sercu stroskana? Czemu wszystko truchlejesz?

Kiedy wybrzmiały już słowa polskiego odpowiednika Stabat Mater, siostra Bonifanta podeszła do grupy młodszych gimnazjalistek, by wprowadzić tam zakłócony chwilowo porządek. Wtedy Rita, uścisnąwszy na pożegnanie dłoń swojej nowej przyjaciółki, Beaty Zacharkiewicz, zwanej „Tyką”, wyszła szybko z kościoła, zbiegła w dół i skręciła w prawo. Tu już jej nie ujrzy siostra Bonifanta.

1 ... 40 41 42 43 44 45 46 47 48 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название