Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ukończył pan zaminowanie fabryki?
– Tak jest – powiedział Kroll. I dodał: – Wykonałem rozkaz.
– Teraz niech pan posłucha: o trzeciej trzydzieści przyjadą ciężarówki.
– Za wcześnie.
– O trzeciej trzydzieści. Przedtem należy uzbroić wszystkich Niemców-spojrzał na zegarek-broń jest już dostarczona. Załoga niemiecka odjedzie ciężarówkami.
– A robotnicy zagraniczni?
– Pan żartuje, Kroll. Dlaczego pana także obchodzi los tych ludzi?
– Pracowałem z nimi. Niektórzy z nich to już fachowcy.
– Dosyć! – Brunner nie zamierzał podejmować jakiejkolwiek dyskusji z Krollem. – Oni zostaną tutaj.
– Nie rozumiem.
– Już pan rozumie. Tylko bez głupstw. To jest front, Kroll, a pan wie, że na froncie wykonuje się wszystkie rozkazy.
– Wiem – powiedział inżynier i pokuśtykał na swojej protezie w kierunku drzwi. – Czy to już wszystko?
– Wszystko. Klucz od magazynu z bronią ma dowódca straży fabrycznej.
– Wiem.
Brunner opuścił fabrykę, a Kroll, opierając się na lasce, poszedł halą fabryczną wzdłuż obrabiarek przygotowanych do demontażu. Starał się nie patrzeć na robotników, przyspieszał nawet kroku, co przychodziło mu przecież z trudem, ale czuł ich spojrzenia, ogarniał go jednocześnie strach, nienawiść, litość. Ci ludzie zginą, a ich śmierć obciąży także jego, Krolla, uczciwego frontowego oficera. Czy obciąży naprawdę? Przy końcu hali, przy nieczynnym już pulpicie sterowniczym, odgrodzonym od maszynowni szklaną ścianką, zobaczył swego brata stryjecznego, majstra Jana Krolla. Nigdy się nie lubili, a jednak istniała między nimi więź, której nie chcieli lub nie umieli zerwać. Życie ich od lat najmłodszych układało się odmiennie. Matka Jana była Polką, a jego ojciec, stryj Alfred, twierdził, że także rodzina Krollów jest pochodzenia polskiego, że jeszcze ich dziadek w czasach swej młodości podpisywał się po prostu „Król". Inżynier Kroll nigdy o tej rzekomej polskości nie myślał, a majster Kroll, wychowany przez matkę, ciągle i zdaniem Alfreda całkowicie niepotrzebnie ją podkreślał. Nic dziwnego więc, że ich losy kształtowały się różnie. Alfred skończył studia, Jana wyrzucono z uniwerku. Alfred został oficerem i poszedł na front, Jan był robotnikiem, później majstrem w tolberskiej fabryce. Stał się ostrożniejszy, nie mówił głośno o polskości, a profesor Glass wyreklamował go z wojska.
Jan Kroll był mężczyzną barczystym, wysokim, o włosach już siwiejących. Nabijał właśnie fajkę, gdy w drzwiach sterowni stanął Alfred.
– O trzeciej trzydzieści – powiedział. – O trzeciej trzydzieści przyjeżdżają ciężarówki.
Majster wzruszył ramionami i wskazał Alfredowi miejsce przy pulpicie.
– A co z nimi? – zapytał.
– A jak myślisz? -wybuchnął nagle inżynier. – Ze ich ewakuują? Ze pozwolą im tu zostać?
– Trzeciego wyjścia nie ma.
– Jest! – Alfred wybuchnął nagle śmiechem. Dławiła go złość. Oto przychodzi klęska, a on nic nie osiągnął; stracił tylko nogę, a byle gestapowiec traktuje go jak parobka. I zrobił to, czego mu nie wolno było robić. Powiedział.
Majstrowi zgasła fajka. Wysypał tytoń na podłogę.
– I co ty? – zapytał. – I co ty? – krzyknął nagle, a zdarzało się bardzo rzadko, żeby Jan Kroll krzyczał.
– Nic. – Alfred uspokoił się i ogarnął go natychmiast strach. Jak mógł to powiedzieć? Właśnie Janowi!
– Słuchaj – szepnął – my nie mamy z tym nic wspólnego. Nie nasza sprawa. Zostało jeszcze parę godzin… Nie wolno ci nikomu ani słowa…
Jan milczał.
