-->

Opitani

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Opitani, Gombrowicz Witold-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Opitani
Название: Opitani
Автор: Gombrowicz Witold
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 178
Читать онлайн

Opitani читать книгу онлайн

Opitani - читать бесплатно онлайн , автор Gombrowicz Witold

Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.

Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".

Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Nie przyszło mu na myśl, że nikt w ten sposób nie mógłby się udusić. I wreszcie nie wiedział, że Franio, wydostawszy się z zamku, straci zupełnie pamięć wskutek szoku nerwowego.

– Dziwi mnie, że nikt z ludzi tutejszych w Handryczu nie rozpoznał Frania – rzekł profesor.

– Pytałem o to Handrycza – odparł Hińcz. – Opowiadał mi, jak ocknął się w Lublinie po paru tygodniach, chory na tyfus. Zaopiekowali się nim ludzie. Utratę pamięci przypisywał chorobie.

Tam spotkał się ze swoją obecną żoną. Powrócili tu dopiero po latach. W każdym razie ona jedna domyślała się, że mąż ma coś wspólnego z legendą o Franiu i z zamkiem, ale taiła to przed nim ze zrozumiałych powodów.

A książę? Książę, chwytając się ślepo ostatniej nadziei – jak to czynią szaleńcy – wmówił w siebie, że ten okrutny gest Frania był znakiem przebaczenia! Ciągle oczekiwał, że Franio przebaczy mu jak zapowiedział. I

– Więc Cholawicki siedział tu całą noc i nic nie zobaczył. Skąd w takim razie dowiedział się o znaku?

– Od Ziółkowskiej. Ta baba była z nim w zmowie i powiedziała mu o naszym odkryciu podczas seansu. W komnacie nic nie zobaczył, choć przesiedział całą noc. Ręcznik ruszał się coraz mocniej – a potem coraz słabiej. Nic się nie ukazało.

– Więc tu, właściwie, nic nie straszyło? – dopytywał się z rozczarowaniem Skoliński.

– Nic. Tyle tylko, że ręcznik się ruszał.

Wyszli z komnaty i znaleźli się na dziedzińcu zamkowym. Słońce przypiekało.

Jaskrawe światło południa obnażyło posępne opuszczenie starego zamku. Kępy traw, sterczące ze szczelin wśród rozluźnionych głazów podmurowania spękane tynki, rude plamy zmurszałej cegły, szare zacieki, zielone liszaje porostów.

– Za kilka lat zostanie z tego kupa gruzu – bąknął niechętnie Hińcz.

– Pytanie.

– Chce pan remontować tę ruderę?

Mój układ z księciem nie przewiduje na razie tej możliwości. Cóż, spadkobiercą będzie Handrycz, ja tylko kustoszem, jeśli to nie za szumne słowo. Mam się opiekować ruchomościami, przeprowadzić ekspertyzę, rzeczy wartościowe prze kazać do muzeów…

– Zostanie ruina – wtrącił Hińcz.

– Przyszłość pokaże. Oczywiście, gdyby nikt się nie zajął zamkiem, pójdzie w gruzy. Ale książę ma jeszcze czas pomyśleć o wszystkim.

– Sądzi pan?

– Widuję się z nim co dzień i uważam że najzupełniej wraca do życia. Ten starzec był podobny do swego zamku. Narastały w jego psychice warstwy jakieś jakby pajęczyn i kurzu. Walnie się do tego przyczynił ten zbir, Cholawicki. Dręczył starego, znęcał się nad nim, to podsycał nadzieję, to drwił, to znów terroryzował go i straszył. Umiał wykorzystać maniactwo, choć nie rozumiał powodów tego stanu. Łotr, zimny, wyrafinowany łotr.

– Ale też zaplątał się w swoim łotrostwie.

Profesor ścinał w zamyśleniu laską wielkie liście łopianów i twarde osty pieniące się pod murem.

– Tak już jest z każdym łotrostwem.

– I jakże? Wygrzebie się?

– Z czego? Z postrzału?… Zapewne. Lekarze od razu twierdzili, że to lekka rana. Doktor Darasz twierdzi, że w ten sposób strzelają się dwa typy samobójców – albo komedianci, albo tchórze. Kula w pierś?… No, cóż. Dwa żebra złamane, mięśnie potargane… Bo też i kula z takiego odwiecznego gruchota – ogromna.

– Ale wyliże się.

– Książę nic o tym nie wie?

– Nic. Jeszcze nie wrócił do przytomności kiedy wywoziliśmy Cholawickiego. Grzegorz będzie milczał, choćby przez przywiązanie do staruszka. Handrycz takie.

– Raczej Franio. A cóż Franio mówi o projektach księcia?

– Zdaje się że nic nie ma przeciw temu.

– Więc.ostatecznie wygrał pan swoją partię, profesorze. Zamek zostanie przy księciu i Franiu, a ruchomości pójdą na emeryturę do muzeów? Tak jak pan marzył?

– Mam nadzieję. Ale wolałbym żeby i zamek się nie zmarnował. Te stare mury mogą wytrzymać jeszcze wiele lat. Z zewnątrz ruina, ale rdzeń w murach jeszcze zdrów. Lity kamień. Trzeba by tylko stropy zmienić, podłogi, wzmocnić podmurówkę, dać nowe tynki, i wskrzesiłoby się tego trupa.

