Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ilu? – zapytał Kloss.
– Trzech. Dwóch nie udało mi się znaleźć.
– Pewni?
– Znam ich parę miesięcy. Wykonywali proste zadania, przynosili informacje. Jeden jest z Warszawy, dwóch z Kielc.
– Mówiłeś im coś?
– Nie. Tylko tyle, że czeka ich poważne zadanie. Są gotowi.
– W porządku, idziemy.
– Więc się zdekonspirujesz?
– Muszę. Posłuchaj… jeśli połączycie się z naszymi, a ja… a ja zostanę jeszcze po tej stronie frontu, tych trzech trzeba będzie odesłać głęboko na tyły i kto wie… może izolować do końca wojny… To twarda konieczność.
– Rozumiem twarde konieczności – powiedział Tomala.
Otworzył drzwi. Słońce, opadające już ku zachodowi, oświetlało pokój. Kloss stanął na progu, w słońcu i zobaczył tych trzech z literami „P" na bluzach, jak zerwali się z krzeseł, oniemieli i przerażeni. Jeden skoczył do okna, ale zatrzymał go rozkazujący głos Tomali:
– Stać! – i po chwili: – Zamknąć okno. Omówimy szczegóły akcji.
Kloss siadł na środku pokoju, poczęstował ich papierosami.
Wszyscy byli bardzo młodzi, najstarszy mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia lat.
– Edward Sasik – przedstawił się. – Z Warszawy.
– Co robiłeś?
Wzruszył ramionami.
– Trochę w warsztacie ślusarskim.
– W konspiracji?
– Przez dziesięć miesięcy – oświadczył z dumą. – Pracowałem w wytwórni.
– Jakiej wytwórni?
– Jak to jakiej? Broń robiliśmy.
Dwaj młodsi pochodzili z jednej wioski, Tomek Pakuła i Bolek Skałka. Nie wychylali nosa poza tę swoją Kielecczyznę; dopiero teraz przygnano ich tutaj. Otaczali Klossa ciasnym kołem; widać było z ich twarzy, że chcieliby pytać… Nie ośmielili się, a Kloss nie zamierzał wyjaśniać czegokolwiek…
– Akcja jest niebezpieczna – powiedział. – Możecie zginąć lub wpaść w ręce wroga. Jeśli któryś z was chciałby się wycofać, może zrobić to jeszcze teraz.
Milczeli.
– O czwartej rano nieco na zachód od lasu Weipert lądują nasi spadochroniarze. Osiemnastu ludzi, którzy mają wykonać zadanie niezmiernie ważne dla powodzenia natarcia: uniemożliwić Niemcom wysadzenie mostu na Redze i utrzymać przyczółek mostowy do chwili przełamania frontu i nadejścia naszych czołgów. Powinni dotrzeć nad rzekę około szóstej rano. – Urwał. -Wy ich przeprowadzicie przez las Weipert. W lesie tym stacjonuje niemiecki pułk pancerny.
– Jak chcesz tego dokonać? – zapytał Tomala. Nie znał jeszcze planu Klossa.
– Istnieje tylko jeden sposób. Przeprowadzić ich jako grupę polskich jeńców..Kto z was zna niemiecki? -Oprócz Tomali po niemiecku umiał trochę Sasik.
– Ryzykowne – powiedział Tomala – bardzo ryzykowne. Jakby Kloss nie wiedział! Ale czy istnieje inne wyjście? Kto w sytuacji frontowej prowadzi jeńców w kierunku pierwszej linii? Powiedzą oczywiście: do sztabu dywizji. Czy posterunki w lesie Weipert uwierzą? Czy nie zażądają dokumentów? Czy jakiś czujny gestapowiec nie podniesie słuchawki telefonu?
Kloss usiłował wyobrazić sobie tę drogę wśród ukrytych w lesie dział drugiego rzutu. Jakiemu Niemcowi przyjdzie do głowy, że ktoś ważył się na plan tak niesłychanie śmiały?
– Jest szansa, że to się uda. Spora szansa – dodał.
Tomala wzruszył ramionami. Twarz miał nieruchomą, wydawało się, że przestał dostrzegać Klossa i chłopców.
