Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ale dowody, dowody?! – krzyknął Bartek.
– Jest wojna. Poszlaki są bardzo silne. Nie możemy ryzykować. W imieniu sądu podziemnego Rzeczypospolitej Polskiej…
12
Neumann gotów jest zgodzić się ze swoim szefem. Jest idiotą, dał się wodzić za nos. Myślał, że miał w ręku tego J- 23, a tymczasem to J-23 zakpił z niego. Luetzke jakby nagle ożył, chodził, tupiąc, po gabinecie i tłumaczył Neumannowi, że jeśli uda mu się z tej całej afery wykręcić wschodnim frontem, to i tak może się uważać za w czepku urodzonego, bo on – Luetzke sądzi, że dla takich ludzi jak Neumann jedynym właściwym miejscem jest obóz koncentracyjny.
A całe to piekło oczywiście o Ilsę, krótkonogą sekretarkę standartenfuehrera. Skąd na Boga Neumann miał wiedzieć, że ta dziewczyna jest siostrzenicą gauleitera?
Kiedy dostał ostatni przeznaczony do nadania meldunek, że J-23 nie mógł się zjawić na spotkanie, bo był służbowo w Szczecinie, zrozumiał, że wpadła mu w ręce gratka, o jakiej marzył. Potwierdzała się koncepcja, że owym tajemniczym J-23 musi być ktoś na służbie niemieckiej, nikt inny bowiem nie jeździłby służbowo.
Ustalenie, kto z pracowników niemieckich w Warszawie był w tym dniu w Szczecinie, to dla ludzi Neumanna sprawa paru godzin. Jedyną osobą w delegacji służbowej była właśnie Ilsa Kempke. Wyobrażał już sobie minę standartenfuehrera, gdy od niego dowie się, że nieuchwytny J-23 i jego sekretarka to ta sama osoba.
Oczywiście dał się nabrać. Ten J-23 zorientował się, że historia z kwiatkiem jest prowokacją szytą grubymi nićmi i postanowił dać Neumannowi prztyczka w nos. Ale to przecież nie Neumann wymyślił „łapanie szczupaka na błysk", Neumann chciał spokojnie, powolutku, jak należy.
W dodatku przyplątało się to idiotyczne nieporozumienie z Abwehrą. Trzeba trafu, że Neumann osobiście przyniósł spreparowany meldunek do mieszkania krawca i przyglądał się właśnie szybkim ruchom palca Skowronka na kluczu telegraficznym, śledząc, czy nadaje właściwy tekst, gdy rozległo się walenie w drzwi i zaraz potem wpadli dwaj oficerowie z Abwehry.
Musiał w dodatku od tego smarkacza Klossa wysłuchać pouczeń, że SD pracuje jak na prywatnym folwarku, że nie zawiadamiając Abwehry powodują rozpraszanie wysiłków, co nie było całkiem pozbawione racji.
A jeszcze do tego ucieczka radiotelegrafisty! Wydawałoby się, że facet jest już całkiem zeszmacony, że nie zdobędzie się na żaden ruch, a tymczasem…
Teraz wroga centrala nie uwierzy nawet, gdyby nadawać tym samym szyfrem na tej samej fali. Już przerwanie nadawania w połowie musi obudzić ich czujność, a co dopiero zmiana radiotelegrafisty!
– Przysłano pana, Neumann, z Berlina – standartenfuehrer znów mówił cicho – aby postawił pan na nogi naszą robotę kontrwywiadowczą. Nie przeczę, udało się panu osiągnąć pewne sukcesy na wstępie – złapał pan wrogą radiostację. Już wtedy sugerowałem, żeby oddać radzistę chłopcom z alei Szucha. Wydusiliby z niego cokolwiek. Ale pan wolał stosować swoje metody, a Warszawa nie jest miejscem, gdzie można stosować berlińskie metody.
– Pan zaakceptował mój plan – powiedział Neumann.
– Nadaliśmy cztery dezinformujące meldunki, a to także jest pewnym zyskiem.
– Jeśli nie zorientowali się dotychczas, że podsuwaliśmy im padlinę, to wpadną na to jutro. A J-23 będzie działał dalej.
