Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
OBLĘŻENIE
1
Padał śnieg z deszczem, na morzu szalał sztorm. Kloss podniósł kołnierz płaszcza i przyspieszył kroku. Z wąskiej uliczki, przy której mieszkał, wszedł na rynek i przecinał go po przekątnej. Plac był niemal pusty, martwy, drzwi kamienic zaryglowane, okna zamknięte; tylko przed „Soldatenheim" zobaczył paru żołnierzy Wehr-machtu. Dziewczyna z literą „P" na płaszczyku przebiegła chodnikiem i zniknęła w jakiejś bramie. Usłyszał chrapliwy głos z megafonu: „Achtung, achtung… Komendant policji i SS miasta Kolberg rozkazuje, by jutro, to jest 18 marca 1945 roku, kobiety z dziećmi do lat piętnastu stawiły się o godzinie szóstej rano w porcie, skąd zostaną ewakuowane poza strefę frontową. Powtarzam…"
Głos docierał do niego jeszcze, gdy skręcił w główną Hitlerstrasse i mijał puste, zasłonięte kratami wystawy sklepowe. Postanowili ewakuować miasto… Czy sądzą, że uda im się utrzymać Kolberg? Jak długo? I natychmiast natarczywa myśl: jak długo to potrwa? Wojska radzieckie i polskie przełamały Wał Pomorski. Siódmego marca pierwszy żołnierz polski dotarł nad Bałtyk, ale w miastach nadmorskich utrzymują się wciąż Niemcy. Wykorzystując dawno przygotowany system umocnień, Himmler zabronił myśleć o kapitulacji. To miasto, podobnie jak wiele innych, trzeba będzie zdobywać w ciężkim boju… Kloss pomyślał, że czeka go wiele trudnych dni.
Spojrzał na zegarek. Za dziesięć minut powinien zameldować się u dowódcy obrony Kolbergu, pułkownika Brocha. Wieczorem musi być znowu na Kaiserstrasse. W piwnicach spalonej podczas nalotu kamienicy umieścił radiotelegrafistę, sierżanta zrzuconego przed tygodniem, jeszcze zanim polskie dywizje podeszły pod Kol-berg. Radiostacja umożliwia codzienną łączność; wszystkie rozkazy obersta Brocha są natychmiast przekazywane polskiemu dowództwu. Pomyślał, że trzeba będzie, może już dzisiaj, przenieść sprzęt w inne miejsce; należałoby właściwie za każdym razem zmieniać punkt nadawania. Nigdy, nawet w ostatnich minutach bitwy, nie wolno nie doceniać wroga.
W adiutanturze Brocha zastał czekającego na dowódcę Brunnera. Sturmbannfuehrer powitał go kordialnie, z nie ukrywanym zadowoleniem. Zakomunikował natychmiast, że pułkownik zjawi się dopiero za parę minut i że oni, Brunner i Kloss, mają trochę czasu dla siebie i mogą spokojnie pogadać. Zachowywał się tak, jakby konieczność tej pogawędki była od dawna wiadoma i oczywista. Poczęstował Klossa cygarem i stanął przed wielkim planem Kolbergu wiszącym na ścianie. Kapitan obserwował sturmbannfuehrera czujnie; z Brunnerem wojenny los zetknął go wielokrotnie. Kloss wygrywał, ale nieraz już zastanawiał się, czy Brunner nie zgromadził dosyć materiału, by przynajmniej podejrzewać… Może jednak nie podejrzewał, po prostu uważał Klossa za kogoś podobnego do siebie: równie cynicznego i równie gotowego na wszystko w sytuacji, w której już nic nie było do stracenia.
– Parszywa zabawa – powiedział wreszcie Brunner.
– Parszywa – potwierdził Kloss.
Brunner podszedł do okna, stał odwrócony tyłem do Klossa, jakby nie chciał, by kapitan widział jego twarz.
– Co zamierzasz? – zapytał cicho.
– Nic. A ty, Hermann?
– Nie chcesz odkrywać kart, co? – Głos Brunnera był spokojny i obojętny. -Jutro mogą odciąć drogę morską. Te statki, które odpłyną rano, będą zapewne ostatnie.
– Zapewne… – Kloss nie zamierzał ułatwiać Brunnerowi gry. Należało w każdej sytuacji liczyć się z prowokacją.
