Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Czekali od zmroku na wielkiej polanie w środku puszczy Kozienickiej. W wykopanych dołach leżał już chrust polany benzyną, przygotowany do podpalenia, gdy usłyszą nadlatujący samolot. Ale samolot nie nadlatywał. Noc była chłodna. Adam, nie przyzwyczajony do lasu, szczękał zębami.
– Martwię się o Józefa. Co mu się mogło stać? Dlaczego jeszcze go nie ma?
– Nie kracz! – powiedział Bartek ze złością. – Nie kracz, bo wykraczesz! Czwarty raz to już powtarzam dzisiejszej nocy.
– Powiedział mi, że spotkamy się u ciebie. Myślałem, że już jest. Czyżby nie zdążył?
– Znowu zaczynasz – mruknął Bartek i podał Adamowi tlący się niedopałek. – Masz, pociągnij, zajmij czymś gębę, nie będziesz plótł głupstw.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Gdzieś nad nimi pohukiwała sowa. Do Bartka podkradł się nie znany Adamowi młody partyzant.
– Obywatelu dowódco, jeśli w ciągu pół godziny nie nadleci… Zaraz będzie świtać.
Wtedy właśnie usłyszał terkot nadlatującej maszyny. Chłopak, nie czekając na rozkaz, pobiegł ku zrzutowisku. W wykopanych dołach, ułożonych tak, że tworzyły gigantyczną literę „T", błysnął w górę ogień. Pilot musiał dostrzec znak, bo schodził do lądowania.
Bartek podszedł do samolotu i pomógł wygramolić się otyłemu mężczyźnie w długim kożuchu, który krepował mu ruchy. Partyzanci wyładowali broń i amunicję, przenosili ją na przygotowane chłopskie furmanki, a on prowadził wysłannika w stronę leśniczówki.
– Nie macie kogoś, kogo chcecie przerzucić? – zapytał otyły mężczyzna. – Samolot zaraz startuje.
– Wy zostajecie? – zdziwił się Bartek.
Tamten mruknął potakująco i nic więcej tej nocy Bartek się od niego nie dowiedział. Nazajutrz dopiero mężczyzna przedstawił się.
– Kapitan Antoni – powiedział – w sprawie wsypy.
– Szybko reagujecie – rzekł Bartek. – O tym, że znaleźli się ludzie z siatki warszawskiej, poinformowałem was zaledwie cztery dni temu. Mam dla was niespodziankę. Do Adama i „Zięby" dobił radzista.
– To interesujące – odezwał się wysłannik. – Chcę go przesłuchać w pierwszej kolejności.
– Niestety to niemożliwe. Chłopak jest nieprzytomny. Raniono go podczas ucieczki. Cudem dotarł do wójta w Kozienicach. Martwię się o Józefa i Mundka – dodał. – Powinni już być. Wtedy siatka byłaby w komplecie.
– Nie bardzo – rzekł Antoni. – Brak J-23.
11
Zaraz po śniadaniu rozpoczął przesłuchania. Z obowiązku Bartek w nich uczestniczył, nie bardzo jednak rozumiejąc sens podchwytliwych pytań. Prawdę mówiąc, wysłannik centrali nie przypadł do serca Bankowi. Oschły, czujny, nieufny… Bartkowi wydawało się, że i na sobie czuje uważne, świdrujące spojrzenie tamtego. Cóż – myślał – taka robota. Wysłannik pochylał się właśnie nad Stasia Zarębską, pseudonim „Zięba". Dziewczyna starała się odpowiedzieć możliwie precyzyjnie na zadawane pytania, ale widać było, że deprymuje ją ton Antoniego.
– Twierdzisz, że ostrzegł cię Adam?
– Tak – odpowiedziała.
– Mówił, że jesteś śledzona. Czy dodał, od jak dawna?
– Nie. Kazał mi pryskać. Umówił się ze mną na stacji w Pyrach.
– Kogo znałaś?
– Tylko Adama i Skowronka.
– Wiesz, kim jest J-23?
– Nie wiem.
– Czy sama nie zauważyłaś, że jesteś śledzona? A może – podniósł głos – nie chciałaś zauważyć?
