-->

Opitani

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Opitani, Gombrowicz Witold-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Opitani
Название: Opitani
Автор: Gombrowicz Witold
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 178
Читать онлайн

Opitani читать книгу онлайн

Opitani - читать бесплатно онлайн , автор Gombrowicz Witold

Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.

Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".

Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Jamajamajamaja…

– Jak się nazywasz? – zapytał Hińcz.

Gwałtowny ruch talerzyka.

– Fraja

– Frajer – przekręciła ironicznie Wyciskówna.

– Jaframa – wystukał talerzyk.

– Powtórz! – rozkazał Hińcz, który z pełną napięcia uwagą usiłował wczuć się w sens tego bełkotu.

– Frajama – odpowiedział tym razem talerzyk i zaraz potem wskazał słowo „Nie”.

– Nie chcesz mówić?

– Nie.

– Dlaczego?

– Ołów – odstukał talerzyk i stanął.

– Uparł się – szepnęła doktorowa.

– Choćby i zaczął się ruszać, nic nam nie powie – rzekł głosem trochę ochrypłym profesor – bo kreska się zamazała.

– Jak to?

Była to prawda. Kreska zaznaczona przez Hińcza ołówkiem na talerzyku zatarła się nieco.

– Ołów – powtórzył Hińcz i powstał. – Niech państwo poczekają, przyniosę ołówek.

– Ja mam ołówek – powiedziała Wyciskówna.

On jednak, jakby nie słysząc, wyszedł i po chwili przyniósł niewielki, czarny ołówek. Nakreślił nim nową linijkę na brzegu talerzyka i znowu wszyscy pochylili się nad talerzykiem.

Jednocześnie doktorowa poczęła się bać przeraźliwie.

– Odchodzę!

Niech pani nie zrywa łańcucha – krzyknął groźnie jasnowidz. I w tej samej chwili talerzyk ruszył ponownie, jak szalony. Zaczął się ciskać i rzucać po stole, uciekał na samą krawędź, zdawało się, iż chce spaść, rozbić się. Była to furia. Wściekłość tak nieprzytomna, a zarazem oczywista, iż mieli wrażenie, że jakieś zwierzę miota się im pod palcami.

W tej chwili Skoliński powiedział:

– Śpi.

Spojrzeli na Leszczuka. Istotnie, spał z twarzą śmiertelnie bladą, z kropelkami potu na czole – spał głęboko. Usta miał zsiniałe, niemal czarne i dyszał.

– Nie przerywać łańcucha – rozkazał po cichu Hińcz.

Rozkaz ten był zbyteczny. Nikt się nie ruszał. Wszyscy, jak przykuci, oczekiwali. W pokoju nastąpiły trzaski i wyładowania. Talerzyk uniósł się do góry na wysokość pół metra i runął, rozbijając się na drobne kawałki.

– Kto ty? – zapytał jasnowidz.

To dziwne pytanie było uzasadnione. Rysy Leszczuka uległy radykalnej zmianie. Nos mu się zaostrzył, twarz zrobiła się chudsza i jakaś obca, a przepajała ją aura straszliwej nienawiści. Zęby wychyliły się z czarnych warg, a jednocześnie ciało zaczęło „pulsować”. Nie dygotać, ale właśnie „pulsować” – tak się przynajmniej wydało patrzącym w półmroku.

– Chciałbyś? – rzekł Leszczuk głosem, który nie był jego. – Dobrze. Dobrze. Już ja ci przebaczę. Zobaczysz. Zaraz zobaczysz. Naprzód sobie, a potem tobie.

Wyrwał rękę i podniósł, palcem przesunął po gardle.

– Tak ci przebaczę! Tak przebaczę sobie i tobie!

Wyrwał drugą rękę i powstał chwiejąc się. Obiema rękami zaczął wykonywać szczególne ruchy. Jakby coś pchał sobie w usta. A zaraz po tym twarz jego zrobiła się fioletowa i runął na ziemię. Rzęził.

Doktorowa dostała ataku nerwowego i spadła z krzesła na podłogę. Młodzi małżonkowie po prostu uciekli. Hińcz i profesor rzucili się na ratunek.

Ale jak ratować? Przed czym? Leszczuk dusił się niewidzialną materią – zdawało się – bez możliwości ratunku.

Hińcz pracował gorączkowo nad obudzeniem Leszczuka. I wreszcie, gdy już zdawało się, iż wszystko przepadło, zabiegi Hińcza wywarły skutek – chłopak obudził się i jednocześnie przestał się dławić. Oddychał głęboko.

– Gdzie jestem? – szepnął.

Przenieśli go na górę. Cały dom był jak wyludniony. Przerażeni goście pensjonatowi schronili się do najdalszych pokojów.

– Gdzie jest Maja? – zainteresował się nagle profesor.

Zaczęli wołać, ale nie odzywała się. Powinna była oczekiwać w małym saloniku. Nagle Hińcz zauważył ją na podłodze. Leżała tutaj bez przytomności. Docucili ją łatwo.

– Co się pani stało?

– Zemdlałam.

Nic nie wiedziała. Tyle tylko, iż siedziała tutaj, jak jej kazano. Poza tym nic nie pamiętała. Hińcz mruknął z westchnieniem ulgi, oglądając szczegółowo niewielkie obrażenia, jakie odniosła upadając.

