Przybi? Pi?tk?

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Przybi? Pi?tk?, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Przybi? Pi?tk?
Название: Przybi? Pi?tk?
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 275
Читать онлайн

Przybi? Pi?tk? читать книгу онлайн

Przybi? Pi?tk? - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 11

Komandos zaparkował mercedesa pod barem. Wsiadłam do wozu i odjechaliśmy, zanim Perin zdążył wyjść z lokalu na ulicę.

Komandos zerknął na mnie.

– Wszystko okay?

– Nigdy nie czułam się lepiej. Przyjrzał mi się uważnie.

– No dobra, może jestem trochę oszołomiona – przyznałam. – Chyba nie powinnam wypijać tego drinka.

Przysunęłam się bliżej Komandosa, gdyż wyglądał jak trzeba, a ja dostrzegałam jego wyższość nad tym zdradzieckim szczurem Morellim.

Zwolnił przed światłami.

– Chcesz mi opowiedzieć o strzelaninie?

– Perin wypalił tylko raz, ale nikogo nie trafił – poinformowałam z uśmiechem. Komandos nie wyglądał już tak groźnie, kiedy wychyliło się Szafir z Bombaju.

– Perin strzelał do ciebie?

– Nie. Był tam jeszcze jeden facet, któremu chyba się nie spodobało, że Perin ze mną gada. Doszło do awantury – wyjaśniłam i dotknęłam diamentowego kolczyka w jego uchu. – Ładny – pochwaliłam.

Komandos uśmiechnął się szeroko.

– Ile wypiłaś drinków?

– Jednego. Ale był spory. Poza tym nie mam mocnej głowy.

– Warto zapamiętać – zauważył.

Nie bardzo wiedziałam, co przez to rozumie, ale spodziewałam się, że wiąże się to z seksem i wykorzystaniem mojej osoby.

Zatrzymał się pod drzwiami mego domu. Przeżyłam rozczarowanie, bo oznaczało to, że mnie tylko podwiózł, zamiast zaparkować i wpaść na górę, na drinka przed snem… albo na coś innego.

– Masz gościa – zauważył.

– Czyżby?

– To motor Morellego.

Odwróciłam się, żeby spojrzeć. Rzeczywiście, ducati Morellego stało obok cadillaca pani Feinstein. Cholera. Wepchnęłam dłoń do torby i zaczęłam w niej grzebać.

– Czego szukasz? – spytał Komandos.

– Broni.

– Chcesz strzelać do Morellego? To nie jest chyba dobry pomysł – zauważył. – Gliniarze są na tym punkcie przewrażliwieni.

Wykaraskałam się jakoś z mercedesa, poprawiłam spódnicę i poczłapałam do siebie.

Morelli siedział na korytarzu, kiedy dotarłam na górę. Był w czarnych dżinsach, czarnych butach motocyklowych, czarnym T-shircie i czarnej motocyklowej kurtce ze skóry. Miał na twarzy dwudniowy zarost i długie włosy, nawet jak na siebie. Gdybym nie była na niego wściekła, nie czekałabym, tylko od razu zrzuciła z siebie ubranie. Uświadomiłam sobie, że identyczne myśli wywołał we mnie Komandos, ale w tym właśnie tkwił problem. Co tu mówić? Czułam, że niedługo Mokry i Briggs też zaczną mi się podobać.

– O rany, masz tupet, że tu przyłazisz – zwróciłam się do niego, szukając kluczy.

Wyjął z kieszeni swoje i otworzył drzwi.

– Odkąd to masz klucz do mojego mieszkania? – spytałam.

– Odkąd mi go oddałaś, kiedy byliśmy w lepszych stosunkach. – Spojrzał na mnie, a linię jego ust złagodziło rozbawienie. – Piłaś?

– Taka praca. Musiałam odwalić robotę dla Komandosa, a picie wydało się przy niej najbardziej odpowiednią rzeczą.

– Chcesz kawy?

– Nic z tego, popsułaby cały efekt. Poza tym nie wypiłabym zaparzonej przez ciebie kawy. Możesz już iść, dzięki.

– Nie sądzę – odparł Morelli. Otworzył lodówkę, zajrzał do środka i odkrył paczkę Mocha Javy, którą kupiłam w Grand Union. Odmierzył wodę i kawę, po czym włączył ekspres. – Niech zgadnę. Jesteś na mnie wściekła?