– Gdyby nie to idiotyczne nieporozumienie z Abwehrą… – powiedział Neumann i czuł, że za chwilę padnie to, czego obawiał się najbardziej.
– Trzeba było przewidzieć – powiedział Leutzke i Neumann jakby odetchnął, że najgorsze odwlokło się jeszcze. Postanowił właśnie grać na zwłokę. Idealny sposób
– okrągłe zdanie, uniżona forma.
– Pozwalam sobie zwrócić pańską uwagę, standartenfuehrer, że nalegałem, aby poinformować Abwehrę o rozpracowaniu radiostacji.
Lekki grymas na twarzy Luetzkego wskazywał, że zrozumiał, co miał na myśli Neumann.
– Nie przypominam sobie. A jeśli nawet. Panu też wydawało się, że potrafimy to załatwić sami, bez pomocy tych elegancików z Wehrmachtu. Co z radiotelegrafistą? Nie złapaliście go?
– Ukarałem Lepkego, który stracił głowę.
– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tej zabawy! Musicie zwinąć resztę siatki, to znaczy tę kelnerkę i inkasenta gazowni.
Więc jednak nastąpiło. Przecież musiało nastąpić. Dlaczego się dziwię – pomyślał Neumann.
– To niemożliwe – wykrztusił z trudem.
– Znów chce mi pan zaproponować swoje metody? Nic z tego! Muszą coś wiedzieć na temat tego J-23.
– Oni uciekli! – powiedział patrząc wprost w krąglejące ze zdumienia, blade oczy Luetzkego. – Zdołaliśmy ustalić, że Pruchnal wsiadł do rikszy prowadzonej przez naszego agenta, potem znaleźliśmy naszego człowieka zamordowanego, a dziewczyna wydostała się tylnym wyjściem z restauracji.
– Rozumiem – odezwał się Luetzke po długiej chwili ciszy. – Zostało panu w garści powietrze. Precz! – wrzasnął nagle nieswoim głosem, wyciągniętą ręką wskazując drzwi.
– Heil Hitler! – powiedział Neumann, tym samym gestem wznosząc rękę do góry.
13
Kloss był niespokojny. Od dziesięciu dni, od ostatniej rozmowy z Józefem żadnego znaku życia. Oczywiście Józef nie może zadzwonić do niego do biura i powiedzieć: „Wszystko w porządku. Mam nowe mieszkanie i nowe papiery", nie może także przysłać widokówki z pozdrowieniami. Ale są skrzynki, kilkanaście miejsc w różnych punktach miasta, gdzie można przekazać wiadomość. Jest wreszcie to mieszkanie na Bonifraterskiej, tuż przy granicy getta, w którym Kloss zorganizował punkt kontaktowy dla agentów Abwehry. Ciotka Zuzanna wie, że w każdy dzień nieparzysty, między siódmą a dziewiątą wieczór, można tam zastać oberleutnanta Klossa, więc dlaczego centrala nie daje znaku życia?
Mniejsza już o te kilkanaście nowych informacji, które udało mu się zebrać. Najważniejszą sprawą jest poinformowanie Józefa, że krawiec Marian Skowronek, pozostający niewątpliwie na usługach gestapo, zdołał uciec, kiedy Kloss na prośbę Tietscha towarzyszył mu w nalocie na radiostację.
Kloss zobaczył pustą budkę ulicznego automatu telefonicznego i przyspieszył kroku. Postanowił, że spróbuje jeszcze raz, który to już raz, zadzwonić do Józefa. Wrzucił monetę do automatu i kolejno w czterech mieszkaniach monotonne brzęczenie w aparacie raz jeszcze potwierdziło, że nikt nie podniesie słuchawki.
Znów ruszył przed siebie. Powinien dziś zajrzeć do jeszcze jednej skrzynki kontaktowej. Skrzynką była ściana wypalonego domu z głębokimi wyrwami po pociskach. W trzeciej wyrwie, licząc od bramy, mógł znaleźć kartkę. Rozejrzał się – ulica była pusta.
Sięgnął ręką udając, że poprawia sobie mundur, ale w skrzynce nic nie znalazł. Znów się rozejrzał, bo instynkt mówił mu, że jest obserwowany.