Sturmbannfuehrer odwrócił się gwałtownie.
– I co? – zapytał. -I co? Pójdziemy jak barany pod nóż.
– Boisz się?
– A ty? A ty może się nie boisz, Kloss?
– Czego właściwie chcesz, Brunner?
Jeśli teraz powie coś konkretnego, zda się na jego łaskę i niełaskę. Zapewne wpadł na pomysł, którego nie może zrealizować sam, potrzebna mu pomoc. Dlaczego jednak zwraca się właśnie do niego? I co on, Kloss, powinien odpowiedzieć? Jaka pozycja w tej grze jest najlepsza? Wspólnika Brunnera? Lojalnego niemieckiego oficera?
Sturmbannfuehrer milczał. Przyglądał się uważnie Klossowi.
– Mam znakomity pomysł – rzekł wreszcie.
– Jaki?
– Poczekaj… – widocznie jednak wahał się jeszcze. -Pamiętaj, że ja nie lubię żartów. Obserwuję cię od dawna, Hans… I myślę sobie niekiedy, że warto by poszukać w twojej przeszłości…
Najpierw groźby – pomyślał Kloss.
– To nie ze mną – rzucił ostro. – Możesz szukać, czego chcesz. I powiedz swemu Gruberowi, żeby przestał za mną łazić…
– To także wiesz. Nie obrażaj się. Proponuję przymierze, nie wojnę…
– Mów, o co chodzi.
– To dość skomplikowane, mój drogi… Słyszałeś o profesorze Glassie?
Glass? Oczywiście: słyszał. Znany fizyk niemiecki, mieszkał właśnie tu, w Kolbergu. Prowadził jakieś badania, o których Kloss wiedział stanowczo zbyt mało, i kierował fabryką produkującą elementy sterownicze do V-l i V-2. O tym Kloss wiedział i pamiętał. Dlaczego Brun-ner wymienił nazwisko Glassa? Jeśli to nie prowokacja, rzecz wydawała się interesująca.
– Słyszałem – rzekł. – Mów jaśniej.
Nie dowiedział się jednak, na czym polegał pomysł Brunnera. Wszedł oberst Broch i zaprosił ich do swego gabinetu.
Dowódcę obrony Kolbergu Kloss znał niemal równie dobrze jak Brunnera. Służyli razem na froncie wschodnim; Broch, wówczas w stopniu majora, nie ukrywał, że uważa wojnę ze Związkiem Radzieckim za szaleństwo. „To skończy się tragicznie" – powtarzał, ale tylko w kasynie, gdy nieco wypił, a w pobliżu nie było nikogo z SS lub gestapo. Był oficerem zawodowym, dobrym rzemieślnikiem wojny i wykonywał ściśle każdy rozkaz. Jego sucha, pociągła twarz wydawała się teraz, gdy stanął przy swoim biurku i położył dłonie na mapie, niemal drewniana. Poinformował Brunnera i Klossa, że dowódca grupy armii „Weichsel" Himmler odrzucił kategorycznie wszelką myśl o poddaniu Kolbergu. Rozkazał: ani kroku w tył. Było to powiedziane tonem tak obojętym, jakby Broch przekazywał dane dotyczące kolejnego ćwiczenia taktycznego. Następnie oświadczył równie sucho, że jednostki pancerne przeciwnika wyszły na szosę szczecińską i w ten sposób ostatnia droga na zachód została odcięta. Pozostał szlak morski, przynajmniej jeszcze pozostał. To, co musi być ewakuowane, będzie ewakuowane jutro.
Brunner i Kloss złożyli meldunki. Sturmbannfuehrer, jako dowódca miejscowej SS i policji, dziarsko oświadczył, że pełny porządek panuje w mieście. Rozstrzelano dwudziestu mężczyzn, którzy usiłowali rano wedrzeć się na statek odchodzący z portu.
Byli zdrowi i nadawali się do pełnienia służby wojskowej. Także dwie kobiety usiłujące siać panikę.
Broch skwitował ten meldunek skinieniem głowy. Co myślał naprawdę? Czy nie było go stać na żaden bunt, choćby próbę protestu?
