-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 142
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

W KOSZYCACH

Kierowniczka bufetu zoldatenhajmu w Koszycach, chuda i wyniosła starsza dama, w szczelnie zapiętej pod samą brodę sukni, miała wyraz twarzy męczennicy.

– W czwartym roku wojny nie można być takim wybrednym, panie feldfebel. Skąd ja panu wezmę krowie mleko? Krów u nas nie ma, wszyscy piją z mlekiem skondensowanym i nikt od tego jeszcze nie umarł. Jeżeli to panu nie dogadza, może pan pójść do miasta i tam pić samą śmietankę… Nie wiem, za co mnie Pan Bóg skarał tym bufetem tutaj…

– Okazuje się, panie feldfebel, że to, co piszą w tych gazetach dla żołnierzy u nas na froncie włoskim, to tylko bujda na resorach i nic więcej. Mamy przykład, jak się obchodzą z frontowym żołnierzem w kraju – odezwał się Haber.

– To się nazywa opieka nad żołnierzem – złośliwie zauważył Szökölön. – Człowiek w przejeździe z jednego frontu na drugi wstępuje do takiego reklamowanego zoldatenhajmu na posiłek, a tu go częstują trocinami.

– To nie trociny, tylko mleko skondensowane – replikowała wyniosła dama.

– Myśli pani, że ma pani do czynienia z jakimiś łazikami z hinterlandu? Z nami, paniusiu, lepiej nie wojować.

Piątka naszych bohaterów zablokowała bufet i kierowniczka nie mogła ruszyć się z miejsca. Podniosła oczy do góry z takim wyrazem twarzy, jakby chciała prosić wszystkich świętych o opiekę nad sobą.

– To samo można powiedzieć o tym chlebie, jaki nam dają. To jest placek z gliny, upieczony na krochmalu.

– Ja bym sama zjadła tort, proszę pana, ale niestety jest wojna i nie ma tego, co się komu zachciewa.

– Więc jest jakaś możliwość otrzymania mleka do kawy czy nie? – kategorycznie zapytał Kania.

– Sama się nie wydoję, panie feldfebel.

– Dopiero by nam szanowna pani wygodziła… Niech się pani nie poświęca.

– Panowie są… sama nie wiem, jak nazwać takie zachowanie się…

– Panowie są panami żołnierzami z frontu, pani dyrektorko, i kiwać się nie dadzą – zaperzył się Haber. – Może pani ma kogoś znajomego, kto by mógł odstąpić kwartę mleka? Damy pieniądze.

– Niech panowie tylko odejdą od bufetu, to może się gdzie postaram, ale niech panowie zajmą stolik.

– Dobra, poczekamy…

Zajęli miejsca przy stoliku. Ogromna sala pełna była dymu z papierosów. Między stolikami uwijali się jeńcy rosyjscy w białych kitlach i podawali żołnierzom herbatę w blaszanych kubkach wraz z kawałkami chleba, w którym więcej było kartofli, kasztanów i innych składników niż mąki. Skośnooki, wypasiony Mongoł podszedł do stolika.

– Mamy dostać kakao z prawdziwym mlekiem – poinformował go Kania, kiedy zauważył jego wyczekujące spojrzenie – poniał tawaryszcz? (zrozumiałeś, towarzyszu?).

– Poniał, gaspadin fildfiebel. Papirosku możno od was połuczit? (Zrozumiałem, panie feldfeblu. Czy mogę dostać od pana papierosa?).

– Majesz papirosku i idź przypilnować, żeby nam prędzej przynieśli nasze kakao.

– Nieźle im się tutaj powodzi – zauważył Haber – spasione to wszystko jak wieprze.

Jeniec po chwili wrócił i z szacunkiem postawił na stole tacę z pięcioma filiżankami parującego kakao. Kilku bliżej siedzących żołnierzy ciekawie uniosło się ze swoich miejsc.

– Kakao, panowie – z zadowoleniem poinformował ich Szökölön – robi się z takiego proszku jak czekolada i zalewa się mlekiem. Kto tego nie wie, ten żłopie herbatę z lipowego liścia.