Czyżby nerwy? Opustoszała ulica, po jednej stronie ceglany mur bez żadnej wnęki czy załomu, gdzie mógłby się ktoś skryć. Głośno klaskały o nierówny bruk kopyta chudej szkapy ciągnącej dorożkę. Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę śródmieścia, ale uczucie, że jest obserwowany, nie opuszczało go.
Biedny Tietsch – pomyślał, żeby odwrócić uwagę od tego idiotycznego, niczym nie umotywowanego przeczucia – biedny Tietsch nie dostanie upragnionego urlopu, a tak bardzo chciałby pojechać i pokazać się w swoim bawarskim miasteczku z orderem nad kieszenią munduru. Łatwo pozwolił sobie podsunąć myśl, że wroga radiostacja nadaje według pory wschodu i zachodu księżyca. Bez trudu uwierzył, że sam wpadł na to. Oczywiście za skandal, który wybuchł, kiedy okazało się, że Sonderdienst kontroluje radiostację, nikt nie mógł obwiniać Klossa.
Zresztą awantura nie była zbyt wielka. Na twarzy obersta von Ossetzky'ego pojawiło się nawet coś w rodzaju uśmiechu, gdy oberleutnant Kloss meldował mu o tragicznej w skutkach pomyłce. Ale oczywiście o urlopie dla Tietscha trudno było w tych warunkach marzyć, będzie się musiał, biedak, pocieszyć paroma dodatkowymi porcjami budyniu.
Kloss zachichotał do tej myśli i w tym momencie usłyszał strzał. Odwrócił się, padł za załomem muru, zobaczył sylwetkę chłopaka, przecinającego na skos ulicę i niknącego w gruzach spalonego domu, obok którego Kloss przed chwilą przechodził.
Zza zakrętu wypadło kilku żandarmów z bronią gotową do strzału. Wachmeister z rudym wąsikiem pomagał Klossowi się podnieść.
– Pan jest ranny, panie oberleutnant?
– Nie, na szczęście nie.
– Do pana strzelali.
– Być może – odparł Kloss. – Uciekł w tamtą stronę. Ubrany w czerwony sweter – pokazał kierunek przeciwny niż spalony dom.
Mam nadzieję – pomyślał- że nikt o tej porze nie chodzi w czerwonym swetrze.
Usłyszał tupot oddalającego się patrolu. Otrzepał mundur, zatrzymał przejeżdżającą rikszę.
– Bonifraterska! – rzucił. Postanowił jechać do meliny jak w każdy nieparzysty dzień, chociaż poznał chłopca, który strzeliwszy do niego, przebiegał na skos ulicę.
To był Mundek, chłopak, o którym Józef mówił: „Mój pistolet" albo „Moja obstawa". Kloss widział go parokrotnie z daleka. Nie mógł się mylić.
Obszedł wpółzrujnowany dom przy Bonifraterskiej i na klatkę schodową przedostał się przez piwnicę.
W jednej chwili zrozumiał, co się stało. Józef prawdopodobnie wpadł, a tylko on wiedział, kto jest zdrajcą. Ciotka Zuzanna zorientowała się, że była wprowadzana w błąd. Kloss wie, że w takich sytuacjach rozkaz może być tylko jeden – zabić. Wie, że sam w podobnej sytuacji postąpiłby tak samo.
Ale wie także, że on nie jest zdrajcą i za wszelką cenę musi to udowodnić. Gdyby stanął przed sądem… Ale nikt nie odczyta mu wyroku. Na to nie ma czasu. Najwyżej potem przyczepią kartkę: „W imieniu Rzeczypospolitej sąd Polski Podziemnej…"
Starając się iść bezszelestnie, wspinał się na schody. Nadsłuchiwał przez chwilę. Nikogo za nim nie było. Ale nie jest nigdzie powiedziane, że chłopak działa sam. Może ktoś inny czeka już w tym mieszkaniu? Z podestu schodów nie było nic słychać, ale Kloss wiedział, że człowiek za drzwiami, jeśli tam jest, stoi teraz bez ruchu, wstrzymując nawet oddech.
Specjalnie głośno zaczął otwierać drzwi sąsiedniego mieszkania. Zamknął je z trzaskiem.