-->

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Название: Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 162
Читать онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Dlaczego właściwie – myślał – miałoby się coś stać? Upływają już trzy lata jego działalności, już trzy lata jest oficerem wywiadu, a każdy tydzień przynosi nowe doświadczenia, daje nową porcję wiedzy, pozwalającej uniknąć czających się wokół pułapek. Nie wolno mu się pomylić, błąd może oznaczać tylko jedno – koniec. Nie tylko koniec fizyczny – gdy się jest dwudziestoczteroletnim mężczyzną, rzadko bierze się to pod uwagę – ale także koniec roboty, której efekty na pozór drobne i mało znaczące (nie co dzień trafia się Meier i jego plany!) skracają dni wojny. Filip jest dobrym współpracownikiem, jego konspiracyjne doświadczenie pomogło im w zbudowaniu wielkiej siatki, której rozsupłanie jest niemal niemożliwe. Oczywiście pozostaje przypadek, a Kloss zbyt długo pracuje w wywiadzie, by móc sobie pozwolić na lekceważenie przypadków.

Odgonił niedobre myśli, nacisnął dzwonek pod emaliowaną tabliczką dentysty. Otworzył mu któryś z pacjentów siedzących w poczekalni i odsunął się natychmiast na widok munduru.

– Dunkę – rzekł Kloss.

Siadł na wolnym krześle, mężczyzna z obwiązaną ręcznikiem szczęką odsunął się, choć i bez tego miejsca było dosyć. W poczekalni było dziesięć osób.

Filip musi być niezłym dentystą – gdzie on się tego nauczył? – pomyślał – przecież połowę przedwojennego życia spędził w więzieniu. No, może nie połowę, ale dobre parę lat przesiedział na pewno.

Ludzie milczeli. Przywykł do tego, wie, że to jego mundur zakneblował im usta. Jakże chętnie zrzuciłby go teraz, pogadał z tymi ludźmi, posłuchał dowcipów

o wielkim wodzu, dowiedział się o sukcesach Anglików i Rosjan, klęskach Japończyków na Dalekim Wschodzie i o głupocie Mussoliniego. To nic, że wieści byłyby na pewno przesadzone i zbyt optymistyczne, nie o prawdę tu chodzi, przynajmniej nie o ten rodzaj prawdy. W ukradkowych spojrzeniach i milczeniu wyczuwał niewidoczny mur między sobą a tymi ludźmi, szarymi i zabiedzonymi, i choć wiedział, że tak musi być, że do końca wojny skazany jest na ten mundur i poczucie osamotnienia, nie było mu wesoło.

– Kto następny? – zapytał mężczyzna w białym kitlu i dopiero teraz dostrzegł niemieckiego oficera.

– Bitte, bitte Herr Offizier- powiedział i wpuszczając do gabinetu oberleutnanta Klossa, bezradnie rozłożył ręce, jakby chciał oczekującym pacjentom powiedzieć: „Sami wiecie, ze me mogę inaczej".

– Sam bym mu chętnie w ząbkach poborowa! – powiedział mężczyzna z owiązaną twarzą, gdy za dentystą zamknęły się drzwi. Na obliczach pozostałych pacjentów ukazało się coś w rodzaju uśmiechu.

4

Oczywiście zapowiedziany poker był tylko pretekstem. Po opróżnieniu kilku butelek żaden z zebranych w pretensjonalnym saloniku pani Irminy Kobas oficerów niemieckich nie miał ochoty na karty. Pani Kobas nie ukrywała zresztą, że te parę butelek to zaledwie wstęp, że prawdziwy ochlaj zacznie się dopiero teraz. Krążyła wśród młodych oficerów promiennie uśmiechnięta. Jej wizytowa suknia miała cokolwiek zbyt duży dekolt, jednakże nie tak duży, żeby ktoś mógł pomyśleć, że pani Kobas przekroczyła granicę, jaką wytycza kanon drobnomieszczańskiej przyzwoitości. „Jestem nieco frywolną, ale nader przyzwoitą kobietą" – taka była wymowa tego dekoltu.

Geibel przyglądał się jej przez chwilę. W jakiś sposób lubił tę kobietę, z którą łączyły go interesy. Interesy oczywiście nie nazbyt legalne, nie takie jednak, by mogły skompromitować szefa miejscowego gestapo, żadna bowiem instrukcja tajnej policji politycznej nie może zabraniać penetracji choćby niektórych polskich środowisk, a że czasem trzeba dla dobra wzajemnych stosunków uczynić jakąś przysługę… Mój Boże! Geibel był doświadczonym oficerem policji i nie dałby się łatwo złapać na czymś kompromitującym. A jeśli dzięki pośrednictwu pani Kobas ten i ów opuścił zimne piwnice budynku szkoły rolniczej, gdzie od trzech lat mieści się tutejsze gestapo, to na pewno nie był to szczególnie groźny wróg Rzeszy, chociaż dla podbicia ceny trzeba było niekiedy to i owo zasugerować.

