-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 142
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

PODRÓŻ

Podróżni pociągu przybyłego na stacją koszycką, jadącego do Budapesztu, z różnymi uczuciami patrzyli na idącego wzdłuż wagonów feldfebla z rewolwerem u pasa, za którym szli dwaj objuczeni plecakami smutni aresztanci pod opieką dwóch marsowych i srogich eskortantów.

– Ten czarny musi być niezły hycel – mówiła jakaś pani patrząca przez lorgnon [4] – ale przystojna bestia.

– Dezerterzy.

Jakiś jegomość wykrzykiwał z okna.

– Łajdaki! Należy im się słupek! Inni giną, a takim nie chce się walczyć w obronie ojczyzny. Dobrze wam tak, dranie!

– To ich rozstrzelają? – zapytała panienka z okna wagonu drugiej klasy.

– No, chyba że za dezercję nie dostaną orderów.

– Mój Boże, mój Boże! – westchnęła panienka. – Niechby tego Żyda, ale tego drugiego to szkoda…

– Nie żałuj, panienko! A po co uciekał z frontu? – powiedział Kania, który stał właśnie pod pierwszym wagonem i rozmawiał z kierownikiem pociągu. Otoczyli ich pasażerowie wojskowi i cywilni, między którymi znalazł się elegancki kapitan sztabu generalnego.

– Feldfebel ma rację, panie kolejowy – zaczął interweniować, kiedy usłyszał odmowę dostarczenia oddzielnego przedziału - aresztanci muszą mieć oddzielny przedział.

Kapitan spojrzał na wychyloną z okna damę, poprawił włosy i dodał:

– Takie są przepisy, panie oberkonduktorze.

–  Skąd wezmę oddzielny przedział? Z rękawa nie wytrzepię.

– Mógłby pan trochę grzeczniej mówić do oficera – zirytował się kapitan – nie jestem pańskim konduktorem, panie.

– Czy będę grzeczny, czy niegrzeczny, przedziału nie dam, bo nie mam.

Kapitan uważał za stosowne rzucić uwagę, że aresztanci muszą bezwzględnie mieć oddzielny przedział, i odszedł z godnością do swego wagonu.

– Można naprawdę oszaleć widząc, co się wyrabia – biadał oberkonduktor – nie wiem, czy jestem kierownikiem pociągu, czy nim nie jestem. Każdy rządzi się jak szara gęś, a ja tylko chodzę i patrzę, co z tego wyniknie. Z miejsca daj jeden przedział pierwszej klasy dla pana generała z adiutantem, bo musi mieć spokój do pracy, opracowuje niby w podróży jakiś plan… zaglądam przez szybkę, a ta bestia śpi jak zarżnięty… Bierz pan sobie oddzielny przedział, panie generale! Potem przychodzi jakichś trzech bubków z ministerstwa aprowizacji. Proszę, panie konduktorze, oddzielny przedział dla komisji. Dobra! Bierz sobie, komisjo, oddzielny przedział! Łupią w karty przez całą drogę. Na końcu ładują ci dwa psy pana namiestnika z Bośni. Jaśnie wielmożne psy muszą jechać oddzielnie, a nie ma psiego wagonu. Dawaj przedział trzeciej klasy! Teraz pan ze swoimi aresztantami… A skąd wezmę przedział?

– Mógłbym się uprzeć i dałby pan, panie oberkonduktorze, ale ja wchodzę w pańskie położenie i sam sobie poradzę.

Kania wszedł do pierwszego wagonu trzeciej klasy i otworzył pierwsze drzwi z brzegu.

– Ten przedział zajęty jest dla aresztantów, proszę wyjść!

Cywilni pasażerowie rzucili złe spojrzenia na objuczony rewolwerem pas srogiego feldfebla i bez protestu zbierali swoje bagaże z siatek. Przywykli już do tego, że są traktowani jak obywatele drugiej klasy, i wiedzieli z doświadczenia, że powoływanie się na prawo do zajmowania miejsca jest równie bezcelowe jak interpelowanie bezradnych konduktorów. Pod wagonem Szökölön musiał napominać żołnierzy, żeby nie gadali z aresztowanymi.