– Tak jak wskrzesiliśmy księcia.

– Ba, tu jeden wstrząs nie wystarczy. Trzeba długich starań i kosztów. Ale ja w tym, żeby pieniądze się znalazły. I opłacą się dobrze, boć w tych starych komnatach Bóg wie co można by pomieścić. Ochronę, szkołę, muzeum… Można by nawet nie wy wozić tych skarbów, które się tu kryją, zostawić jak są, tylko otoczyć je opieką.

Obchodzili dokoła posępne mury wzdłuż fos, potykając się po zrujnowanym bruku dziedzińca, zapadając w zarosłe chwastami dziury.

– Istna ilustracja do bajki o śpiącej królewnie – cieszył się profesor, wskazując laską basztę wysoko wzniesioną nad trędowate ściany, nad potężne szkarpy, nad pogruchotane blanki.

– Ale już się tu budzi nowe życie. Spójrz, profesorze. Grzegorz otwiera okna, Handryczowa już zdążyła przyjechać i coś pichci w kuchni. Franio już rządzi nowymi parobkami. Zaraz się wszystko odmieni.

– Zły czar stracił swoją moc. Rolę zatrutego jabłka odegrał…

– Ręcznik – dokończył Hińcz z całą powagą. – Gdzieś on tu powinien leżeć jeżeli go kto przez ten czas nie znalazł.

– To tutaj – rzekł profesor, wiodąc Hińcza wzdłuż murów – oto okno starej kuchni.

– Gdzież on jest? A, tu mamy naszego figlarza! – Hińcz wskazał ręcznik bielejący na trawie.

Leżał on tu, wyrzucony przez Leszczuka i wcale nie wydawał się groźny. Jednakże obaj panowie przypatrywali mu się nieufnie z pewnej odległości.

Profesor przełknął ślinę. Pomimo wszystko – czuł straszliwą abominację do tego kawałka materii, który, zdawało się, drży jeszcze i kurczy się, acz prawie niedostrzegalnie.

– Trzeba to spalić – rzekł ze wstrętem.

– O nie! – odparł jasnowidz. – Ten ręcznik wraz z ołówkiem – to jedyny niezbadany punkt w całej tej historii. Zabiorę go do Warszawy i zostanie poddany badaniom naukowym. Zobaczymy, co to jest! Co to za energia nim miota?

– Tylko ostrożnie! Niech pan pamięta, że z tym nie można obcować bezkarnie!

– Och! – rzekł Hińcz. – Im dłużej myślę nad tymi sprawami, tym bardziej skłonny jestem przypuszczać, że szał Leszczuka tylko w drobnej mierze zawdzięczamy, niezaprzeczalnym zresztą, fluidom ręcznika. Niewątpliwie są to zagadki. Ale właściwą przyczyną jego szału była Maja.

– Widzi pan – mówił dalej – gdy w życiu ludzkim występuje jawnie element nie zbadany i tajemniczy, skłonni jesteśmy od razu wszystko składać na karb jego działania. Jest to wielki błąd. Niewątpliwie istnieje jeszcze mnóstwo sił i zjawisk, przekraczających naszą wiedzę o świecie, ale nie należy przesądzać ich wpływu.

Człowiek sam sobie wykuwa los. Decyduje charakter, świadomość, wiara – nie ślepe i ciemne fluidy. Każde życie ludzkie, każda nasza przygoda jest trochę niejasna i tajemnicza. Obracamy się w świecie, który nie jest jeszcze całkowicie wyjaśniony. Ale tej jasności, jaka jest, wystarczy dla człowieka dobrej woli.

Zniżył głos:

W danym wypadku nie obawiam się mechanicznych wpływów tej ścierki. Z tym zawsze sobie damy radę, chociażby usta sczerniały nam na węgiel.

– A propos – dodał od niechcenia – nie wiem, czy pan zauważył, że ten ołówek Leszczuka był… atramentowy.

Profesor spojrzał na niego.

– Mniejsza z tym – rzekł Hińcz – to by i tak nic nie wyjaśniło. Powtarzam, iż na próżno usiłowaliśmy zrozumieć wszystko. Życie nasze toczy się w pół mroku. Prawdopodobnie wiele zagadek moglibyśmy jeszcze rozwiązać w sposób naturalny, ale zawsze pozostanie pewne minimum – nierozwiązalne. Tak zawsze.

Ale w każdym razie jedno wiemy na pewno – że w starej kuchni nic się nie działo. Po prostu w nocy ręcznik ruszał się bardziej – i tyle. Ludzie wariowali tam pod wpływem strachu i wyobraźni – jak zawsze od początku świata.

– W każdym razie wolę nie dotykać tego rękami – mówił profesor, ostrożnie podejmując ręcznik patykiem.

Hińcz uśmiechnął się pobłażliwie.

– Jak na naukowca jest pan za mało sceptykiem, profesorze.

– Ba, gdybym nie był świadkiem brewerii, które poczęły się z tej szmaty… Brr! Kiedy sobie przypomnę noc spędzoną z nią sam na sam!

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название