Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Szybko przed siebie – powiedziała Anna i wskoczyła do rikszy. Odpoczywała, przymknęła oczy. Riksza sunęła prosto, potem skręciła, znowu skręciła. Anna nie bardzo wiedziała już nawet, jakimi jadą ulicami. Wcisnęła chłopcu zmięty banknot, który znalazła w torebce, i wyskoczyła. Znalazła się na bardzo zatłoczonej ulicy, tak, to przecież Chmielna. Weszła do sklepu, stanęła w kolejce. Nie ma ich, naprawdę ich nie ma. Ale po chwili – przez dużą szybę zobaczyła znowu obu: obu mężczyzn w płaszczach i kapeluszach. Nie próbowała już telefonować.
A tymczasem w samochodzie, który jechał powoli skrajem jezdni, siedział SS-man przy nadajniku radiowym.
– Weszła do sklepu – meldował do mikrofonu. – Jak dotychczas nie ponowiła próby kontaktu telefonicznego.
13
Marcin nie ukrywał niezadowolenia, widząc Klossa wchodzącego znowu do willi na Mokotowie.
– Za często tu przychodzisz – stwierdził. -Wszystko rozumiem, ale nie wolno łamać podstawowych zasad konspiracji.
Kloss także wiedział, że nie wolno, ale ciągle wydawało mu się, że jednak będzie mógł coś zrobić, że uratuje Annę, że wyrwie ją z Szucha, choćby miał nawet poświęcić… Co może poświęcić? Najważniejsza jest sprawa. I nie wolno zrobić mu nic, co przeszkodziłoby robocie.
Pół życia za to, żeby nie być żołnierzem – pomyślał nagle.
– Wezwał mnie pułkownik Recke – opowiadał Marcinowi. – Berlin dał dwadzieścia cztery godziny na znalezienie Benity Henning. Szaleją. Fischer podobno miał powiedzieć, że zgodziłby się na wymianę. Anna za Benitę.
– Bzdura – odpowiedział Marcin. Kloss także rozumiał, że to niemożliwe, a jednak chwytał się tej myśli, ostatniej szansy, cienia nadziei.
– Jak sobie wyobrażasz rozmowę z Lotharem? – zapytał Marcin. – Kto miałby niby pośredniczyć? A Benity nie możemy wypuścić, wie zbyt dużo. Zresztą oświadczono mi, że jest potrzebna. – I potem dodał: – Polecono mi wyrazić ci podziękowanie za zdobycie planów von Henninga.
– Annie należy się podziękowanie, nie mnie – odpowiedział Kloss.
Rozmawiając obserwowali nieustannie furtkę, wejście do willi. Marcin pierwszy dostrzegł dziewczynę.
– Schowaj się – rozkazał Klossowi. – Idzie Małgosia. Ona przecież na pewno cię nie zna. – potem warknął ze złością: -Wszyscy tu przychodzicie jak do kościoła. Niedługo zdejmie nas najgłupszy agent gestapo.
Małgosia przyszła zameldować o telefonie Anny. Kloss słyszał rozmowę Marcina i dziewczyny, stojąc w sąsiednim pokoju za drzwiami. Reakcja Marcina była prosta i natychmiastowa. Rozkazał Małgosi oddać klucze do mieszkania i zmyć się z Warszawy.
– Jeśli Anna zna twój telefon – oświadczył – jesteś spalona.
– Ale ona jeszcze raz zadzwoni – szepnęła dziewczyna.
– Trudno – głos Marcina był twardy. – Zrozum, Małgosiu, nic nie możemy jej pomóc.
Dziewczyna chciała protestować, ale Marcin przerwał jej niegrzecznie. W końcu odpowiadał za życie tych ludzi; nie mógł popełniać oczywistych błędów.
Gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami, Kloss pojawił się natychmiast w progu. Był zdecydowany.
– Daj mi czterech chłopców z dywersji – oświadczył.
– Nie – odpowiedział Marcin.
– Daj, uratuję Annę.
– Ilu ludzi stracisz?
– Nie wolno nam jej zostawić.
– Niemcy czekają tylko na to, że my nie wytrzymamy, że rozpoczniemy akcję. Wyobrażasz sobie, jak jej pilnują? Nie, bracie, nie będziemy się dekonspirować.
– Idę do mieszkania Małgosi. Anna jeszcze raz zadzwoni. Musi spróbować.
– Zabraniam – powiedział Marcin.
Nie był właściwie przełożonym Klossa, tylko szefem grupy, z którą Kloss współpracował. Nie miał prawa wydawać mu rozkazów. Obaj o tym wiedzieli. Kloss położył mu rękę na ramieniu.
– Wiesz dobrze, Marcin, że muszę to zrobić. Trzech chłopców z dywersji masz przecież tutaj.
Marcin milczał.
Kloss wyszedł z pokoju, żeby postąpić wbrew rozsądkowi, wbrew zasadom konspiracji i bezpieczeństwu ludzi, z którymi współpracował. Znał jednego z tych chłopców, Romka, i wiedział, że Romek się zgodzi, że pójdą razem do mieszkania Małgosi, a potem spróbują wydobyć Annę z niemieckiej sieci.
