-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 183
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 44 45 46 47 48 49 50 51 52 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Gdy wróciwszy od Tomali zszedł na dół, kasyno było jeszcze puste. Simone stała przy barze i wycierała kieliszki. Robiła to bardzo sprawnie, szybko, jakby nie interesowało jej nic oprócz tych kieliszków.

Usiadł przy stoliku, ona przybiegła natychmiast niosąc na tacy porcję gulaszu.

– Mam jeszcze dla pana coś z Francji – powiedziała. Napełniła kieliszek i butelkę natychmiast schowała z powrotem pod ladę. Stanęła obok niego.

– Niech pani siądzie.

– Nie, dziękuję – szepnęła. Nigdy, podając w kasynie, nie siadała przy stolikach. – Panie kapitanie – mówiła kiepską niemczyzną, nagle przeszła na francuski i zaczęła mówić szybciej tym swoim paryskim dialektem, połykając końcówki i całe słowa. – Panie kapitanie, na miłość boską, co oni chcą zrobić z Rolfem?

Kloss milczał. Wiedział, ze musi jej to powiedzieć i nie starczało mu odwagi.

– Hans – szepnęła. Znała jego imię, mówili sobie przecież z Kahlertem po imieniu, ale nigdy do Klossa nie zwracała się w ten sposób. – Hans – powtórzyła – słyszałam, jak Siebert, adiutant generała, mówił, że go rozstrzelają. Czy to prawda?

Milczał.

– Na miłość boską, czy to prawda?.

– Tak, Simone…

– Trzeba coś zrobić – to był prawie krzyk. – Trzeba mu pomóc, prosić generała. On nie chciał mnie przyjąć, generał, wartownik kazał iść raus. Oni nie mogą go rozstrzelać… Niech pan coś zrobi, panie kapitanie, niech pan natychmiast coś zrobi!

Pomyślał o tych, których rozstrzeliwano we Francji i rozstrzeliwano w Polsce. Nie mógł pomóc Kahlertowi i nie chciał kłamać.

– Jestem bezsilny, Simone – powiedział. – Starałem się… – głos uwiązł mu w gardle.

– A Rolf uważał pana za swego przyjaciela. – Powiedziała to po niemiecku i natychmiast przeszła na francuski. – Pan także mną pogardza, prawda? Wyście gardzili i mną, i Rolfem. Francuzką, która poszła z Niemcem! Poszłam z Niemcem – krzyknęła – i nic mnie nie obchodzi oprócz niego. On nie może zginąć, słyszy pan, ta przeklęta, brudna wojna nie może mi go odebrać!

Kloss milczał.

– Pan jest sztywny i zimny jak każdy Prusak – w jej oczach pojawiły się łzy. – A ja myślałam…

W drzwiach kasyna stanął Kussau. Wyrzucił rękę w hitlerowskim pozdrowieniu i z nietajoną drwiną spojrzał na Klossa i Simone.

– A on? – spytała nagle. – A może on zechce pomóc?

– To beznadziejne, Simone – powiedział Kloss twardo.

Ona oczywiście nie uwierzyła. Po chwili podchodziła już do stolika SS-mana, niosąc na tacy kieliszek i tę samą butelkę francuskiego koniaku wydobytą spod lady. Stanęła obok kapitana Kussau, podobnie jak niedawno obok Klossa. Dochodziły go strzępy ich dialogu, miękka, szkolna niemczyzna Simone i twardy berliński akcent Prusaka.

– Mam ogromną prośbę, kapitanie, ogromną – mówiła Simone. – Pan wie, oczywiście, że chodzi o Kahlerta. Tylko pan może mi pomóc.

– Pogadamy o tym – Kussau rozparł się wygodnie na krześle – pogadamy, dziecinko. Masz coś lepszego do żarcia niż ten gulasz? Może parówki? Wczoraj nam dałaś znakomite parówki z musztardą.

– Dla pana będą.

