-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 142
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Dziej się wola Twoja, Panie, pomyślał.

– Podam panu przykład elementarny – niezmordowanie znęcał się nad nim wachmistrz. – Co pan zrobi, jeżeli, na przykład, ten czarny zamelduje panu, że musi się wypróżnić?

– Rozumie się, że pójdzie z nim jeden eskortant i będzie go pilnował.

– W środku czy pod drzwiami? Kania zamyślił się.

– W środku.

Wachmistrz chytrze się uśmiechnął.

– I naturalnie, jest pan przekonany, że to jest dobrze?

– Myślę, że dobrze?

– He, he, he… właśnie, że źle. Uważaj pan: klozet jest ciasny i wąski. Co robi dezerter? Próbuje rozbroić eskortanta. I może mu się to udać, zważywszy, że tamten nie spodziewa się wcale napaści i prawdopodobnie stoi odwrócony tyłem i wygląda przez okno – wachmistrz coś sobie przypomniał niemiłego i splunął – zwykle tak robi taki cymbał! Zamiast pilnować aresztanta podziwia krajobraz.

– Mylę, że wobec tego eskortant powinien stać pod drzwiami – przygasłym głosem odezwał się Kania.

– Jeszcze gorzej… zatrzaskuje drzwi przed nosem eskortanta i wieje panu przez okno…

Ale nas zbaw ode złego, pobożnie pomyślał Kania, a najprędzej od tego szatana. Fachowe pytania wachmistrza doprowadziły go do furii.

– Nie pozwalam zupełnie wyjść i koniec! Niech się drań wstrzyma do stacji przeznaczenia, gdzie go oddam w ręce żandarmerii. Wtedy się będzie mógł wykasztanić w myśl przepisów.

– To panu narobi w portki i zasmrodzi cały przedział – zareplikował z miejsca wachmistrz.

Nie wytrzymam – stwierdził w myśli Kania.

– Wychodzi więc na moje, że muszą być skuci kajdankami. Dopiero wtedy może go pan puścić do ustępu, ale drzwi muszą być otwarte.

– A to dlatego – uzupełnił cywil – żeby ten eskortant wiedział, kiedy ma aresztanta podetrzeć.

– Ten człowiek prosi się gwałtownie o knebel – stwierdził wachmistrz – i zrobię to!

– Skuty sam się nie podetrze – uzasadniał dalej szpieg – a pomijając i to, panie feldfeblu, ktoś musi odpiąć i zapiąć spodnie. Jest to jasne dla każdego rozsądnego człowieka.

Wachmistrz nie znalazł widać w swoich przepisach wyjaśnienia tej prostej sytuacji i nie zwracając uwagi na szpiega dalej mówił do Kani:

– Radzę więc panu zakuć ich bezzwłocznie, dopóki nie było kontroli. Na tej linii kontrolują czasem i oficerowie, a nie życzę najgorszemu wrogowi dostać się w ręce oficera żandarmerii z okręgu koszyckiego. Szczerze to panu mówię.

– Może ma pan i rację, panie wachmistrzu, ale ja nie mam ich czym skuć.

Wachmistrz wesoło się uśmiechnął i odpiął torbę.

– To jest najmniejsze zmartwienie – mówił z zadowoleniem, podając Kani kajdanki – kajdan w Austrii nie zbraknie, chwała Bogu! Pożyczę je panu do Budapesztu.

Cztery westchnięcia jednocześnie smętnym miserere podkreśliły swoje uznanie dla uczynności żandarma. Wachmistrz to zauważył.

– Wzdychacie, draniulki! Nie w smak wam to będzie? Widzi pan z tego, panie kolego, że miałem rację. Dopiero teraz się przekonali, że z ucieczki nic nie będzie. Tak jest, mili braciszkowie, pokiełbasiłem wam plany! Zakuwaj ich pan, kolego!

Kania stał przed aresztantami z łańcuszkiem w ręce z wyrazem twarzy, który żandarm uznał za bezradność i odebrał mu łańcuszek.