– Nie! – krzyknęła histerycznie dziewczyna. – Nie jestem… Wiem, że to był błąd, powinnam była bardziej uważać, ale spieszyłam się, wyskakiwałam z meldunkiem w czasie pracy. Ustaliliśmy z Adamem, że tak będzie najbezpieczniej.
– A u Skowronka wszystko było w porządku?
– Zawsze sprawdzałam. Na drzwiach był wypisany kredą znak K+M+B. W razie niebezpieczeństwa byłby przecież starty.
Dziewczyna zawahała się i Antoni zauważył to wahanie.
– Więc był znak czy nie?
– Był na pewno, tylko wydawało mi się… ale musiało mi się wydawać… Odniosłam wrażenie, że Skowronek się czegoś boi, miał takie oczy.
– Kiedy powstało w was to wrażenie?
– Dwa, nie, trzy tygodnie temu.
Podziękował dziewczynie, kazał jej poprosić Adama. Gdy wychodziła już, przypomniał, co zdaniem Bartka było zupełnie zbędne, że nie wolno jej się oddalać z obozu.
– Czy nie przesadzacie? – zapytał po jej wyjściu Bartek.
– Człowieku! – tamten popatrzył nań przenikliwie. -Każdy z nich jest potencjalnym zdrajcą. Od pięciu tygodni radiostacja nadaje fałszywe meldunki. Rozumiesz? Trzeba oczyścić siatkę, wyeliminować tego, kto zdradził. Co ze Skowronkiem? – zapytał.
– Był u niego felczer. Po południu będziecie go mogli przesłuchać. Siadaj, Adam – rzekł do wchodzącego Pruchnala. Chciał uprzejmością zatrzeć nieprzyjemną scenę przesłuchania, która zapewne teraz nastąpi.
– Kiedy Józef zawiadomił cię o alarmie? – padło pierwsze pytanie.
– W ubiegły wtorek. Zgłosiłem się do mieszkania, w którym zameldowany był jako Witalis Kazimirus. Jak zwykle pobrałem opłatę za gaz.
– Czy Józef powiedział, że jesteś śledzony?
– Kazał mi pryskać i zabrać dziewczynę, jeśli jej ufam. Nie miałem powodu, by jej nie ufać.
– Czy powiedział ci o rodzaju zagrożenia?
– Józef nigdy nie mówił za wiele.
– A nazwisko? Nie wymienił żadnego nazwiska?
– Nie. Powiedział tylko, że istnieje niebezpieczeństwo wsypy.
– A jednak kazał wam przedtem nadać jeszcze jeden meldunek. Co wiesz o treści tego meldunku?
– Zawsze otrzymywałem teksty zaszyfrowane.
– W gestapo mają chyba szyfrantów…
– Wy mnie podejrzewacie! Wypraszam sobie! Ja nie jestem zdrajcą!.
– O nic cię jeszcze me podejrzewam.
– Gdybym ja był wtyczką gestapo, sypałbym Józefa. Tylko ja jeden z całej siatki… – przerwał, bo uświadomił sobie, że Józef nie zjawił się dotąd w oddziale.
– Tak – powiedział Antoni – tylko ty jeden z całej siatki znałeś wszystkie cztery jego adresy i nazwiska.
– Jeśli mnie podejrzewacie…
– Adama znam od ośmiu lat – powiedział Bartek. -Jeśli ma to dla was jakieś znaczenie, ręczę za niego.
Adam już wyszedł. Siedzieli nad glinianymi miseczkami ze zsiadłym mlekiem, które postawiła przed nimi gospodyni.
– Coś mi się nie zgadza w tej historii – powiedział Antoni. -Józef ich ostrzega, a potem znika bez śladu. Radiostacja przez miesiąc faszeruje nas kłamstwami, a radzista zjawia się u was cały i zdrowy.
– No, nie bardzo zdrowy – wtrącił Bartek.
– Tu gdzieś tkwi jakiś fałsz. Logiczne byłoby tylko jedno wytłumaczenie, że zdradził ktoś, kto znał wyłącznie Podlasińskiego. Ktoś, komu udało się później zdobyć adres radiostacji. Nie, chwileczkę, szyfr znał Józef, więc jeśli wierzymy Józefowi, to musimy założyć, że otrzymywał informacje już spreparowane.