Zniknęła za bufetem, a Kussau wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Kloss wstał. Najchętniej podszedłby do niego i powiedział, tak by usłyszała także Simone: „Nie oszukuj tej dziewczyny, nie wykorzystuj sytuacji. Wiesz dobrze, że nie pomożesz Kahlertowi i zrobiłeś wszystko, aby go rozstrzelano". Milczał jednak, musiał milczeć. Ostre starcie z Kussau'em byłoby zbyt ryzykowne, utrudniłoby wykonanie zadania, a Kloss nauczył się już panować nad sobą; na wojnie nie istnieje mc oprócz tego, co służy wojnie. A jednak…

Simone wniosła parówki. Kussau połykał je, smarując musztardą. Francuzka stała obok niego.

– Jeszcze jeden kieliszek koniaku – powiedział Kussau. -A o Kahlercie, dziecinko, pogadamy później. Później, u mnie w pokoju. Jeśli, oczywiście, będziesz miała ochotę.

Kloss wyszedł.

Przydzielono mu pokoik na drugim piętrze w bocznym skrzydle pałacu, przeznaczonym zapewne niegdyś dla służby i gorszych gości. Przez okno widział rzekę Regę, most i skraj lasu. Daleko, na horyzoncie, niebo świeciło, migotliwy blask piął się w górę, opadał, tryskał smugami światła. Tam był front. Jeśliby udało się zachować ten most – myślał Kloss – oddziały pancerne wyjdą natychmiast na przestrzeń operacyjną, znajdą się na tyłach Pommern Stellung, sięgną do morza. Jak ocenia sytuację generał Pfister? Kiedy wyda rozkaz wysadzenia? Gdyby nie bał się śmiertelnie Himmlera, kazałby zapewne zniszczyć most wcześniej, ale wówczas odciąłby drogę odwrotu niemieckim oddziałom czołowym, znajdującym się na tamtym brzegu rzeki. Może już je poświęcił? Wie, że rubież Regi jest nie do utrzymania, ale wie także, że musi opóźniać natarcie.

Spojrzał na zegarek. Mała wskazówka stała już niemal na ósemce. Otworzył radio, znalazł falę; długą chwilę słyszał tylko trzaski, potem poprzez szum i warkot przedarły się pierwsze takty Poloneza As-dur. Wydawało mu się, że są zbyt głośne, że docierają do wszystkich, w całym pałacu. Zamknął radio. Więc meldunek jeszcze nie dotarł. Nie mógł dotrzeć. Janka i Erwin wyszli przed trzema godzinami, w Dobrzycach będą najwcześniej przed północą, a kiedy Weiss zdąży przekazać polecenie radiostacji? Zdąży. Ściągnął bluzę i rzucił się na łóżko. Po paru minutach obudziło go pukanie. Na progu stała Simone.

– Przyszłam – powiedziała. Wyglądała bardzo ładnie, miała na sobie wieczorową sukienkę, w której nigdy nie pokazywała się w kasynie.

Zerwał się z łóżka.

– Niech pani siada, Simone… Ja zaraz…

– Usiądę obok pana – uśmiechnęła się blado. Zapaliła papierosa. Zobaczył jej twarz bardzo blisko, gdy podawał jej ogień.

– Mogłam pójść do pana albo do niego – szepnęła. -Wiem, że nie lubicie się narażać, wiem, że te niebezpieczne, ale przecież gdyby pan naprawdę chciał… Może się opłaci – dodała. Zauważył, że z trudem wstrzymuje łzy, wargi jej drżą i gdy za chwilę zdobędzie się na uśmiech, odniesie ogromne zwycięstwo nad sobą. Kloss umiał to docenić.

– Simone – zaczął i od razu zrozumiał, że nie uwierzy w nic z tego, co jej musi powiedzieć.

– Może się opłaci – powtórzyła. – On siedzi w podziemiach, prosiłam, żeby mnie do niego puścili, ale oni… Zęby przynajmniej puścili, żebym mogła go zobaczyć. Hans! Nie odmówisz, prawda?… Lubiłeś Rolfa i ja ci się też trochę podobam.

– Simone – powiedział twardo. – Czego właściwie oczekujesz? Litości?

– Nie – rzuciła ostro. – Nie litości. Tego się nie spodziewam. Wiem, że nic za darmo… Jestem gotowa… Nie musicie go przecież zabijać! To niemożliwe, żebyście go musieli zabić! To nonsens! Bezmyślne głupstwo. Po co ma ginąć Rolf? Ja nigdy nie uwierzę… Jeśli nie można go zwolnić, pozwólcie mu uciec… Hans! Przecież…

– Spróbuj dostać się do generała, Simone. I nie miej wielkich nadziei – musiał to jej powiedzieć.

