-->

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Название: Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 161
Читать онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 35 36 37 38 39 40 41 42 43 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– GuteNacht, Fräulein-powiedział wartownik i Kloss odetchnął głęboko.

Anna podeszła do drzwi, wyjęła klucze z torebki, włożyła do zamka. Wydawało się przez chwilę, że zamek się zaciął, że drzwi nie puszczają. To trwało wieczność.

Żeby tylko wartownik nie zechciał jej pomagać – modlił się Kloss. Wreszcie otworzyła drzwi i znalazła się wewnątrz sanktuarium profesora. Kloss stracił ją z oczu.

Anna minęła hali i sekretariat Benity. Gabinet był otwarty. Teraz starała się nie myśleć, działała mechanicznie, według planu przygotowanego przez Kiossa. Najpierw zasłonić okna, potem zapalić światło, wyjąć klucze i bardzo spokojnie, nie denerwując się i nie spiesząc, podejść do kasy pancernej. Obrót klucza w zamku jeden, drugi, drzwi jednak nie puszczały. Anna poczuła krople potu na czole… Przerwała pracę.

Należy działać spokojnie – pomyślała – tylko spokoj.

Zaczęła znowu od początku. Usiadła. Pozwoliła sobie na parę chwil odpoczynku, gdy kasa otwarła się cicho.

Na środkowej półce leżały starannie ponumerowane teczki. Tajne plany profesora von Henninga. Anna rozłożyła je na stole, wyjęła aparat fotograficzny, spojrzała na zegarek… Ile czasu zostało jeszcze do zmiany warty?

Kloss czekał tymczasem ukryty za drzewem, niedaleko bramy, z bronią gotową do strzału. Jak długo to trwa? Nigdy czekanie nie wydawało się Klossowi tak potwornie bolesne i ciężkie. Wreszcie usłyszał warkot motoru, podjechał otwarty samochód wojskowy, wyskoczyli żan-darmii. A może Benita jednak skłamała? A może profesor Henning nie opuszczał willi i wezwał żandarmów… Nie, wszystko przebiegało chyba według planu, to tylko zmiana warty. Żandarmi stanęli naprzeciwko siebie, rozprowadzający udzielał instrukcji. Anna powinna teraz wyjść z willi.

Zgasiła właśnie światła, weszła do kuchni, jeszcze mocowała się z kuchennymi drzwiami, zamknęła je potem kluczem Benity. Znalazła się na tyłach domu, na dziedzińcu. Słyszała głosy wartowników, widziała żołnierza spacerującego wzdłuż ulicy. Pochylona, przebiegła w poprzek dziedziniec – to był najtrudniejszy moment. Przeskakując sztachetę, rozdarła sobie sukienkę. Cóż tam sukienka! Była już na sąsiedniej posesji. Wartownik spacerujący wzdłuż płotu odwrócił się akurat tyłem… Anna przytulona do muru dotarła do ulicy. Tam już czekał Kloss. Wziął ją pod rękę i zniknęli razem w ciemnościach. Milczeli długo. Sporo czasu musiało upłynąć, nim Anna wyszeptała:

– W porządku.

10

Ranek był słoneczny. Anna z teczką w ręku stała W w małym pokoiku za sklepem antykwariusza. Świat wydawał jej się teraz radosny i piękny… Musi co prawda opuścić Warszawę, ale przecież niedługo wróci i znowu zobaczy Janka. Robotę, najtrudniejszą robotę ze wszystkich zleconych im dotychczas, już mają za sobą. Mogą być dumni. Niemcy nie domyśla się nigdy, że plany von Hennmga przestały być tajemnicą Trzeciej Rzeszy.

– Co stanie się z Benitą? – zapytała. Marcin uśmiechnął się kwaśno.

– Wolałbym – mruknął – żeby obyło się bez porywania tej dziewczyny. Teraz mamy z nią solidny kłopot. Posłałem ludzi do mieszkania Klossa, przewiozą ją w szafie w bezpieczne miejsce na Mokotów.

– A co potem?

– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Zameldujemy centrali. Źle się stało. Zniknięcie Benity postawi na nogi całe warszawskie gestapo.

– A co mieliśmy robić? – Anna uśmiechnęła się radośnie. Znowu wzruszenie ramion.

– Boję się o Janka – stwierdził Marcin.

Teraz i Anna zaczęła się bać o Klossa. Rozstali się niedawno i wówczas, gdy się rozstawali, wydawało się Annie, że jest zupełnie bezpieczny, ale on przecież zostaje i w każdej chwili, w każdym miejscu grozi mu śmierć.

– Pozwól mi nie wyjeżdżać jeszcze z Warszawy. Marcin nie ukrywał złego humoru.

– Zostaw te głupstwa – powiedział ostro. – Natychmiast stąd jedź na dworzec i melduj się w Radomiu u Bartka. Jeśli cię tu jeszcze zobaczę, będę to uważał za niewykonanie rozkazu.

