-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 183
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ŻELAZNY KRZYŻ

1

Szarak stulił uszy i rzucił się w gąszcz, ale nie zdążył dobiec. Któraś z drobin śrutu dosięgła go w skoku. Stanął na tylnych nóżkach, zakręcił się w miejscu i upadł.

Oberst Herbert Reiner przewiesił strzelbę przez ramię: i włożył w oko monokl.

– Szósty- rzekł, nie ukrywając zadowolenia. Ruszył w stronę ustrzelonego szaraka. Hrabia Edwin Wąsowski powstrzymał go ruchem dłoni.

– Chłopi zabiorą, panie pułkowniku.

Z zarośli wysunął się standartenfuehrer Dibelius, pomachał im ręką z daleka.

– Jak zwykle, mój Herbercie, niezawodne oko i ręka.

W długim futrze, sięgającym niemal ziemi, wyglądał jak niedźwiedź. Zwaliste cielsko, kołyszący się krok i podniesione w geście pozdrowienia ramię, którego Dibelius nie opuścił pewnie dlatego, by nie stracić równowagi w sięgającym kolan śniegu.

Jak tańczący niedźwiedź – pomyślał Wąsowskł.

– Jest pan, pułkowniku, królem dzisiejszego polowania – powiedział głośno. – Ale chyba dość, przemarzliśmy.

– Pan jest gospodarzem, drogi kuzynie. Nie ma mi pan za złe, że zwracam się do pana w ten sposób? Czy mówiłem ci już, Maks – Reiner zwrócił się do Dibeliusa, który wytoczył się właśnie z zaspy i tupiąc otrzepywał ze śniegu swoje wysokie buty – czy mówiłem ci już, Maks, że jesteśmy z panem Wąsowskim skoligaceni?

– Pan pułkownik czyni mi zaszczyt – powiedział Wąsowski.

– Mówiłeś, mówiłeś wielokrotnie – prychnął Dibelius. – Robi się późno – zwrócił się do Wąsowskiego.

– Pan hrabia proponuje właśnie, żeby skończyć. Już mi pachnie pański sławny bigos.

Wąsowski kiwnął dłonią ku grupce chłopów stojących opodal przy saniach. Rozległ się dźwięk myśliwskiego rogu. Z zarośli wyszli zapóźnieni myśliwi.

– Proszę bardzo do sań, panowie – rzekł Wąsowski. – Ja pojadę wierzchem, muszę przecież dopilnować, żeby bigos się nie przypalił.

Wskoczył lekko na konia. Mimo pięćdziesiątki na karku, zachował sprężystość ruchów zwycięzcy kilku międzynarodowych zawodów hippicznych. Machnął im dłonią i spiął gniadego ostrogą. Ruszył na przełaj przez las. Chciał być przed nimi nie tyle może ze względu na bigos, co na spodziewaną wizytę. Kiedy przed pałacykiem myśliwskim zeskoczył z konia i pieszczotliwym klepnięciem w parujący zad skierował go ku stajniom, sań z niemieckimi oficerami jeszcze nie było widać, nie docierał nawet przenikliwy, niosący się daleko dźwięk dzwonków uwiązanych koniom do uprzęży.

W wielkim hallu, obłożonym ciemną dębiną i ustrojonym myśliwskimi trofeami gospodarza, siedział już młody człowiek, z którym hrabia Wąsowski miał się zobaczyć. Lokaj Franciszek Zrebko – pod takim nazwiskiem i w takiej funkcji występował od dwóch lat major Ruciński, przed wojną odpowiedzialny pracownik referatu „Zachód" drugiego oddziału Sztabu Generalnego, wieloletni przełożony rotmistrza Wąsowskiego z tegoż oddziału – podawał właśnie ogień młodemu oberleutnantowi Wehrmachtu.

– Nieźle się panu żyje, hrabio – powiedział Kloss, gdy ujrzał Wąsowskiego.

– Ma pan to dla mnie? – zapytał Wąsowski ściskając mu dłoń. – Musi się pan pospieszyć, za parę minut tu będą.

– Nie muszę – odparł Kloss. – Jestem tu służbowo. Mam zabrać jednego z pańskich gości. -Wyciągnął z teczki maleńką paczkę, podał ją Wąsowskiemu. – Tu są pieniądze, tyle, ile pan prosił. Ciotka Zuzanna okazała się tym razem hojna.

