Opitani
Opitani читать книгу онлайн
Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.
Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".
Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ziółkowskiej nie zastali w domu. Musieli czekać dłuższy czas, zanim gospodyni w czarnym szalu i ogromnym kapeluszu powróciła z Koprzywia. Na widok profesora splunęła z obrzydzeniem.
– Co? Znowuż o te znaki? Nic nie pamiętam! – krzyczała. – Proszę mnie dać święty spokój!
– Chwileczkę! A to pani pamięta? Profesor uczynił gest.
– Nie! – krzyknęła. – Nie pamiętam! Także coś! Na moje utrapienie ja tu przyjechałam!
– Niech pani sobie dobrze przypomni. Może coś podobnego?
– Podobne, jak pięść do nosa!
Nie pozostawało im nic innego, jak wsiąść na bryczkę i odjechać. Profesor był rozczarowany, ale Hińcz mniej ufnie odniósł się do Ziółkowskiej.
– Ta baba coś kręci. Zauważył pan jak się stropiła w pierwszej chwili? A zresztą jeśli ona przynosiła księciu wtedy jedzenie na tacy, to prawdopodobnie w prawej ręce. Więc tylko lewą miała wolną i jeśli zrobiła jakiś gest – to lewą.
– Ja tu wysiądę – rzekł profesor, gdy mijali drogę wiodącą do zamku. – Najwyższy czas wracać na posterunek. Ale kto to leci? Grzegorz?
Grzegorz zbliżał się do nich w świetle księżyca i dawał im znaki ręką. Wyskoczyli z bryczki.
– Czy co się stało?!
– Szukam wszędzie wielmożnego pana. W Połyce byłem.
– Co się stało? Przy tym panu może Grzegorz mówić swobodnie.
– Niedobrze jest! Niech ręka Boska broni! Przyleciałem ostrzec, bo niedobrze.
– A co?
– Pan sekretarz całą noc w starej kuchni siedział!
Wiadomość ta spiorunowała Skolińskiego i Hińcza. Cholawicki w starej kuchni?
Stary sługa w kilku urywanych zdaniach złożył sprawozdanie. – Już wczoraj zauważyłem, że z panem sekretarzem gorzej – tylko po zamku chodził i uśmiechał się, a do księcia wcale nawet nie zajrzał.
– W nocy zajrzałem do jego pokoju, to go nie było. Ale myślałem, że gdzie wyszedł, albo co… Nad ranem jeszcze raz zaszedłem do niego – łóżko nie ruszone, nie ma. A teraz niedawno coś mnie tknęło, żeby zobaczyć, jak tam w starej kuchni. Patrzę! Łóżko wygniecione, jakby kto na nim leżał.
– No?!
– Poleciałem zaraz do sekretarza, to się roześmiał tylko, ale tak jakoś… Chyba oszalał ze szczętem! – Niech Grzegorz mi nie przeszkadza – mówi – bo ja mam porachunki do załatwienia. A teraz konia kazał sobie podać i wyjechał. Myślę sobie – trzeba do pana profesora do Połyki lecieć, bo niedobrze! Ale na drodze powiedział mi chłop, że panowie tędy pojechali, więc poczekałem. Musimy zaraz coś robić, bo może być nieszczęście! Książę pan sam na zamku! Hińcz i profesor zamienili spojrzenia.
– Wracajmy.
– Czyżby on do reszty stracił zmysły?
– Wszystko jest możliwe! – rzekł Hińcz. – Najgorsze jest to, że wszystko jest możliwe! Niech pan natychmiast wraca z Grzegorzem na zamek. Pilnujcie księcia. Ja jadę do Połyki. To niedobrze, żeśmy ich zostawili samych.
– Co pan zamierza?
– W razie gdyby Cholawicki bruździł, trzeba będzie go związać. Musimy opanować zamek i zyskać swobodny dostęp do tej komnaty. Wyrzucimy ten ręcznik, spalimy go, zniszczymy bez względu na skutki Jeżeli inaczej nie da się zrobić! Ten stan na dłuższą metę jest nie do wytrzymania! Nie dam się dłużej szantażować tą płachtą, choćby sam diabeł w niej siedział.
Hińcz ściągnął konia batem i ruszył ostro do Połyki. Był już zdecydowany na wszystko. Kiedy przyjechał, mogła być godzina jedenasta wieczór. Uderzyło go, że psy nie były spuszczone.
– Gdzie panna Maja? – zapytał służącą.
– Panna Maja wyjechała z panem Cholawickim i kazała oddać panu ten list.
Hińcz otworzył kopertę.
– Szanowny panie – czytał – proszę mnie nie szukać. Wrócę rano. Maja.
– Pan Cholawicki długo tu bawił?
Niedługo. Rozmawiał z panienką w ogrodzie, a potem panienka pojechała z nim linijką. Przyjechała też starsza pani z Warszawy.
Jakoż pani Ochołowska ukazała się we drzwiach zgnębiona, z podkrążonymi oczami.
– Czy pan mógłby mi wyjaśnić, co się tu dzieje? – rzekła.