– Gdyby nie było żadnej szansy – powiedział – też bym poszedł. A niemieckie mundury? – zapytał nagle.
– Broń jakąś masz?
– Są dwa automaty w schowku i jeden pistolet.
– Powinno starczyć. Mundury trzeba zdobyć w polowym magazynie dywizji. I jakiś wózek, którym dowieziecie przynajmniej pięć kompletów na miejsce zrzutu. Tych, którzy umieją choć parę słów po niemiecku, przebierzecie.
– Magazyn… mundury… Jak chcesz to zrobić?
„Jak chcesz to zrobić?" – Kloss siedział nieruchomo na krześle i czuł ogarniające go zmęczenie. To był istotnie wariacki plan. A na przygotowania pozostały dosłownie liczone minuty.
– Magazyn mundurowy – powiedział – mieści się na bocznej uliczce, już pod lasem. Pilnuje go jeden wartownik. Sztuka polega na tym, by nie trafić na zmianę warty – spojrzał na zegarek. Ile mógł mieć jeszcze czasu? Był przekonany, że gestapowcy z Dobrzyc zjawią się w sztabie dywizji. Może najpierw będą szukać w pułku i w mieście? Jeśli przyjedzie ten, który go widział na klatce schodowej, powrót do sztabu stanie się zwykłym szaleństwem. „Przekroczeniem granic dozwolonego ryzyka" – jak pięknie mówią w centrali. A jednak musiał wrócić. Musiał przekroczyć tę granicę. Pomyślał, że w ciągu czterech lat służby ani razu nie ratował się ucieczką. Wytrwa do końca.
Chłopcy czekali. Czy mieli dość wyobraźni, by zdać sobie sprawę ze wszystkich trudności akcji? Jak dotrą na zachodni skraj lasu Weipert? Muszą przejść nocą, pchając przed sobą wózek z kompletami niemieckich mundurów i udawać uchodźców, a może lepiej patrol wojskowy? Potem skręcić w las, możliwie najdalej na zachód. Czekać…
Wstał.
– Idziemy – powiedział. – Na końcu Koburgstrasse znajduje się niewielki zagajnik. Wiecie, gdzie to jest?
– Tak – powiedział Tomala.
– Ja podjadę motocyklem. Wtedy wy…
Mundurowy magazyn dywizji był, jak zwykle w wa-dunkach polowych, prowizoryczny. Ogromny namiot otoczony niskim ogrodzeniem z drutu kolczastego. Napis: „Wstęp wzbroniony". Wartownik w hełmie przechadzał się drogą prowadzącą od Koburgstrasse wzdłuż lasu. Traktował tę służbę na tyłach, jak wszyscy żołnierze frontowi w podobnych sytuacjach, nieco wypoczynkowo. Podjeżdżającego Klossa zdążył zobaczyć jednak dostatecznie wcześnie, by wypluć papierosa i zdusić go butem.
Kloss zatrzymał motocykl, nie gasząc silnika. – Palicie na służbie!… – ryknął.
– Melduję posłusznie, panie kapitanie…
W tej chwili zza drzew wybiegł Sasik. Żandarm, wlepiając wzrok w Klossa, nie mógł go dostrzec. Parę sekund… Kloss zwiększył gaz i ryk silnika zagłuszył krzyk Niemca.
W namiocie było ciemno. Latarka Klossa oświetliła sterty porządnie poukładanych mundurów.
– Bluzy, spodnie, czapki, płaszcze. Nie zapomnijcie o pasach. Tomala, znajdź płaszcz z naszywkami feldfebla. Taki, co pasuje… Ty będziesz dowodził. Śmiałość… Bądźcie śmiali, na pytania odpowiadajcie krzykiem… Mamy za mało czasu, żeby wykombinować jakieś papiery. Musi się udać. Pamiętajcie: musi się udać…
Przymierzali płaszcze, gmerali w stertach czapek.
– Szybciej! To powinno wyglądać na rabunkowy napad bandycki. Zanim meldunek dojdzie do sztabu dywizji, minie parę godzin. Możecie być spokojni, nie zdążą uprzedzić patroli w lesie Weipert. Nie przyjdzie im to do głowy.