– Mam coś dla pana – powiedział Wąsowski – coś, co bardzo ucieszy ciotkę Zuzannę. Może pan zabrać ze sobą. Parę rodzinnych fotografii z zimowego leża… wilka. -Czekał na efekt. Nie zawiódł się, Kloss gwizdnął.

– Ma pan wilczą jamę? Siedzibę naszego ukochanego wodza?

– Zaraz… – zaczął Wąsowski, ale właśnie usłyszeli dzwonki, a w chwilę potem parskanie koni, głośne gardłowe krzyki, tupot nóg. -Trudno -powiedział Wąsowski. – Pojutrze w zwykłym miejscu.

– Proszę to dobrze schować, licho me śpi.

– Niech pan będzie spokojny, w tym domu szuka się tylko wódki, a jej nie zbraknie.

Franciszek rzucił się, by pomóc gościom wysupłać się z kożuchów naciągniętych na wojskowe płaszcze. Kloss odszukał wzrokiem Reinera, przepisowo trzasnął butami. Remer nawet nie starał się ukryć, że treść rozkazu przywiezionego przez oberleutnanta Klossa nie budzi w nim entuzjazmu.

– Trudno – mruknął, a potem, przekrzykując gwar wielu głosów, zawołał: – Przykro mi, moi panowie, przykro mi szczególnie wobec pana, drogi gospodarzu i kuzynie – poszukał wzrokiem Wąsowskiego – ale siła wyższa…

– Generał? – zapytał półgłosem Dibelius. – Nie umiesz sobie wychować tego starego capa? Zapowiadała się całkiem niezła pijatyka.

– Bardzo was proszę, moi panowie – ciągnął Reiner -nie przeszkadzajcie sobie, ale sami wiecie, że nasi zwierzchnicy potrzebują nas najbardziej wtedy, gdy nam to najmniej odpowiada. Służba nie drużba.

– Trudno – rzekł Wąsowski, wyciągając ku Reinerowi obie ręce, jakby chciał go objąć uściskiem. – Wiem, co znaczy rozkaz, sam przecież służyłem w armii Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa, notabene w jednym pułku z pańskim szefem, generałem Wierlingerem. Niech pan go przy okazji pozdrowi ode mnie, mam nadzieję, że mnie pamięta.

– Bardzo ciepło pana wspomina – powiedział Reiner. – Chodźmy, Kloss, nie powąchamy nawet sławnego bigosu pana hrabiego.

– Więc może strzemiennego? – gospodarz otworzył szeroko drzwi wiodące do jadalni. Na widok uginającego się pod ciężarem półmisków stołu zabłysły oczy paru oficerom, nie przywykłym do oglądania takich widoków w czwartym roku wojny.

– Niestety, drogi Wąsowski – Reiner potrząsnął głową.

– A więc, panie oberst, do następnego polowania. Sezon dopiero się rozpoczął.

– Ba! – prychnął po swojemu Dibelius. – W tym kraju nie mamy zbyt wiele czasu, by polować na zające, polujemy na ludzi – roześmiał się zadowolony ze swego dowcipu. – Przepraszam – dodał – na podludzi. Wypijemy zatem twoje zdrowie, Reiner.

Już idąc w stronę drzwi Kloss zauważył, jak Wąsowski, wziąwszy Dibeliusa pod ramię, prowadzi go w stronę jadalni. Ten poufały gest w stosunku do szefa SD i policji na cały dystrykt, człowieka, którego dźwięk nazwiska zdolny był przyprawić każdego w tej części kraju o atak przerażenia, towarzyszył Klossowi w drodze do Warszawy. Rozleniwiony ciepłem panującym we wnętrzu puł-kownikowskiego mercedesa, milczeniem Reinera drzemiącego na tylnym siedzeniu, cichym szmerem silnika, trwał w stanie pół snu, pół jawy, ale widok byłego pracownika drugiego oddziału, a obecnie członka tej samej co Kloss grupy, noszącej kryptonim „Wanda", w czułym uścisku z osławionym Maksem Dibeliusem, nawet przez SS-manów nazywanym „krwawym Maksem", tkwił mu pod powiekami. Niezły aktor, myślał walcząc z ogarniającą go sennością. Ciekawe, czy jest naprawdę hrabią.

Kloss nie mógł wiedzieć, że ten, którego nazwał w myślach niezłym aktorem, jest w przededniu odegrania największej roli w swoim życiu. Nie wiedział też, że właśnie jemu, Klossowi, przypadnie trudna rola reżysera w tym spektaklu.