– No, mogło się skończyć gorzej dla was obojga.

– Czy doświadczenie udało się? Czy dowiedzieliście się czego?

– Spokojnie, spokojnie. Niech pani odpocznie sobie trochę, a my zastanowimy się nad uzyskanym materiałem.

Hińcz zaszedł jeszcze do Leszczuka, który leżał na łóżku, wyczerpany. O nic nie pytał. Tylko oczy jego rozwarte i nieruchome, przeniknięte były śmiertelną, zwierzęcą prawie, żałością i trwogą. Kiedy Hińcz chciał go uspokoić w kilku słowach, odparł nerwowo:

– Niech pan nie mówi. Nie chcę wiedzieć. Nic nie chcę!

– Niedobrze – pomyślał jasnowidz – on już długo tego nie wytrzyma. Obaj z profesorem nie oddalając się od jego pokoju, długo omawiali seans.

– Zdaje się, kochany profesorze – mówił jasnowidz – iż asystowaliśmy przy pewnej scenie, jaka rozegrała się w starej kuchni. Co do mnie, prawie nie mam wątpliwości. W Leszczuka wcielił się Franio.

– Czy to jest możliwe? – szepnął profesor.

– Owszem, takie rzeczy zdarzają się na seansach. Nie trzeba zresztą nadawać im zaraz nadprzyrodzonego znaczenia. Nie wiemy, jak się to odbywa, gdyż nie znamy w pełni naszych właściwości psychicznych, ale na seansach właśnie objawiają się poprzez medium inne osobowości. W danym wypadku Franio.

– Tak. To było do przewidzenia.

Profesor wyciągnął fotografię. Tak – Leszczuk upodobnił się do Frania.

– Według mnie, wiemy już, co stało się krytycznego dnia w starej kuchni – mówił Hińcz – a myślę, że i pan zgodzi się ze mną. Asystowaliśmy przy ostatniej rozmowie Frania z księciem, rozmowie w czasie której popełnił samobójstwo. Dokonał on tego strasznego czynu właśnie tym ręcznikiem – wpychając go sobie w usta i okręcając twarz, tak jak to widzieliśmy. Udusił się ręcznikiem w obecności nieszczęśliwego księcia. Pod tym względem ruchy Leszczuka na seansie były wyraźne i plastyczne. Dlaczego książę nie przeszkodził mu? Może sparaliżowała go zgroza? Może nie mógł z przyczyn technicznych? A to przesunięcie palcem po gardle – zastanowił się nagle – jak pan sądzi, przecież to ten znak, którego szukamy?

Ale uczony historyk wzruszył ramionami.

– Tysiąc razy próbowałem podobnego gestu z księciem i Ziółkowską bez żadnego skutku. A zresztą to nie było przebaczenie. To raczej groźba.

I profesor powtórzył gest Frania, ale naraz zatrzymał się.

– To jakoś nie tak – rzekł.

– On to inaczej zrobił – potwierdził Hińcz z kolei naśladując ruch Frania-Leszczuka.

– Nie, nie tak.

– No, więc jak?

Obaj stanęli bezradni. Wtem Skoliński zawołał:

– On to zrobił lewą ręką!

Tak, na tym polegała różnica. Czy Franio był mańkutem? W każdym razie tego ruchu Skoliński jeszcze nie wypróbował.

– Jadę do Ziółkowskiej! – zawołał profesor. To trzeba sprawdzić.

– Ja pojadę z panem – Hińcz nie bardzo ufał wnikliwości profesora.

– Czy nie byłoby lepiej, gdyby pan został? – Zostawić ich tak we dwoje po tym wstrząsie?

Ale jasnowidz nie miał tych obaw.

– Pojedziemy bryczką. Za godzinę będziemy z powrotem. Jeżeli szczęśliwie przetrwali seans, na razie nic im nie grozi.

Na wszelki wypadek zostawił Maji szczegółowe instrukcje, przykazując, aby pilnowała Leszczuka, ale pod żadnym pozorem nie wchodziła do jego pokoju.

Bezpośredni nadzór powierzył Marysi. Po czym obaj wyruszyli do gajówki, gdzie przebywała na wywczasach gospodyni. Po drodze komentowali jeszcze niewyjaśnione punkty seansu.

Jama? Co to za jama, o której mówił Leszczuk? O jaką jamę chodziło? Dlaczego potem medium uzupełniło to słowo sylabą,, Fra”. Fra – a więc Franio? Czy była to jakaś jama Frania?

Hińcz i profesor gubili się w domysłach. „Jama”, „Frajama”, „jamaja” – jakiż sens tkwił w tym bełkocie?

– Ja Maja – rzekł Hińcz. Ale dlaczego „Fra”? A może… Frajama… Fra – Franio. Ja – to znaczy on. Jaszczuk. Ma – Maja. Zaraz, zaraz… Czyżby medium chciało w ten sposób podkreślić związek między tymi trzema osobami? Frajama – a więc twór złożony z ich trojga, kombinacja z Maji, Leszczuka i Frania? Można to tak wykładać, można też inaczej. Jakże mało wiemy o świecie i o nas samych!

1 ... 62 63 64 65 66 67 68 69 70 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название