Geibel uśmiechnął się patrząc na zaróżowioną, rozgrzaną odrobiną koniaku Irmmę Kobas, która właśnie nastawiała patefon z sentymentalnym tangiem, zagadując to tego, to owego młodego oficera, pokrzykując na grubą służącą, która wtoczyła się dźwigając wazę parujących flaków. Patrząc na ściany, obwieszone fałatami i kos-sakami, myślał, że ta umundurowana i hałaśliwa szcze-niakeria jakoś paradoksalnie przystaje do tego wnętrza, w którym rzeczy ładne mieszają się z bezsensownie ma-łomieszczańską brzydotą – delikatny profil dziewczęcy któregoś z dziewiętnastowiecznych mistrzów (Geibel był zbyt rozleniwiony koniakiem, by wstać i przeczytać podpis malarza), a obok tego tandetna pamiątka z Zakopanego czy Krynicy: smętny góral z uniesioną ciupagą.

– Pusty kieliszek! – zawołała pani Kobas. – Muszę to zaraz naprawić! – Pobiegła do kredensu po butelkę, a Geibel pomyślał, że chociaż pani Irmina swoje trzydzieste urodziny obchodziła jeszcze przed wojną, to jednak wciąż jest wcale… wcale…

– Czy nie moglibyśmy znaleźć bardziej ustronnego miejsca? – zapytał, spoglądając z niesmakiem na młodych oberleutnantów, którzy zaczęli już śpiewać pieśń o Wołdze, a to dla doświadczonego Geibla jest sygnałem, że wkrótce legną pod stołem, a co trzeźwiejsi ruszą na miasto w nadziei spotkania damskiego towarzystwa. Pani Irmina uśmiechnęła się przyzwalająco, więc wstał, wziął ją pod rękę, wyprowadził z pokoju, jakby to mieszkanie nie miało dla niego żadnych tajemnic. W małym pokoiku, gdzie wreszcie usiedli, dostrzegł stojący na komód-ce rokokowy zegar, przyjrzał mu się, pociągnął za zwisający sznureczek i wysłuchał melodyjnego kurantu.

– Podziwiam pani gust, Irmino. To musiało kosztować ładnych parę groszy.

– Pamiątka rodzinna – odpowiedziała z uśmiechem.

– W takim razie pani rodzina miała dobry smak. Gdyby dysponowała pani kiedyś czymś takim… – rzekł i wiedział już, że pani Irmina Kobas zrobi wszystko, aby taka pamiątka trafiła do jego rąk, ponieważ przyjaźń z szefem gestapo pozwala jej gromadzić znacznie więcej takich „rodzinnych pamiątek", niż mogłoby się pomieścić w tym zaledwie pięciopokojowym mieszczańskim mieszkaniu.

– A wracając do naszych interesów… – zaczął.

– Ile? – zapytała pani Irmina mrużąc oczy.

– Sprawdziłem. To bogaci ludzie.

– Wojna zrujnowała nawet bogatych, więc?

– Zna pani cenę takich przysług – powiedział Geibel.

– Zresztą stanowisko społeczne męża tej pani… powiedzmy dziesięć tysięcy złotych i dwieście dolarów, lubię okrągłe liczby.

– Większość mężów, o ile dobrze znam mężczyzn -uśmiechnęła się pani Kobas, a ten uśmiech miał przekonać Geibla, że znajomość mężczyzn nie jest jej obca – nie dałaby złamanego grosza. A hrabia chce zapłacić, lecz tyle naprawdę nie może. Przecież pan tak samo jak ja wie, że ona jest zupełnie niewinna i dla was niegroźna.

– Terę fere. Niewinnych ludzi nie łapie się na granicy słowacko-węgierskiej.

– Tęsknota za internowaną na Węgrzech rodziną…

– Pani Irmino – powiedział z wyrzutem. Bawił go ten targ.

– No dobrze, ale ja jestem tylko pośredniczką, a hrabia naprawdę nie może dać więcej jak osiem tysięcy i sto dolarów, może mi pan wierzyć, że nic na tym nie zarabiam. Chcę pomóc zrozpaczonemu człowiekowi, on tak bardzo kocha swoją żonę. Arystokracja może się zawsze przydać, nie straciła jeszcze wszystkich swoich wpływów.

– Nie będę się kłócił o złotówki – skończył Geibel – niech będzie osiem i sto pięćdziesiąt dolarów.

– Jest pan bezwzględny-powiedział Irmina. Podeszła do sekretarzyka, otworzyła maleńką szufladkę, podała Geiblowi pakiecik.

– Wiem, że nie muszę liczyć – rzeki. – Pani hrabina wyjdzie w tym tygodniu, ale proszę mi wierzyć, pani Irmino, że robię to wyłącznie dla pani.

– Postaram się o podobny zegar – uśmiechnęła się pani Kobus. – Teraz można niekiedy kupić prawdziwe dzieło sztuki za metr kartofli.

– A ja będę miał dla pani flakonik perfum prosto z Paryża – ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek.

1 ... 41 42 43 44 45 46 47 48 49 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название