– Widzę, że pan nie wie, jak się to robi. Pozwól pan mnie, to pomogę. Wstawaj, ty Cyganie! – krzyknął na Baldiniego. – Ponieważ jest ich dwóch, a łańcuszek jeden, więc kuje się w ten sposób. Jego ręka lewa do tamtego ręki prawej, ale ściśle… tak… następnie wkłada się zatrzask kłódki w ogniwko przy samych napięstkach, żeby nie było luźno, i pozostaje jeszcze pół metra do trzymania w ręku, na wszelki wypadek. Jak widzę, nie podoba się to wam? A ty, czarny, tak się na mnie nie patrz, bo w zęby możesz dostać!

Wachmistrz zamknął kłódeczkę i kluczyk włożył do kieszeni.

– W Budapeszcie sam ich panu rozkuję.

– Schluss! – z ukłonem w stronę Habera szepnął Hładun.

Kania popatrzył na wachmistrza takim wzrokiem jak jastrząb na kurczaka, którego za chwilę rozedrze na strzępy. Przemógł się jednak i uprzejmie mu podziękował.

– Może wypije pan ze mną szklaneczkę?

– Teraz można wypić – orzekł wachmistrz – ma pan poczucie dobrze spełnionego obowiązku i jest pan zabezpieczony przed nieprzyjemnościami. A jeden z eskorty może nawet spać, jeśli drugi będzie trzymał koniec łańcuszka w ręce.

Do przedziału zajrzał przez odsunięte drzwi żandarm kontrolny, ale ujrzawszy skutych aresztantów i wachmistrza zasalutował i odszedł. Wachmistrz wypił kubek wina i z zadowoleniem mlasnął językiem o podniebienie.

– Niezłe, chyba tokajskie.

– Mam jeszcze kilka butelek. Pańskie zdrowie! Aresztanci poczuli wino i zaczęli się wiercić, jakby siedzieli na rozżarzonych węglach.

– Rozumiem – rzekł bystry żandarm – łaskocze was podniebienie. Zwiałeś sobie, jeden z drugim, z frontu, miej pretensję do siebie. Gdybyś był porządnym żołnierzem, miałbyś teraz prawo wypić. Ale jeszcze będziesz mógł – pocieszał dezerterów – pod słupkiem! Kiedy cię zapytają o ostatnie życzenie…

– Mam cię w d… – mruknął Haber.

– Co? Po jakiemu on mówi?

– Po polsku – poinformował Kania.

– Trzymaj lepiej gębę zamkniętą, bo ci gadać nie wolno, a jeśli już gadasz i dowódca eskorty na to pozwala, gadaj w ludzkim języku, świnio.

– Polski jest też ludzki – zauważył cywil. Wachmistrz spojrzał na niego groźnie, ale cywil śmiał mu się w oczy, więc machnął ręką.

– Nie będę sobie psuł tobą nerwów, szpiegu! Wiem, że stoisz w obliczu śmierci i to haniebnej śmierci, więc wybaczamy ci, gadaj! I tak nie słucham.

Szökölön od dłuższego już czasu majstrował przy jednym z plecaków, z którego nieznacznie wyjął butelkę i włożył ją do kieszeni, Kania zaś zaczął z wachmistrzem rozmowę na temat szpiegostwa wojennego i odwracał jego uwagę od eskorty i więźniów. Cywil zaczął się natarczywie domagać zapalenia papierosa.

– Nie wolno i koniec! Będziesz miał prawo zapalić pod słupkiem, kiedy cię zapytają o ostatnie życzenie.

– Pozwól mu pan zapalić – wstawił się za im Kania – i tak już więcej przyjemności w życiu nie będzie miał.

– Zapal sobie, hyclu!

Szpieg dosyć zgrabnie wydostał z kieszeni marynarki papierosy i podał je dezerterom.

– Nie wiem, czy wolno – ze złym spojrzeniem, rzuconym na Kanię, rzekł Haber.

– Wolno, wolno – szybko zezwolił pan dowódca eskorty. – Palcie i wy.

– I dziękujcie Opatrzności, że wam dała takiego dowódcę – dodał wachmistrz, któremu się język zaczął plątać – inny nie pozwoliłby na pewno.