– Cóżeś taki hardy? Przyjdzie i na psa mróz. Sympatie wojskowych były całkowicie po stronie dezerterów, którym rzucali papierosy.

– Rozumi który z was po polsku? – zapytał jakiś żołnierz i Haber skinął głową.

– Skąd jesteś?

– To my krajany, bo ja zy Lwowa, co ci mówim – mówił lwowiak rodzinnym akcentem – w drodzy powidz, że ci si chce kichlać i brykaj z wychodka przy oknu… kapujisz? Ja tyż tak raz zrobiłym. Jak wlizisz, zaszpuntuj zaraz drzwi, żeby ni mug si za tobu wtrynić…

– Ta świnia wejdzie za mną – odpowiedział smętnie Haber.

– Maulhalten! Nem sabot! (Nie rozmawiać!) – wrzasnął Szökölön.

– Et, keti, három [5] , naser mater Madziarom! – replikował Iwowiak rymowanym epitetem. – Pocałuj mnie, jańciu… jak bym ci zaiwanił w ferniak, tubyś sy tak imaulzahaltował, żebyś mnie do końca życia zapamiętał! Ta joj! Żyby to na dworcu wy Lwowi było – z żalem zakończył – musiałbyś sy pysk przez miesiąc kurować!

– A może by tak, chłopci, daty jimu w zuby? – pytał jakiś Ukrainiec, ale nikt na to nie odpowiedział, gdyż poza lwowiakiem byli to żołnierze innych narodowości i nie rozumieli.

Kto wie, czy solidarni Galicjanie nie próbowaliby odbić rodaka, gdyby nie wezwanie Kani z okna, który polecił sprowadzić “dezerterów” do wagonu. W przedziale wszyscy odsapnęli z ulgą.

– Zgrzałem się – oświadczył Szökölön – myślałem, że mnie pobiją.

– No i widzicie, co znaczy trochę sprytu i bezczelności – przemówił Kania,

Wkrótce pociąg ruszył i Kania wyjął z plecaka karty.

– Zagramy?

– Pan feldfebel zapomniał, że eskortantom nie wolno grać – zauważył Szökölön – musimy pilnować aresztantów.

– Aresztantom grać nie wolno – oświadczył Haber.

– Przecież chyba nikt do nas nie wejdzie?

– Nie ma klucza od drzwi, może wleźć jakiś… Baldini nie dokończył swego przypuszczenia precyzującego, kto by mógł wleźć, i w tym momencie wlazł ktoś, kto był najmniej pożądany, a mianowicie wachmistrz żandarmerii, i wciągnął za sobą skutego kajdanami cywila. Widząc wchodzącego żandarma Haber wcisnął czapkę na głowę i cicho jęknął.

– Dowiedziałem się, że jest zarezerwowany przedział dla aresztantów, i przyszedłem. Skąd pan ich wiezie? – zapytał żandarm osowiałego nagle Kanię.

– Z Pragi.

– Do Budapesztu, nie?

Kania powiódł oczami po twarzach swoich dezerterów i eskorty i skrzywił się.

– Do Budapesztu.

– No, to dobrze, bo ja mego też tam wiozę. Szpieg. Siadaj, bracie, koło tych dwóch dezerterów. Cywil z drwiącym uśmiechem zajął miejsce obok Habera.

– Taki sam szpieg jak pan.

Wachmistrz usiadł naprzeciw Kani pod oknem i zdjął czapkę.

– Podobnie hardego drania jeszcze nie eskortowałem. Jeżeli nie przestaniesz gadać, zaknebluję ci pysk. I to od dwóch godzin tak gada – poskarżył się Kani.

– Będziecie wy mieli za mnie! – groził cywil obiema skutymi dłońmi. – Łapią człowieka na ulicy z aparatem fotograficznym i aresztują. A ja jestem zawodowy fotograf i całe miasto mnie zna… matoły głupie! Szpieg będzie spacerował z aparatem po ulicy w biały dzień, co?

– I tak od początku – mówił wachmistrz do Kani – nazywa mnie matołem, idiotą, osłem i pomiata jak poganinem! Ech, ty! Przecież będziesz dyndał.