Gdy opuściła antykwariat, znowu powrócił jej radosny nastrój. Na ulicy nie widać było jakoś niemieckich mundurów, młody człowiek niosący kwiaty uśmiechnął się do Anny i Anna odpowiedziała mu uśmiechem. Szła powoli, rozglądając się, bo ciągle miała jeszcze nadzieję, odrobinę nadziei, że zobaczy Klossa, chociaż przecież wiedziała, że jemu nie wolno tu przyjść, że zajęty jest u siebie, w przeklętej Abwehrze. Stanęła na przystanku tramwajowym. Nadjeżdżało właśnie „O" i w tej chwili Anna zobaczyła zbliżającego się do niej kapitana Rupperta. Był już bardzo blisko, za blisko, by uciekać. Poznał ją, zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję. Tramwaj stanął na przystanku. Anna pobiegła do drugiego wagonu, ale Ruppert był już obok niej i chwycił ją za rękę.

– Proszę mnie puścić! – zawołała Anna. Ludzie omijali ich, wskakując do wozu, udając, że nic nie widzą. Tramwaj ruszył.

– Nie znam pana! – krzyknęła i uczepiła się uchwytu drzwi, ale na chodniku pojawił się patrol żandarmerii.

– Brać ją! – rozkazał Ruppert.

Lothar powiedział, że znalezienie tej dziewczyny jest ostatnią szansą Rupperta. Ruppert ją znalazł, ale czuł niesmak, gorycz w ustach, gdy meldował się u sturmbannFuehrera. Sądził, że mu przynajmniej podziękują, ze może to się jakoś skończy, miał ciągle nadzieję, że wyrwie się z tej sieci. Ale reakcja Lothara była zaskakująca.

– Dureń jesteś! – wrzasnął gestapowiec.

Ruppert poczuł, że drżą mu ręce; w ciągu ostatnich paru dni przywykł do obelg, wiedział, że nie zareaguje już na żadną zniewagę, ale nie umiał ukryć drżenia rąk. Nieustannie powtarzał w myśli, co należałoby powiedzieć temu sztywniakowi, tej drobnej łajdaczynie, która nie wiadomo jakim sposobem osiągnęła władzę nad ludzkim życiem i śmiercią, ale milczał.

– Dureń jesteś – powtórzył już spokojniej Lothar. -Kto ci powiedział, że chcę ją aresztować, miałeś nie spuszczać jej z oczu – to wszystko. Taka szansa! Mając tę dziewczynę, mogliśmy dotrzeć do ich siatki. – Usiadł przy biurku i patrzył zimno na Rupperta. – Właściwie jesteś już niepotrzebny, Ruppert – powiedział. – Spaliłeś się, Ruppert. A może zrobiłeś to umyślnie? No, gadaj, może nadal prowadzisz podwójną grę?

Ruppert chciałby coś powiedzieć, zaprotestować, ale słowa zastygły na wargach.

Jestem niemieckim oficerem – myślał i milczał czując, jak sztywnieją mu kolana i pamiętając bez przerwy, ze oto on, kapitan Ruppert z dobrej niemieckiej rodziny, stoi na baczność przed byłym komiwojażerem, który ma go w garści.

Ale wściekłość Lothara osiągnęła szczyt dopiero za chwilę. Zadzwonił telefon i meldunek, który odebrał właśnie sturmbannFuehrer, był tego rodzaju, że nawet on, wychowanek solidnej szkoły gestapo, stracił spokój. Zniknęła Benita von Henning.

Lothar wyrzucił z gabinetu Rupperta; wezwie go jeszcze i przydusi do ściany, teraz miał jednak co innego do roboty. Profesor von Henning zaalarmował już Berlin, dzwonił do gruppenFuehrera, a on, Lothar, nie rozumie i nie będzie rozumiał po paru godzinach przesłuchań, jak to się mogło stać. Wartownik, który pełnił służbę przy bramie, przysięgał, że Benita wróciła do willi około godziny 11.30 w nocy, przed zmianą warty. Wszyscy żandarmi, którzy potem pełnili służbę, oświadczyli, że nikt nie opuszczał już willi. Nikt też do niej nie wchodził. Dopiero nad ranem wrócił z przyjęcia u generała profesor von Henning. Jak to się więc stało? Jakim cudem mogła zniknąć Benita? Dokąd poszła? Kto ją porwał? I jeśli porwał, jak zdołał zmylić czujność wartowników? A może żandarmi byli w zmowie? Nie, to nieprawdopodobne! Ci, których wyznaczył do pilnowania willi, byli najlepszymi jego ludźmi, wielokrotnie sprawdzonymi, nie mogli zawalić takiej roboty.

To samo zameldował po paru godzinach gruppen-Fuehrerowi, gdy ten wezwał go do siebie, do swego obszernego gabinetu, którego okna wychodziły na pustą zazwyczaj Polizeistrasse. GruppenFuehrer siedział w fotelu i przyglądał się Lotharowi swoim zimnym wzrokiem. Lothar stał przed nim w postawie zasadniczej i myślał, że wobec niego jest niczym, pionkiem, którego w każdej chwili można wysłać na front wschodni albo zastrzelić w piwnicy. Nie budziło to w nim protestu; odczuwał tylko strach, ten sam strach, który powinni czuć ludzie stojący na baczność w jego gabinecie.

1 ... 35 36 37 38 39 40 41 42 43 ... 97 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название