Przewróciłam oczami, które cofnęły się w gjąb mojej głowy tak bardzo, że zobaczyłam samą siebie, zagłębioną w myślach. I podczas gdy oczy wciąż tam tkwiły, rozglądałam się za Briggsem. Gdzie ten mały diabeł siedzi?

– Zechcesz udzielić mi jakiejś wskazówki? – spytał Morelli.

– Nie zasługujesz na to.

– Pewnie masz rację, ale może jednak zechcesz mi powiedzieć, o co masz żal.

– O Terry Gilman.

– Tak?

– Tak. To cała wskazówka, ty padalcu. Morelli wyjął z wiszącej szafki dwa kubki i napełnił je kawą. Dolał mleka i podał mi jeden.

– Imię to trochę za mało, żebym zrozumiał.

– Wystarczy. Wiesz doskonale, o czym mówię. Odezwał się jego pager i Morelli zaklął siarczyście. Spojrzał na wyświetlacz i zadzwonił z mojego telefonu.

– Muszę iść – powiedział. – Chętnie bym został i wyjaśnił sprawę, ale coś mi wypadło. Ruszył do drzwi, jednak zawrócił.

– Zapomniałbym. Widziałaś Ramireza?

– Tak. I chcę, żeby sąd wydał mu zakaz zbliżania się do mnie i cofnął zwolnienie warunkowe.

– Już mu cofnął. Ramirez poderwał w nocy prostytutkę na Stark i niemal ją zamordował. Zmasakrował biedaczkę i wrzucił do kontenera na śmieci. Zdołała się jakoś z niego wydostać. Rano znalazły ją dwa dzieciaki.

– Wyjdzie z tego?

– Chyba tak. Wciąż z nią kiepsko, ale trzyma się twardo. Kiedy go widziałaś ostatnim razem?

– Jakieś pół godziny temu.

Opowiedziałam mu o jaguarze i incydencie z Perinem.

Widziałam, jak Morellim targa burza uczuć. Głównie frustracja. I gniew.

– Może się jednak do mnie przeniesiesz? – spytał. -Dopóki nie znajdą Ramireza.

Byłoby nam trochę ciasno z Terry.

– Raczej nie – odparłam.

– A gdybym się z tobą ożenił?

– Teraz chcesz się żenić? A jak już złapią Ramireza? Weźmiemy rozwód?

– W mojej rodzinie nie ma rozwodów. Babka Bella nigdy by się na to nie zgodziła. Trzeba umrzeć, żeby uwolnić się z małżeńskich więzów.

– Jezu, to ekstra.

I prawda. Rozumiem nastawienie Morellego do małżeństwa. Mężczyźni w tej rodzinie nigdy nie mieli specjalnych osiągnięć. Pili za dużo. Zdradzali żony. Bili dzieci. I ten żałosnjŁ stan trwał nieprzerwanie, dopóki śmierć ich nie rozłączyła. Na szczęście dla wielu żon Morellich śmierć nawiedzała ich mężów dość wcześnie. Ginęli w knajpianych bójkach, zabijali się, prowadząc samochody po pijanemu, i rozwalali sobie wątroby alkoholem.

– Pogadamy innym razem – oświadczyłam. – Lepiej się pośpiesz. I nie martw się, będę uważać. Zamykam drzwi i okna, z bronią też się nie rozstaję.

– Masz pozwolenie?

– Dostałam wczoraj.

– Nic mi o tym nie wiadomo – zauważył Morelli. Pochylił gjowę i pocałował mnie leciutko w usta. – Upewnij się, że jest naładowana.

Był w gruncie rzeczy miłym facetem. Mniej chlubne geny Morellich jakoś go ominęły. Odznaczał się atrakcyjnym wyglądem i urokiem, przy braku antypatycznych cech. Wątpliwości budziła tylko kwestia kobiet.

Uśmiechnęłam się i podziękowałam. Choć nie bardzo wiedziałam za co. Chyba za to, że przymknął oko na to pozwolenie. Albo że martwił się o moje bezpieczeństwo. W każdym razie zarówno uśmiech, jak i podziękowanie stanowiły wystarczającą zachętę dla Morellego. Przyciągnął mnie do siebie i znów pocałował, tym razem gorąco i na serio. Nie był to pocałunek, który się łatwo zapomina. Ani też taki, który chciałoby się szybko przerwać.

Kiedy oderwał usta od moich, nie wypuszczając mnie z objęć, na jego wargi powrócił szeroki uśmiech.