Dopiero w tej chwili Hińcz spostrzegł, że w domu panował rejwach. Służba zewsząd znosiła walizki. Wyciskówna, doktorowa i Szymczyk w strojach podróżnych przemknęli się w głębi. Pani Ochołowska była zupełnie bezradna.
Przed kwadransem przyjechałam z Warszawy – mówiła – dokąd wybrałam się w związku z tą okropną historią z Maliniakiem. Nie zastałam Maji i wróciłam. Podobno pan ją przywiózł. Ale co to jest? Wszyscy chcą wyjechać i to za raz, nocnym pociągiem! A dokąd pojechała Maja? Niechże państwo – zwróciła się do urzędniczki, doktorowej i radcy, którzy właśnie podeszli – poczekają przy najmniej do jutra.
– Niemożliwe! – rzekła Wyciskówna. – Otrzymałam pilną wiadomość. Muszę jechać!
– A ja dotrzymam pani towarzystwa! – zawołała doktorowa.
– A ja zaopiekuję się paniami – rzekł radca.
Młode małżeństwo również wybierało się w drogę. Nikt nie chciał zostać na noc w Połyce.
– Panika – pomyślał Hińcz, szukając zarazem jakiegoś wytłumaczenia dla pani Ochołowskiej.
– Obawiam się, że to ja zawiniłem – rzekł wreszcie. – Niestety, moje pewne właściwości, o których na pewno pani słyszała, wystraszają ludzi. A przy tym popełniłem tę nieostrożność, że po kolacji zorganizowałem mały seansik. Zdaje się, że to wywołało ten masowy exodus.
– Gdzie Maja? – zapytała, jakby nie słysząc, pani Ochołowska. To samo pytanie świdrowało w głowie Hińcza.
Rozdział XX
Jeżeli Maja dotychczas nieufnie odnosiła się do przypuszczeń Hińcza, które wydawały się jej nieprawdopodobne, a nawet niedorzeczne – to teraz, po seansie, uwierzyła.
W głębi duszy była dotąd przekonana, że Leszczuk albo po prostu oszalał, albo udawał szaleństwo ze strachu przed odpowiedzialnością.
Teraz jednak naprawdę zaczynała wierzyć, że był opętany, nawiedzony jakąś obcą mocą. Wszystko co robił, musiało być w związku z ową komnatą. Był zarażony jakimś niezbadanym fluidem.
Lecz wobec tego wszystko stawało się możliwe!
Więc on z natury swojej nie był taki, jak ona sobie wyobrażała – więc to morderstwo i tamte, poprzednie czyny, to wszystko wynikało z owej zewnętrznej siły?
A może on w ogóle nie zabił Malimaka? Może zabiła go ta właśnie siła?
Ale w takim razie on nie kłamał, posądzając ją o to morderstwo?
A jeśli on ją posądzał… to może właśnie ta myśl doprowadziła go do tego, że uciekł z Warszawy, wpadł w szał, stał się podatny wpływom komnaty? A to by znaczyło, że on ją kocha. Jednak…
Maja chodziła po pokoju z kąta w kąt i walczyła z sobą.
Iść czy nie iść do niego?
To ją najbardziej dręczyło, że on nie znosił jej obecności, że oboje byli osobno.
Iść czy nie iść? A jeśli mu to zaszkodzi i znowu dostanie ataku?
Ale czuła, że to jest konieczne.
Była pewna, że tylko ona może go wyleczyć.
Jeżeli ją kocha…
Gdyby ją kochał – gdyby naprawdę tylko z jej przyczyny popadł w to wszystko. – Ach, to w jej rękach jest jego wybawienie, ona jest dla niego lekarstwem!
Nacisnęła klamkę.
Leżał w łóżku i, nawet nie drgnął, gdy weszła. Oboje patrzyli na siebie bez słowa. Maji zrobiło się dziwnie.
Być w mocy cudzej! Podlegać jakimś atakom, mieć w sobie jakiegoś gościa, który w każdej chwili może opanować duszę? Za nic nie być w pełni odpowiedzialnym? Cóż to za okropność i śmieszność!
– Czy pan naprawdę myśli, że to ja zabiłam Maliniaka?
Milczał, ale wzrok jego był nadal tępy i przerażony. Jak go przekonać? Co mu powiedzieć?
Zdawało się, iż Leszczuk zupełnie przestał na nią reagować.
– Może i nie pani – powiedział wreszcie – ale mnie wszystko jedno. O, te przerażone, osłupiałe oczy!
– Jak to? – wyszeptała.
– No pewnie. Ja już jestem stracony, zgubiony na amen.
– Ja nie jestem winna…
Uniósł się na łóżku.
– Pani nie winna? A kto winien? To pani mnie nie kusiła na wszystkie sposoby? Ja już to pani nie raz wypominałem! Ja się tym złym duchem zaraziłem nie od ołówka, a od pani. W pani on siedział od początku! Jak pani kradła pugilares Szulkowi. Jak pani mnie namawiała. Przez panią ja zrobiłem świństwo z tym meczem i nic dziwnego, że Bóg mnie skarał.