– Czemu tak na mnie patrzysz? Człowieku, odezwij się… – Alfred tracił panowanie nad sobą. – Nie jestem zbrodniarzem, jestem oficerem…
– A co będzie jutro? – zapytał wreszcie Jan.
– Nie rozumiem.
– Jutro – powtórzył. – Albo za parę dni. Wytrzymasz?
– Nie rozumiem.
– Pytam cię, czy wytrzymasz. To, że wiedziałeś i że widziałeś.
– Widziałem niejedno.
– Wojna jest przegrana i Niemcy za wszystko będą musiały zapłacić.
– Niemcy! – wybuchnął Alfred. – Więc kto? Ja? Ty? Dlaczego ja? Byłem tylko oficerem! Do mnie też nie miano zaufania; ciągle pamiętali o twoich rodzicach…
– Przeszkadzałem ci w karierze?
– Przeszkadzałeś.
– Teraz posłuchaj… -Jan nabił znowu fajkę i zapalił. – Posłuchaj uważnie. Jesteś szmata…
Alfred zerwał się ze stołka.
– Siadaj. Masz ochotę przeżyć? Masz oczywiście… Ale jeśli nawet przeżyjesz, to po tym, co tu się stanie, znajdą cię wszędzie, rozumiesz?
– Nikt mnie nie będzie szukał.
– Będzie. Ja daję ci szansę…
– Ty mnie szansę? Oszalałeś?
– Tak. Nic od ciebie nie chcę. Dostarczysz mi szkic zaminowania fabryki.
– Nie!
– Poczekaj. -Jan Kroll nie tracił spokoju. -I powiedz, o której godzinie niemiecka załoga otrzyma broń oraz gdzie broń jest zmagazynowana.
– Nic ci nie powiem. Idę. – Chwycił swoją laskę.
– Zastanów się. Wyjdziesz, jak się zastanowisz… – I dodał łagodniej: – Chcę cię uratować, Alfred. Ciągle wierzę, że jesteś w gruncie rzeczy porządnym człowiekiem. Mogłeś mi nie powiedzieć. Powiedziałeś. Wiesz, co by ci za to groziło w gestapo?
Alfred stukał swoją laską o podłogę.
– Co chcesz zrobić?
– Nie wiem. Może nic.
– Nierówna wymiana. Ja daję ci wszystko, a ty…
– Szansę. Dowiedz się, że nie jesteś na liście ewakuowanych. Profesor Glass nie uznał cię za niezbędnego. Jesteś tylko elektrykiem. Widziałem u niego tę listę.
– Kłamstwo! -Alfred znowu stracił panowanie nad sobą.
– Prawda. Zostajesz tutaj… Rozumiesz, co to znaczy?
Zapadło milczenie.
– Dobrze – powiedział wreszcie Alfred. Usiadł ciężko na stołku przy pulpicie. – Zaminowanie jest ukończone. Wystarczy włączyć kontakt w kasie pancernej u Glassa, żeby po trzech minutach nastąpił wybuch.
– Kto ma to zrobić?
– Nie wiem. Pozostanie mu jeszcze trzy minuty czasu na opuszczenie fabryki.
– Tobie każą to zrobić, durniu, ale nie wyjdziesz już stąd żywy. Co z bronią?
– W magazynie, u szefa ochrony. O 2.45 ma być rozdana ludziom.
Ciężkie korpusy obrabiarek opuszczały już swoje cementowe łożyska. Dwóch inżynierów w mundurach partyjnych, Koch i Strudel, pilnowali kolejności przygotowań do transportu i popędzali robotników. Głuche uderzenia młotów mieszały się z wrzaskiem płynącym z megafonów. Majster Kroll, idąc powoli środkiem hali, wyłuskiwał z tłoku i zamieszania tych, z którymi natychmiast powinien się zobaczyć. Polak Stanisław Ogniwek, Rosjanin Tołmakow, Francuz Paul Levon… Kierownictwo tajnej organizacji, która powstała przed paroma miesiącami. Zaczęło się właśnie od przyjaźni tej trójki, od długich rozmów wieczornych w baraku. Potem dobierano ludzi, na których można polegać, a gdy Jan Kroll został członkiem kierownictwa, przystąpiono do działania: sabotażu i przygotowywania ucieczek. Nie było łatwo. Glass zorganizował bardzo dokładną kontrolę techniczną, a obóz był ściśle pilnowany. Wiele jednak części wykonanych w fabryce w Kolbergu nadawało się tylko na szmelc.