Pili gorący napój i rozmawiali. Sala pełna była rozgwaru jak ul i rozbrzmiewała rozmowami w różnych językach. Niektórzy żołnierze oparli głowy o blaty stołów i spali w tej pozycji, potrącani przez przechodzących. Po śniadaniu Kania udał się do kancelarii, gdzie odbył małą konferencję z urzędującym tam feldfeblem, zarządzającym pokojami sypialnymi.

– Nic się nie da zrobić, panie kolego. Na ogólnej sali, owszem, ale w pokojach nie ma mowy. Panowie oficerowie zajmują.

– Panowie oficerowie posiadają Offiziersheim i nie mają tu nic do roboty. Gdybym ja tak poszedł do officirshajmu i zażądał pokoju?

– To by pana wylali na głowę ze schodów – odpowiedział flegmatyczny feldfebel.

– Tak to jest właśnie… im wolno wszystko, a nam guzik. Nie mamy prawa do niczego. Przyjdą, zajmą pokoje przeznaczone dla podoficerów i moje uszanowanie. Tfu!… pluję na takie porządki!

– To panu wolno – zgodził się feldfebel, kręcąc palcami młynka na brzuchu – pluj pan sobie na zdrowie.

Kania wyraził mu swoją pogardę dla takich porządków i z irytacją trzasnął drzwiami. W wyniku narady z towarzyszami postanowił poszukać hotelu, w którym by się można było przez kilka dni zatrzymać, zanim wyjadą do Wiednia, gdzie stosunki Habera miały ułatwić im dalszą egzystencję.

Kania szedł ulicami Koszyc z taką swobodą, jakby nie wiedział o tym, że jednocześnie przez kilka linii telefonicznych i telegraficznych przekazywane są w świat dokładne ich rysopisy i telefoniści komend dworcowych wiele wysiłku wkładają w wyraźne podawanie nazwisk uciekinierów. Niefrasobliwie oddawał honory oficerom, którzy, mijając go, zerkali na jego pokrytą orderami pierś. W mundurze feldfebla czuł się tak, jakby miał do niego prawo od dawna. Zaszedł do kilku hoteli, w których jednak nie wynajął pokoju z tej przyczyny, że portierzy słysząc, że chodzi o żołnierzy, odmawiali.

– Chyba, że będzie kartka z Entlausungstelle.

– To jest wasz patriotyzm, co? Tak się traktuje żołnierzy z frontu?

– Patriotyzm jest dobry wtedy, kiedy żołnierz nie ma wszy. Pan wie, ile dziś mydło kosztuje? Przyjmę jednego żołnierza na dwie doby i potem mam cały hotel zawszony. Bez kartki z Entlausungstelle nie mogę was przyjąć.

– Kanalie! Was by tak na front wziąć!

– Niech pan nie robi awantury, bo zawołam policję.

– Szkoda mi ręki, bobym ci, draniu, wypisał na gębie, jak trzeba się odnosić do żołnierza!

W jednej z bocznych ulic odkrył hotelik, którego portier nie pytał o kartkę z punktu odwszawiającego, natomiast okazał wiele zainteresowania dla dokumentu podróży.

– Co pana tak ciekawi w tym papierze?

– Zrobiłem się ciekawy od tego czasu, kiedy mi kilku panów wojaków ściągnęło prześcieradła.

– Mogę panu dać kaucję, jeżeli panu o to chodzi.

Kania wynajął dwa łączne pokoje i zapłacił z góry za tydzień.

Kiedy już załatwił formalności, wziął dorożkę i wrócił do zoldatenhajmu.

– Bagaże odwiezie się dorożką, a my pójdziemy sobie pieszo. Taki frontowy patrol niepotrzebnie zwraca uwagę na ulicy.

Koszyce nastręczyły im wiele przyjemnych chwil, dzięki kilkunastu miłym lokalom, gdzie można się było solidnie zabawić bez wchodzenia w styczność z żandarmerią.

Dwa łączne pokoje w hotelu w dzień rozbrzmiewały chrapaniem, za to nad ranem, kiedy spragnieni uciech doczesnych bohaterowie frontowi wracali z hulanek, przy brzęku kieliszków słychać było w całym hotelu wesołe głosy kobiece.