Zapalili wszyscy, nie wyłączając eskorty. Kania zaczął z wachmistrzem rozmowę na temat położenia na frontach i wachmistrz plótł bzdury, od których słabo się robiło. Gadanie to prawdopodobnie rozstroiło żołądek Baldiniemu, gdyż zażądał wyprowadzenia do ustępu.

– Zaczekaj, aż twój przyjaciel zechce – doradził wachmistrz. Szökölön trącił nogą Habera i oczami wskazał kieszeń.

– Mnie się też chce.

– Widzi pan, jaka to solidarność między tymi draniami? Wiedziałem, że tak powie. Ja, kolego, nie chwaląc się, znam swoich pupilów. Może ich pan prowadzić, tylko łańcuszka niech pan z ręki nie wypuszcza – pouczył Szökölöna.

Za ich powrotem, po dosyć długiej nieobecności, cywil poczuł mocny zapach wina i pytająco spojrzał na Habera.

– Chcesz się napić? – zapytał go ten szeptem. – Poproś, żeby ci pozwolił pójść z tym drugim z eskorty.

Wachmistrz skorzystał z uprzejmości Hładuna, który z butelką w kieszeni wyprowadził cywila. Kiedy powrócili, atmosfera w przedziale wybitnie przypominała winiarnię.

– Ale mocny ten tokaj, bo mocny – zauważył wachmistrz – i silnie pachnie.

– Pozwoli pan jeszcze? Pańskie zdrowie.

Trójka skutych zbrodniarzy, zamiast robić rachunek sumienia, z ożywieniem zaczęła rozmawiać, co wachmistrz też zauważył i pokręcił głową.

– Pewno recydywiści; takim to wszystko jedno, bo wiedzą, że tak czy owak skończą na szubienicy.

Recydywiści dostali widać biegunki; co kwadrans to jeden, to drugi żądali wyprowadzenia i za każdym powrotem twarze ich nabierały kolorów. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że cywil zaraził się biegunką od dezerterów i również natrętnie domagał się wyprowadzenia.

– Wściekłeś się, człowieku? Dopiero byłeś.

– Narżnę w portki! – groził wachmistrzowi. – Mnie wszystko jedno! Mogę pójść na tamten świat zafajdany. A spodnie każę przesłać panu.

– Przestanę się litować i rzeczywiście dam ci w pysk – uniósł się wachmistrz – za bardzo się rozzuchwaliłeś!

– Puszcza mnie pan, czy nie?

– Nie.

– Robię w spodnie!

Kania zaczął interweniować:

– Niech mu pan pozwoli wyjść, bo gotów dotrzymać słowa. Też niezgorszy z niego ptaszek. Wyprowadź go, Hładun!

Następnie wstał z miejsca i przezornie przesunął plecaki w swoją stronę.

– Spijecie się i będzie kram – półgłosem rzekł do szczypiącego go w pośladek Habera.

– Będę robił awantury – groził Haber – zostaw wino!

– To cię zwiążę i pysk zaknebluję – odwzajemnił się Kania. Wachmistrz zaczął się kiwać.

– Spać mi się chce – zwierzył się ziewając.

– Możemy zagrać w zechcyka – zaproponował Kania.

– Lubię grać w trójkę.

– Siadaj, Szakölön – zaprosił Kania patrząc na wachmistrza.

Wypity tokaj osłabił widocznie żelazne obręcze nakazów regulaminowych otaczających jego mózg, gdyż nie sprzeciwił się. Wyraził tylko jedno zastrzeżenie.

– Sądzę, że jesteście rozumnym człowiekiem i nie tego…

– Z pewnością nie tego, panie wachmistrzu – zapewnił go Szökölön. Wachmistrz podejrzliwie spojrzał na niego.

– Chciałem powiedzieć, żebyście się nie spoufalali zanadto. Bo tak zwykle bywa.

– Niechby się spoufalił. Nie doliczyłby swoich zębów do Budapesztu. Nie spoufalaj się, ty byku! – przestrzegał go Kania.

Aresztanci rozmawiali między sobą i palili papierosy z taką swobodą, jakby im wcale nie groziła śmierć pod słupkiem. Widać było, że są niezadowoleni z przymusowej bezczynności i niezadowolenie swoje wyrażali w ciągłych docinkach, w których celował fotograf.

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название