Cywil parsknął śmiechem i wachmistrz machnął ręką. Zaczął rozmowę z Kanią, który upadł zupełnie na duchu i odpowiadał mu półgębkiem, czym rozmowny żandarm bynajmniej się nie zniechęcał.

– Pozwoli pan, kolego, że zwrócę panu uwagę na coś, co panu może przysporzyć wiele nieprzyjemności.

– No? – zaniepokoił się Kania.

– Eskorta powinna siedzieć przy drzwiach. Jestem przekonany, że pierwszy żandarm kontrolny zwróci na to uwagę i gotów Przesłać meldunek na pana do pańskiej władzy przełożonej. Co do tego przepisy są całkiem wyraźne.

Ciekaw jestem, do jakiej władzy przełożonej mógłby napisać meldunek, pomyślał Kania i zwrócił się do ponurych eskortantów:

– Siadajcie przy drzwiach, wy!

Szökölön z westchnieniem usiadł przy drzwiach na wprost Hładuna. Wachmistrz był, jak widać, rygorystą i nie mógł znieść niczego, co sprzeciwiało się przepisom.

– Jeszcze większym grzechem jest eskortowanie aresztantów nie skutych kajdankami. Przecież oni mogą wykorzystać nieuwagę eskorty i zwiać, panie kolego.

Kania spojrzał na wachmistrza tak wrogo i nienawistnie, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, żandarm byłby w następnej chwili trupem.

– Tak to właśnie jest, kiedy żandarmów powysyłali na front, teraz oddział sam spełnia tę służbę i naturalnie wbrew zdrowej logice.

– Oni nie uciekną – zauważył Kania – są za głupi na to. Baldini zrobił taką minę, jakby chciał za wszelką cenę potwierdzić tę opinię.

– Pozory mylą, kolego. – Wachmistrz pokiwał głową. – Niech pan weźmie pod uwagę psychikę takiego dezertera. Uczyliśmy się tych rzeczy w szkole żandarmerii i może mi pan wierzyć, że moje doświadczenia potwierdziły to wielokrotnie. Grozi mu słupek albo, powiedzmy, stryczek, w zależności od okoliczności, w jakich popełnił dezercję. W tym wypadku bierze się pod uwagę dezercję w warunkach więcej lub mniej hańbiących, więc z oddziału frontowego, z tchórzostwa, w ataku i tak dalej. Jak oni uciekli?

– Oni? Oni uciekli hańbiąco, to jest tego… w obliczu nieprzyjaciela.

– Podczas bitwy? – dopytywał się dokładnie Wachmistrz. Kania głęboko westchnął.

– Z odwodu.

– To jest różnica – wyjaśnił z rutyną wachmistrz. – Z odwodu to nie znaczy w obliczu nieprzyjaciela. Sąd te rzeczy rozróżnia bardzo szczegółowo. A więc grozi im, dajmy na to, słupek. O czym, według pana, oni w tej chwili myślą?

– O śmierci – przemówił cywil – robią rachunek sumienia i żałują za grzechy.

– Stul pysk! – mało uprzejmie przerwał wachmistrz. – Radziłbym tobie zrobić rachunek sumienia. Nie będziesz przynajmniej długo głowy zawracał kapelanowi pod szubienicą. Nie, ja cię, bestio, zaknebluję, jeżeli nie przestaniesz się wtrącać!

Kania z sympatią spojrzał na beztroskiego szpiega.

– Więc, jak panu się zdaje? – powtórzył pytanie wachmistrz. ogłupiony długoletnią służbą łapacza austriackiego – o czym oni myślą?

– Nie wiem, nie służyłem, uważa pan, w żandarmerii…

– O ucieczce, tylko o ucieczce! Wykładowcami w szkole żandarmerii są tacy psychologowie, że znają bieg myśli każdego rodzaju przestępcy. Ale za dużo by o tym gadać i nie będę panu tym zawracał głowy.

Kania odetchnął z ulgą, lecz wachmistrz zaczął mówić dalej, więc z rezygnacją opuścił głowę na piersi.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название