Dobiegł ich pomruk artylerii. Zawyła syrena, a szyby zadzwoniły od bliskich wybuchów. Za oknem podniósł się wysoki, ciemnofioletowy słup dymu. Broch usiadł przy biurku i poczęstował ich papierosami. Nie zamierzał schodzić do schronu; przystąpił do rozpatrywania planu ewakuacji ludności cywilnej.
– Ludność cywilna najmniej mnie obchodzi – oświadczył natychmiast Brunner. – Najważniejsza jest fabryka.
– Tak – potwierdził Broch – ale trzeba wprowadzić jakiś porządek. Kobiety i dzieci…
– Zajmę się tym… – przerwał Brunner.
– Pan zajmie się fabryką – rzucił sucho pułkownik. -Mamy wyraźny rozkaz reichsfuehrera: należy ewakuować wszystkie maszyny i urządzenia. I dopilnować, by pro-fesor Glass, cały i zdrowy, znalazł się na statku.
– SS obsadzi w nocy port…
– Port obsadzi Wehrmacht – powiedział Broch. Patrzyli chwilę na siebie, Kloss już sądził, że Brunner zaprotestuje, ale sturmbannfuehrer skulił się tylko na krześle; wyglądał jak człowiek, który – już gotowy – zrezygnował ze skoku.
– Jak pan woli – mruknął.
– Odpowiada pan za fabrykę i Glassa. To wszystko.
Brunner zerwał się i wyrzucił ramię przed siebie. Spojrzał na Klossa. Gdyby byli sami, powiedziałby zapewne: „Już wiesz, o co chodzi?" Kloss wiedział albo przynajmniej zdawało mu się, że wie. Zawyła znowu syrena; za oknem panowała cisza, dopiero po paru minutach odezwała się artyleria. Broch otworzył okno, usłyszeli megafon: „Achtung, achtung! Wszyscy mężczyźni od 15 do 60 lat zgłoszą się dziś w komendzie miasta".
– Co pan zamierza, pułkowniku? – zapytał Kloss.
Broch patrzył na niego, jakby nie zrozumiał pytania.
– Volkssturm – oświadczył zamykając okno – poślę nad kanał. Tam jest najsłabszy punkt obrony. Luka.
Człowieku, chciałby powiedzieć Kloss, wysyłasz starców i dzieci do rzeźni. Utrzymasz miasto o jeden dzień dłużej. Po co?
– Z wojskowego punktu widzenia… – zaczął.
– Wiem – uciął natychmiast Broch. -I co z tego, kapitanie?
– Wnioski nasuwają się chyba same.
– Nie należało tego mówić – oświadczył pułkownik. I dodał nieco innym tonem: – Nic nie możemy zrobić. Mamy wyraźny rozkaz. Czy pan tego nie rozumie? Każdy z nas może myśleć, co chce, to nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko rozkaz. Ja spełniłem swój obowiązek: zameldowałem reichsfuehrerowi, że obrona miasta jest, moim zdaniem, niecelowa. Reichsfuehrer nazwał mnie defetystą. Będę więc bronił miasta, Kloss, bo to mój żołnierski obowiązek. Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności. Żadnej! – powtórzył i zamilkł, jakby czekając, że Kloss przyzna mu rację. Potem pochylił się znowu nad mapą. – Nic więcej nie mamy sobie chyba do powiedzenia – rzucił. – Czekam na informację o piątym odcinku. Co wiemy o siłach przeciwnika nad kanałem?
Kloss pomyślał, że trzeba jak najprędzej wykorzystać tę lukę w obronie. I pomyślał także, że jeśli los pozwoli mu przeżyć, porozmawia sobie z Brochem w innych okolicznościach…
2
Sierżant-radiotelegrafista, krępy chłopak o pucołowatej twarzy i zadartym nosie, nie umiał obyć się bez fajki. Twierdził, że niemiecki tytoń, którego dostarczał mu Kloss, jest absolutnie do niczego, rozdłubywał papierosy rozmaitych gatunków i przyrządzał skomplikowane mieszanki. Zajmowało mu to najwięcej czasu; w piwnicy wypalonego domu przy ulicy Kaiserstrasse 30 urządził się zresztą znakomicie. Ze starych mebli znalezionych w gruzach zmontował tapczan, stół, dwa krzesła i nawet fotel na biegunach.