Nareszcie! Poszli od razu skrajem lasu w kierunku szosy. Kloss skoczył na siodełko i łąką dotarł do ulicy równoległej z Koburgstrasse. Zmierzchało już powoli, na wschodzie trwała cisza; ta cisza wydawała się groźniejsza, niż ciągły pomruk dział, do którego zdążyli już przywyknąć. Jutro rano, gdy desant wyląduje na zachód od lasu Weipert, rozpocznie się jeszcze jedno podczas tej wojny przygotowanie artyleryjskie, żelazny deszcz mszczący umocnienia, prasujący okopy, ogłuszający, wgniatający w ziemię… Potem pójdzie piechota, ruszą czołgi. Ale do jutra rana pozostało jeszcze sporo godzin, które trzeba przeżyć, w ciągu których zdecyduje się los mostu na Redze, czyli szybkość natarcia…
Dojeżdżał już do sztabu. Minął wrota prowadzące na podwórzec pałacowy, znający go wartownik zasalutował i w tym momencie Kloss przypomniał sobie o tablicach rejestracyjnych. Zapomniał je zmienić… Więc jednak popełnił ten głupi błąd! Więc jednak każdy popełnia w końcu błąd! Zawrócić? Za późno: zobaczył z daleka kapitana Koellerta, który zeskoczył z motocykla, machnął mu rękę i ruszył do pałacowego wejścia. Kloss jednym spojrzeniem ogarnął podwórzec. Dostrzegł czarnego „Mercedesa" przed wejściem.
Są, zdążyli przede mną – pomyślał. Pusto było jedynie przy bocznej ścianie prawego skrzydła; ściana nie miała okien, tylko poniżej poziomu podwórka wąskie szczeliny piwniczne. Kasyno! Musiał ryzykować. Zatrzymał motocykl przy samej ścianie, zerwał tablice. Rozejrzał się. Co z nimi zrobić, nie mógł ich przecież zabrać ze sobą! Zgiął je, wcisnął w ziemię niedaleko ściany, wdeptał butem. Nie dostrzegł Słmone, która przyglądała mu się uważnie przez wąskie okienko kasyna.
6
Dwaj sturmbannfuehrerzy z Dobrzyc: Knoch i Len man, zjawili się w sztabie kilkanaście minut przed przyjazdem Klossa. W ciągu paru godzin zrobili wszystko, co możliwe, by znaleźć mężczyznę występującego w oficerskim mundurze Wehrmachtu, któremu udało się wywinąć z kotła i zabić gestapowca Fritza Schalbe. Obaj rozumieli, że stawka jest wysoka, że wpadli na ślad niebezpiecznego przeciwnika, najprawdopodobniej agenta wroga noszącego niemiecki mundur. Śledztwo w Dobrzy-cach zajęło im sporo czasu. Pierwszych, co prawda dość -wątłych, danych dostarczył chłopak z Hitlerjugend, na którego Knoch natknął się na rogu Bautzenstrasse.
– Nie widziałeś matocyklisty w oficerskim płaszczu?
Widział. Wskazał ulicę, nie był jednak pewien stopnia wojskowego i nie zwrócił uwagi na numer. Był natomiast pewien, że motocyklista przejeżdżał obok niego tylko raz.
Należało wypytać wszystkie posterunki na szlakach wylotowych. Zmieniały się często; Knoch i Lehman musieli rozmawiać z kilkunastoma żandarmami. Oczywiście bardzo niewielu wykonywało polecenie notowania numerów, „Rozkaz nie był zbyt wyraźny – tłumaczyli się. -Właściwie chodziło tylko o podejrzanych."
– Podejrzanych należy zatrzymywać! – ryczał Knoch.
Oczywiście widzieli wielu motocyklistów. Lehman notował informacje, z których nic nie wynikało. Dopiero dwa meldunki: posterunku z szosy idącej ze wschodu, z Forburga, i traktu z Dőberitz do lasu Weipert, wniosły, wydawało się, nieco światła.
Żandarm z szosy wschodniej widział motocyklistę, który z daleka pokazał mu rozkaz wyjazdu i krzyknął „148 pancerna". Żandarm z traktu zauważył najprawdopodobniej tego samego oficera, który nie zatrzymał się w ogóle.
– Jak to nie zatrzymał się? – ryczał Lehman. – Pójdziecie pod sąd.