– Proponuję nie spieszyć się z wnioskami. Poczekajmy, co powie krawiec…
Skowronek wreszcie odzyskał przytomność, ale ciągle był jeszcze słaby.
– Właśnie nadawałem – mówił cichym głosem – kiedy usłyszałem łomot do drzwi. Nie mogłem się mylić, to byli Niemcy. O tym, żeby zetrzeć umowny znak, nie było co marzyć. Usiłowałem, zgodnie z instrukcją, zniszczyć przede wszystkim szyfry. Wrzuciłem książkę pod kuchnię, także meldunek, który dostałem tego dnia. Jak na złość, nie chciało się palić. Musiałem podlać naftą. Otworzyłem drzwi na schody kuchenne, ale usłyszałem, że tędy idą także.
– To był Wehrmacht?
– Tak – zawahał się Skowronek. – Kilkunastu żołnierzy i dwóch oficerów. A potem przyszedł jeszcze jeden w czarnym mundurze.
– Gestapo i Wehrmacht jednocześnie?
– Nie wiem – oddychał z trudem. – Nie zastanawiałem się nad tym. – Zamknął oczy na chwilę, potem znów je otworzył. – Kiedy wpadł ten gestapowiec, to jeden z tych oficerów zaczął mu meldować. Zapamiętałem nawet nazwisko oficera: oberleutnant Kloss. I wtedy ja skorzystałem z zamieszania i skoczyłem przez okno. Pod moim oknem jest szopa, pół piętra zaledwie. Nie słyszałem strzałów, dopiero później zobaczyłem, że jestem ranny.
– Jak się nazywał ten niemiecki oficer? Powtórz – zażądał Antoni.
– Kloss. Oberleutnant Kloss.
Bartek, kiedy wrócili już do drugiej izby, chciał powiedzieć Antoniemu, że to niemożliwe, że stykał się z Klossem, że zna go i ceni. Tamten, jakby uprzedzając jego argumentację, powiedział:
– Każdy agent w końcu wpada i wtedy ma do wyboru – albo zginąć, albo zdradzić. Pracować dalej pod kierownictwem wroga.
– Nie wierzę, żeby J-23…
– Teraz wszystko komponuje się w jedną całość. Niemcy zorientowali się, że wcześniej czy później spostrzeżemy, że J-23 wprowadza nas w błąd. Co robi centrala w takich wypadkach? Zrywa, kontakty z agentem. Chcieli temu zapobiec, wobec czego wkracza oberleutnant Kloss, nakrywając radiostację. Aranżują to w ten sposób, żeby umożliwić ucieczkę radziście, bo wiedzą, że radzista dotrze do nas i wymieni nazwisko oficera, który wkroczył do radiostacji. Jeśli Kloss likwiduje dezintormującą nas radiostację, nie mamy powodu mu nie ufać. Rozumiecie teraz perfidny plan?
Bartek pokiwał głową, choć pewność, z jaką ten grubas wypowiadał swoje sądy, cokolwiek go przeraziła. Ucieszył się, że wejście Adama przerwało im rozmowę, że nie będzie musiał potwierdzić, że zrozumiał, że akceptuje ten tok myślenia Antoniego.
Adam przyniósł wiadomość, że właśnie zjawił się Mundek, obstawa Józefa. Wezwali chłopca, ale nic nie potrafił powiedzieć. Z Józefem rozstali się blisko tydzień temu i od tamtej pory go nie widział. Myślał, że Józef będzie już w lesie. Przychodzi dopiero teraz, bo w Karczewie, gdzie zatrzymał się na noc, wpadł w kocioł, żandarmi otoczyli wieś i przetrząsali ją w poszukiwaniu rąbanki.
– Czy widzieliście tego niemieckiego oficera, z którym niekiedy spotykał się Józef?
– Tak – odparł chłopak.
– Potrafilibyście go rozpoznać? – Z pewnością.
Jutro pojedziecie do Warszawy.
Bartek zrozumiał nareszcie, co tamten miał na myśli.
– Chcecie, żeby Mundek zastrzelił J-23?
– Mamy prawo decyzji w takich wypadkach – odparł Antoni. – A ten Mundek, sami powiedzieliście, dobry w strzelaniu.