2

Mróz chwycił mocno, śnieg, który przyprószył koleiny wyżłobione przez odjeżdżający samochód obersta Reinera, chrzęścił pod butami dwóch bahnschutzów strzegących niewielkiej stacyjki i teoretycznie przynajmniej dziesięciokilometrowego odcinka torów przebiegających opodal myśliwskiego pałacyku Wąsowskiego. Klęli swego zwierzchnika, ospowatego gefreitra, który w taki ziąb wysłał ich na obchód torów. Ale oni me są idiotami, nie są zresztą młodzikami ślepo wykonującymi rozkazy. Obaj mają sporo po czterdziestce, pochodzą z sąsiednich wsi w Schwarzwaldzie, mają do siebie zaufanie i wiedzą, że jeden drugiego nie sypnie. Wiedzą też, że z chodzenia wzdłuż toru nic dobrego nie wyjdzie, zarobić można co najwyżej kulkę od jakiegoś przyczajonego w krzakach partyzanta, a zanadto chcą wrócić do swoich bab w Turyngii, by ryzykować nocne spotkania z uzbrojonymi ludźmi. Nie umawiając się skręcili z nasypu, gdy tylko oddalili się na odległość, z jakiej dziobaty Peter nie mógłby ich zza skarpy wypatrzyć. Wieś była o kilometr i obaj wiedzieli, że nocna wycieczka, o ileż mniej niebezpieczna od bezsensownego spaceru po torach, których i tak we dwóch upilnować nie zdołają, jest znacznie bardziej owocna. Ludzie rozbudzeni w środku nocy waleniem kolbą w drzwi nie zastanawiają się, czy strażnicy kolejowi mają prawo rekwirować żywność i bimber. Zresztą cóż tu mówić o prawie, kiedy ma się dwa schmeisery, umie się wrzeszczeć i nie trzeba się tłumaczyć z wystrzelonych naboi. Obaj byli chłopami i bez trudu rozszyfrowali chłopskie schowki, zawsze znajdując to parę jaj, to gęś, to połeć tłustego szpeku. Wrzeszcząc swoje: „Baba, dawaj szpek, schnell!", mścili się za to, że zamiast leżeć u boku swojej kobiety pod ciepłą pierzyną, muszą łazić po nocy w tym zimnym, nieprzyjaznym kraju, bać się humorów ospowatego gefreitra, który w każdej chwili może napisać raport, w wyniku czego znajdą się na wschodzie, w kraju, gdzie ludzie są przynajmniej tak samo nieprzyjaźni, a zimno jeszcze dotkliwsze.

– Jutro wyślę mojej paczkę – powiedział niższy z bahnschutzów. – Trochę słoniny i te pończochy.

Drugi skinął głową. Wiedział, o co chodzi. Pohandlowali niedawno z kolejarzami. Za pół wieprzka dostali parę kartonów francuskich pończoch. Jest ich tyle, że kobiety będą mogły do końca życia chodzić co niedziela do kościoła w jedwabnych pończochach. Nagle zatrzymał się.

– Czego stoisz? – zapytał ten niższy. – Czy pamiętasz, że Peter chce gęś? Przecież po to nas dzisiaj wysłał. Trzeba dać łobuzowi, bo…

– Cicho – zgromił go drugi. – Słuchaj, muzyka.

Przeszli kilkadziesiąt metrów i usłyszeli ją jeszcze wyraźniej. Po paru chwilach zobaczyli niczym nie zasłonięte okna, dobiegł ich gwar wielu głosów.

– To ten hrabia – powiedział niższy bahnschutz. – Czuję, że się dzisiaj obłowimy.

Stukając buciskami wtargnęli na ganek, załomotali kolbami, ale ci w środku pewnie nie słyszeli, co już było bezczelnością. Wyższy z rozpędu kopnął drzwi i omal się nie przewrócił wpadając do hallu. Mieli pecha. Otwierające się drzwi zasłoniły wieszak obładowany oficerskimi płaszczami i czapkami z trupią główką. Ten widok by ich otrzeźwił. Teraz rozwścieczeni, że nikt nie pofatygował się, by wyjść do nich do hallu, idą do drzwi, zza których dobiega ryk śmiechu i chrapliwy dźwięk patefonu. Niższy otwiera je szeroko.

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название