Nie powinienem tego robić – myślał – ale muszę to zrobić, bo inaczej wszystko straciłoby sens.
Romek czyścił broń. Dwaj pozostali rozmawiali o czymś szeptem. Zerwali się z miejsca na widok Klossa. Potem wysłuchali spokojnie tego, co miał im do powiedzenia. Po kilkunastu minutach byli już w mieszkaniu Małgosi.
Zaczęło się oczekiwanie. Telefon nie dzwonił, ciągle nie dzwonił. Na popielniczce gromadziła się sterta niedopałków. Kloss przymykał oczy i widział Annę chodzącą ulicami, padającą już z nóg, pozbawioną szansy znalezienia przytułku. Niechby zadzwoniła – modlił się – niechby tylko zadzwoniła. Pomyślał także, że istnieje prawdopodobieństwo, iż zanim Anna zadzwoni, uda się Lotharowi ustalić numer telefonu, z którym się już raz łączyła. Dlatego Romek obserwował bacznie ulicę, broń mieli gotową do strzału, spoglądali na zegarki i na chodnik, na którym ukazywał się co pewien czas niemiecki patrol.
Wreszcie, po czekaniu tak długim, że Kloss nie umiałby określić, ile trwało, rozdarł ciszę dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę i usłyszał głos Anny.
– Słuchaj – powiedział – za piętnaście minut, kamienica przechodnia… – Zdążył wymienić nazwę ulicy, a potem ona odłożyła słuchawkę.
14
Ruppert pił. Odwrócił butelkę – była pusta. Cisnął ją na podłogę, potoczyła się pod stół. Z trudem wstał z kanapy i podszedł do pianina. Uderzył w klawisze. Nawet tej frazy Mozarta nie mógł już sobie przypomnieć. Ilza poszła, nie chciała powiedzieć, dokąd idzie, tylko pogardliwie wzruszyła ramionami. Ale on i tak wiedział. Pobiegła do generała. Właściwie pozostało mu tylko jedno, ale nie mógł się zdecydować, ciągle na coś liczył, jakby istniał jeszcze choćby cień nadziei. Znowu uderzył w klawisze i usłyszał dzwonek telefonu. Dzwonek brzęczał natrętnie. Ruppert wstał i podniósł słuchawkę.
– Halo – powiedział – o co chodzi? Kto tam jeszcze, do diabła? – Ale w tej chwili wyprostował się i zaczął niezręcznie palcami lewej ręki zapinać guziki. To w nim pozostało: reagował na głos generała.
– Rozmawiałem z Lotharem – generał mówił niechętnie, jakby z odrazą. – Sądzę, Ruppert, że wiesz, co powinien zrobić niemiecki oficer. Ze względu na pamięć twego ojca daję ci pół godziny. Myślę, że zdążysz. – Odłożył słuchawkę, zanim kapitan Willy Ruppert mógł cokolwiek powiedzieć.
Na stole, niedaleko telefonu leżała kabura z bronią. Wystarczyłby jeden niewielki ruch i wszystko byłoby już poza nim – i Ilza, i Lothar, i niepotrzebna, głupia nadzieja. Ale nie mógł się zdecydować.
Nie tu – pomyślał. – Zrobię to, ale nie tu.
Zapiął pas, umieścił kaburę na brzuchu i wyszedł przed dom. Otworzył drzwiczki samochodu, zapuścił silnik. Nie wiedział, dokąd jedzie i wolałby nie wiedzieć, po co… Chciałby, żeby śmierć przyszła sama.
W tym czasie Anna spoglądała na numer kamienicy; tak, to ta, którą wyznaczył Kloss, przechodnia. Obaj mężczyźni w kapeluszach i płaszczach szli za nią, bardziej czujni i mniej ukrywający się niż przedtem. Anna me myślała już, nie miała siły myśleć. Po prostu wykonywała to, co rozkazał Janek. Nie wiedziała, czy istnieje szansa, nie zastanawiała się nad tym, nie pamiętała nawet o tych, którzy za chwilę ryzykować będą życiem, by ją ocalić. Chciała odpocząć – tylko odpocząć. Weszła na puste podwórze. W ciemnej bramie stał już Romek, popchnął ją w głąb, a potem wszystko rozegrało się błyskawicznie.
Gdy mężczyzna śledzący Annę, jeden z dwóch, pojawił się w bramie, Romek rzucił się na niego. Stłumiony krzyk, gestapowiec padł na bruk, a Anna i ten drugi z dywersji, Wojtek, zniknęli w głębi podwórza. Byli już w drugiej bramie. Przy chodniku stała riksza. Wojtek wskoczył na siodełko, ale zanim Anna zdążyła wsiąść do rikszy, pojawił się motocyklista. Gwałtownie zahamował. Seria z pistoletu maszynowego zaterkotała gdzieś w głębi podwórza.