Portier kilkakrotnie odbierał skargi od innych gości hotelowych na hałasy, ale nie mówił o nich Kani nie chcąc umniejszać spodziewanego napiwku i uspokajał nerwowych cywilów, że potrwa to w ogóle jeszcze trzy dni.

Nurzali się w rozkoszach z taką zaciekłością, jakby następnego dnia miał nastąpić koniec świata. Długa wstrzemięźliwość wymagała zupełnego wyładowania nagromadzonych zapasów sił żywotnych. I wyładowywali niezgorzej. Pewna kategoria usłużnych panienek chyba do śmierci nie zapomni pięciu zuchów, którzy z końcem lata ostatniego roku wojny nawiedzili Koszyce.

Dużo by mogły o tym powiedzieć sprzęty w zajmowanych przez nich pokojach, osobliwie łóżka i kanapy, niestety jednak, pomijając notoryczną niemotę tych pożytecznych mebli, zostały one po wyjeździe naszych bohaterów zamienione na nowe, gdyż nie nadawały się więcej do użytku. Siódmego dnia pobytu w Koszycach, w południe, Kania po obudzeniu się wstał i przejrzał się w lustrze.

– No, bawiliśmy się tutaj nieźle. Wyglądam, jakby mnie spod magla wyciągnęli.

– Ech, żeby to moja Katinka wiedziała – westchnął Szökölön – miałbym ja kilka uliczek wyrzeźbionych pazurami na gębie.

Baldini zrobił kilka przysiadów, przy czym nasłuchiwał czujnie.

– Strzyka w kolanach – zameldował przygasłym głosem.

– Niezgorzej się zabawialiśmy – przytwierdził Haber – taki jestem wiotki, jakbym był z waty. Kania wyjął z kieszeni portfel i przeliczył pieniądze,

– Jesteśmy biedniejsi o sześćset koron…

– Za dużo nas to kosztowało.

– Najwięcej poszło na wino – zauważył Hładun – chlaliście jak studnie.

– Przepiłem się do gruntu – stwierdził Haber. – Przynajmniej przez tydzień nie wezmę do gęby nic innego prócz wody i mleka. Żeby mnie tak położyć pod prasę, trysnąłbym winem jak fontanna.

– Masz rację – zgodził się Szökölön – musimy przestać pić na jakiś czas.

Zjedli obiad i nie wychodząc więcej z hotelu grali do wieczora w karty, po czym poszli na stację z zamiarem wyjazdu do Wiednia. Pociąg wiedeński, jak się okazało, odchodził w nocy.

– Na dworcu siedzieć nie można – rzekł Kania – trzeba ten czas jakoś przepędzić.

– Chodźmy do jakiej restauracji, posiedzimy tam do północy – proponował Baldini.

– Do żadnej restauracji nie idziemy. Zajdziemy do jakiej cichej mleczarenki i tam pogramy w karty przy herbacie.

– Słusznie, trzeba teraz przejść małą kurację mleczną – przytaknął Szökölön.

– Więc idziemy.

Powzięli mocne postanowienie zaprzestania na jakiś czas picia alkoholu i wyszli z dworca.

– Jest mleczarnia.

Baldini spojrzał przez uchylone drzwi.

– Jakaś straszliwa wiedźma siedzi przy bufecie, chodźmy tam, gdzie jest muzyka.

Wiele było po drodze “cichych mleczarenek”, ale każda miała jakiś defekt. W jednej właściciel lub właścicielka byli niesympatyczni, w drugiej było pusto, w trzeciej kelner wyglądał jak zbój i w końcu weszli do pierwszej z brzegu restauracji.

– Ale pić stanowczo nie będziemy – zastrzegał się Haber przed wejściem.

– Mowy o tym nie ma – potwierdził Kania. Kiedy zajęli miejsca i zdjęli z ramion plecaki, kelner postawił na stole karafkę białego wina i pięć szklanek. Kania powiódł oczami po twarzach towarzyszy. Szökölön wziął karafkę w ręce i powąchał.

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название