– Tak lepiej – uznał. – Zadzwonię, jak tylko będę mógł.

I tyle go widziałam.

Do diabła! Zamknęłam za nim drzwi i walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Ale ze mnie idiotka. Pocałowałam Morellego, jakby nic innego się nie liczyło. Nie to chciałam dać mu do zrozumienia. A Terry? A Mokry? A Komandos? Mniejsza o niego, pomyślałam. Komandos nie stanowił w tym kontekście problemu. Stanowił odrębny problem.

Z łazienki wyjrzał Briggs.

– Można wyjść?

– Co tam robisz?

– Usłyszałem cię na korytarzu i nie chciałem przeszkadzać. Wyglądało na to, że wreszcie załapałaś kogoś z ikrą.

– Dzięki, ale nie miał jej znów tak dużo.

– Właśnie widzę.

O pierwszej jeszcze nie spałam. To przez ten pocałunek. Wciąż o nim myślałam. I o tym, co czułam, kiedy Morelli wziął mnie w ramiona. A potem zaczęłam się zastanawiać, jak bym się czuła, gdyby zdarł ze mnie ubranie i zaczął całować także w innych miejscach. A potem Morelli był w moich myślach już nagi. Następnie Morelli nagi i podniecony. Wreszcie Morelli, który wykorzystuje bezlitośnie fakt nagości i podniecenia. I dlatego nie mogłam spać. Znowu. O drugiej było niewiele lepiej. Przeklęty Morelli. Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam boso do kuchni. Przetrząsnęłam szafki i lodówkę, nie mogłam jednak znaleźć niczego, co byłoby w stanie zaspokoić mój gjód. Chciałam oczywiście Morellego, ale skoro nie mogłam go mieć, to chciałam mieć baton. Mnóstwo batonów. Trzeba było o tym pomyśleć, jak pojechałam do sklepu.

Grand Union był otwarty przez całą dobę. Kuszący pomysł, choć niezbyt dobry. Na zewnątrz mógł się czaić Ramirez. Nawet za dnia, kiedy wokół kręcili się ludzie i świeciło słońce, nie byłam spokojna. Spacery po zmroku wydawały się idiotycznym ryzykiem.

Wróciłam do łóżka i zamiast myśleć o Morellim, zaczęłam myśleć o Ramirezie. Zastanawiałam się, czy gdzieś tam jest – na parkingu czy w którejś z bocznych uliczek. Znałam wszystkie wozy sąsiadów. Gdyby pojawił się jakiś nowy samochód, od razu bym to zauważyła.

Nie mogłam opanować ciekawości. I podniecenia wywołanego myślą o schwytaniu tego drania. Jeśli Ramirez jest na parkingu, mogłabym go zlokalizować. Wysunęłam się spod kołdry i podpełzłam do okna. Parking był nocą dobrze oświetlony. Ani odrobiny cienia, gdzie mógłby się kryć jakiś wóz. Chwyciłam za zasłonę i odsunęłam ją. Myślałam, że ujrzę w dole samochody, tymczasem zobaczyłam przed sobą czarne jak smoła oczy Ramireza. Stał na schodach pożarowych pod moim oknem z obleśnym uśmiechem, twarz tonęła w bursztynowym świetle, potężne ciało majaczyło groźnie na tle nocnego nieba. Ręce miał rozpostarte, a dłonie przyklejone do framugi okna.

Odskoczyłam z krzykiem i poczułam, jak ogarnia mnie paraliżujące przerażenie. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam się poruszać. Nie mogłam myśleć.

– Stephanie – powiedział śpiewnie. Gruba szyba tłumiła jego głos. Roześmiał się cicho i znów wymówił moje imię, jakby zawodząc: – Stephanie.

Odwróciłam się na pięcie i wypadłam z pokoju, prosto do kuchni, gdzie chwyciłam torbę i zaczęłam rozpaczliwie szukać broni. Znalazłam ją i popędziłam z powrotem do sypialni, ale Ramireza już nie było. Moje okno nadal było zamknięte i zabezpieczone, zasłony do połowy odsunięte. Schody pożarowe świeciły pustką. Na parkingu też nie było śladu intruza. Ani obcego wozu. Przez chwilę sądziłam, że wszystko mi się przywidziało. I wtedy dostrzegłam kartkę papieru przyklejoną do szyby od zewnętrznej strony. Była zapisana odręcznie dużymi literami.

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название