Stanisław Ogniwek pochodził z Warszawy, był przed wojną studentem politechniki, Tołmakow, człowiek już starszy, pracował w jednej z fabryk Kijowa, a Levon był robotnikiem z Lyonu. Ci trzej rozumieli się doskonale, choć ich rozmowy toczyły się w dziwnym francusko-niemiecko-polskim dialekcie, choć dzieliło ich wszystko: wiek, wychowanie, przeszłość…
Kroll wyłuskał ich wreszcie z tłumu, wskazał palcem.
– Wy trzej – powiedział – chodźcie ze mną.
– Po co pan ich zabiera? – napatoczył się Strudel.
– A rozmontować zegary w sterowni?
– W porządku – machnął ręką Niemiec.
Majster referował ściśle i krótko. Byli właściwie przygotowani na to, co usłyszeli… rozważali niejednokrotnie takie możliwości, ale w głębi duszy wierzyli jednak, ze nasze wojska przyjdą szybciej, niż Niemcy zdążą ewakuować fabrykę.
– Cokolwiek byśmy zrobili – powiedział Levon – zginiemy.
– Chesz, żebyśmy nic nie robili? – zapytał Ogniwek.
Levon wzruszył ramionami.
– Jaką mamy szansę?
– Niewielką – przyznał Polak. – Trzeba jednak spróbować.
Kroll i Tołmakow też byli tego zdania. Niski, łysiejący Tołmakow natychmiast stwierdził, że nie ma co filozofować, trzeba się zająć konkretami. Ogłosił tę prawdę swoją przeraźliwie niezdarną niemczyzną.
– Kto pilnuje magazynu z bronią? – zapytał.
Plan nasuwał się sam; Ogniwek, który uważał się za speca od spraw wojskowych, ponieważ ukończył przed wojną podchorążówkę, obejmował kierownictwo nad całością. Dokładnie o 2.40, to znaczy pięć minut przed wydaniem Niemcom broni, Ogniwek i dwóch ludzi rozbroi dowódcę ochrony fabryki i odbierze mu klucz od magazynu. Dwudziestu pięciu ludzi pod komendą Toł-makowa weźmie z magazynu broń; Niemców izoluje się natychmiast w podziemnych składach fabryki. Levon i jego Francuzi mają ubezpieczać akcję Ogniwka i zająć się nie zorganizowanymi, aby nie dopuścić do paniki.
Wiele szczegółów było oczywiście jeszcze do omówienia, ale pozostawało przecież pytanie najważniejsze: Co dalej? Zdołają uzbroić robotników i zająć fabrykę; jak długo mogą się bronić? Godzinę, dwie? A potem? Wysadzić się w powietrze? Przecież chodzi im także o to, żeby uniemożliwić ewakuację fabryki i urządzeń. Levon wybuchnął śmiechem.
– Skąd wiecie, czy miny nie eksplodują, jeśli Niemcy zaczną ostrzał artyleryjski? Im przecież wszystko jedno…
– Im też chodzi o maszyny – powiedział Kroll.
– A nam o ludzi.
Więc przebijać się przez front? Pięciuset robotników, a tylko kilkudziesięciu uzbrojonych. Nie istnieje najmniejsza szansa… Może dwóm, trzem udałoby się uratować…
– Gdybyśmy mieli łączność z naszymi z tamtej strony – westchnął Ogniwek.
Patrzyli przez szklaną ścianę na halę produkcyjną, na ludzi pracujących przy stanowiskach obrabiarek. Usiłowali wyobrazić sobie, jak to będzie wyglądało, gdy Ogniwek da sygnał. Dowódca ochrony przebywa najczęściej w swojej dyżurce. Po terenie fabryki kręci się dwóch, trzech strażników, przed wejściem stoi warta. O 2.40 dowódca ochrony najprawdopodobniej pójdzie już do magazynu… Trzeba go obezwładnić między dyżurką a magazynem, jeśli będzie sam… A jeśli nie będzie sam? Postanowiono więc zwiększyć grupę Ogniwka. Rozważali te szczegóły myśląc ciągle: a co potem?