– Odmawiasz?

Milczał.

– Odmawiasz – powtórzyła. Zerwała się z łóżka. -Będziesz żałował, słyszysz? Wszyscy będziecie żałowali. Za rzeką stoją Rosjanie!

– Nie – zaprzeczył. – Za rzeką stoją Polacy, Simone.

– Wszystko jedno! Wtedy wy będziecie błagać o litość. – Wyjęła puderniczkę, starła łzy i, nie spojrzawszy już na niego, wyszła z pokoju.

Otworzył cicho drzwi na korytarz i stanął na progu. Kussau mieszkał na tym samym piętrze, parę pokoi dalej. Simone stanęła przed drzwiami SS-mana, zapukała, weszła… Kloss czekał. Zapalił papierosa, zgasił światło i usiadł przy półotwartych drzwiach. Nie chciało mu się spać; łuna na wschodzie bladła, działa umilkły. Simone nie opuściła pokoju SS-mana Kussau.

3

Polecenie Klossa, żeby iść dwiema różnymi drogami, okazało się w praktyce niewykonalne. Do Dobrzyc prowadziły co prawda dwie drogi: szosa i bity trakt przez las Weipert, ale to drugie przejście, ze względu na stacjonujący w lesie pułk grenadierów, wydawało się zbyt ryzykowne. Janka i Erwin postanowili więc iść szosą, nie razem – oczywiście; Erwin ruszył pierwszy, po godzinie poszła Janka. Tomala nauczył każde z nich hasła i kazał wykuć na pamięć meldunek. Ucałował wnuka, ręce mu drżały, mówił z trudem.

– Twoja matka nie żyje – szeptał – ojciec… módlmy się, żeby wrócił. Uważaj…

– Nic mi się nie stanie, dziadku. – Wydawał się zbyt pewny siebie. W mundurze Hitlerjugend nie różnił się niczym od tysięcy chłopaków wrzeszczących na ulicach i wybijających takt w codziennych marszach podczas ćwiczeń. Wpakował do plecaka chleb i zmianę bielizny; na ulicy Dobrzyckiej włączył się natychmiast w tłum uchodźców, płynący ze wschodu nieprzerwanym potokiem. Mijał wózki konne, dwukółki, przyspieszał kroku, gdy poczuł na sobie czyjś zmęczony wzrok i przeczuwał prośbę o pomoc.

Uchodźcy szli powoli i w milczeniu. Nie słychać było rozmów, co najwyżej jeśli ktoś, zaprzęgnięty do wózka, stawał, by odpocząć, i tarasował drogę, rozlegał się ostry krzyk, potem płacz dzieci w zepchniętym na pobocze wehikule. Domy przydrożne zamknięto na głucho, a gdy ktoś skręcał w bok, by poszukać schronienia, noclegu, tłoczyli się za nim natychmiast inni; w tej gromadzie nie istniały ani wspólnota, ani samotność. Szli w nieznane i nie mogli jeszcze uwierzyć, że stało się już najgorsze, osaczyły ich rozpacz, przerażenie, nienawiść, oglądali się na wschód i widzieli tylko łuny wiszące nad horyzontem. Z zachodu nadjeżdżał czasem motocyklista lub spychały ich na pobocze ciężarówki i transportery. Widzieli żołnierzy w hełmach, działa i karabiny maszynowe, ale przestali już wierzyć, że cokolwiek powstrzyma nawałę idącą ze wschodu.

Erwin spostrzegł wkrótce, że jego strój wcale nie odwraca uwagi; przeciwnie – wyróżnia go w tym tłumie. Chłopców w jego wieku było niewielu, a mężczyźni, przeważnie starsi, nosili tylko cywilne łachy. Żadnych mundurów, których jeszcze przed paroma dniami widział tyle w swoim miasteczku. Żadnych członków partii, SA, funkcjonariuszy Todta i pracowników kolei. Tłum niemiecki, odarty nagle z uniformu, jakby się przeistoczył, zszarzał; na Erwina spoglądano z odrobiną nieufności, czasem ktoś westchnął, ktoś odwrócił wzrok.

1 ... 44 45 46 47 48 49 50 51 52 ... 81 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название