-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

„Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją?... Przecież zastępowała miejsce

gospodyni...” - myślał, powoli schodząc ze schodów.

Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii.

„Ona...”

Podniósł głowę i zobaczył damę w brylantach.

Ktoś podał mu palto. Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy się jak pijany.

„Cóż mi po świetnej pozycji, jeżeli jej tam nie ma?”

- Konie pana Wokulskiego! - zawołał z sieni szwajcar, pobożnie ściskając

trzyrublówkę. Łzami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głos świadczyły, że

obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jednak pierwszy dzień

Wielkiejnocy.

- Konie pana Wokulskiego!... Konie Wokulskiego!... Wokulski, zajeżdżaj!... -

powtórzyli stojący furmani.

Środkiem Alei z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powozów w stronę

Belwederu i od Belwederu. Ktoś z jadących spostrzegł na chodniku

Wokulskiego i ukłonił mu się.

„Kolega!” - szepnął Wokulski i zarumienił się.

97

Gdy sprowadzono mu powóz, zrazu chciał wsiąść, lecz rozmyślił się.

- Wracaj, bracie, do domu - rzekł do furmana dając mu na piwo.

Powóz odjechał ku miastu. Wokulski zmieszał się z przechodniami i poszedł w

stronę Ujazdowskiego placu. Szedł z wolna i przypatrywał się jadącym. Wielu

spomiędzy nich znał osobiście. Oto rymarz, który dostarcza mu wyrobów

skórzanych, jedzie na spacer z żoną, grubą jak beczka cukru, i wcale ładną

córką, z którą chciano go swatać. Oto syn rzeźnika, który do sklepu, niegdyś

Hopfera, dostarczał wędlin. Oto bogaty cieśla z liczną rodziną. Wdowa po

dystylatorze, również mająca duży majątek i również gotowa oddać rękę

Wokulskiemu. Tu garbarz, tam dwaj subiekci bławatni, dalej krawiec męski,

mularz, jubiler, piekarz, a oto - jego współzawodnik, kupiec galanteryjny, w

zwykłej dorożce.

Większa ich część nie widziała Wokulskiego, niektórzy jednak spostrzegli go i

kłaniali mu się; lecz byli i tacy, którzy spostrzegłszy go nie kłaniali się, a nawet

uśmiechali się złośliwie. Z całego mnóstwa tych kupców, przemysłowców i

rzemieślników, równych mu stanowiskiem, niekiedy bogatszych od niego i

dawniej znanych w Warszawie, on tylko jeden był dziś na święconym u hrabiny.

Żaden z tamtych, on tylko jeden!..

„Mam nieprawdopodobne szczęście - myślał. - W pół roku zrobiłem majątek

krociowy, za parę lat mogę mieć milion... Nawet prędzej... Dziś już mam wstęp

na salony, a za rok?... Niektórym z tych, co przed chwilą ocierali się o mnie,

przed siedemnastu laty mogłem usługiwać w sklepie, a nie usługiwałem chyba

dlatego, że żaden nie wstąpiłby tam. Z komórki przy sklepie do buduaru

hrabiny, co za skok!... Czy aby ja nie za prędko awansuję?” - dodał z tajemną

trwogą w sercu.

Był już na rozległym placu Ujazdowskim, w którego południowej części

znajdowały się zabawy ludowe. Pomieszane dźwięki katarynek, odgłosy trąb i

zgiełk kilkunastutysięcznego tłumu ogarniał go jak fala nadpływającej powodzi.

Widział jak na dłoni długi szereg huśtawek, kolyszących się w prawo i w lewo

niby ogromne wahadła o potężnym rozmachu. Potem drugi szereg - szybko

kręcących się namiotów, z dachami w różnokolorowe pasy. Potem trzeci szereg

- bud zielonych, czerwonych i żółtych, gdzie przy wejściu jaśniały potworne

malowidła, a na dachu ukazywali się jaskrawo odziani pajace albo olbrzymie

lalki. A we środku placu - dwa wysokie słupy, na które teraz właśnie wspinali

się amatorowie frakowych garniturów i kilkurublowych zegarków.

Wśród tych wszystkich czasowych a brudnych budynków roił się rozbawiony

tłum.

Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne. Jakże mu wtedy,

wygłodzonemu, smakowała bułka i serdelek! Jak wyobrażał sobie siadłszy na

konia w karuzeli, że jest wielkim wojownikiem! Jak szalonego doznawał

upojenia wylatując do góry na huśtawce! Co to była za rozkosz pomyśleć, że

dziś nic nie robi i jutro nic nie będzie robił - za cały rok. A z czym da się

98

porównać ta pewność, że dziś położy się spać o dziesiątej i jutro, gdyby chciał,

wstanie także o dziesiątej przeleżawszy dwanaście godzin z rzędu!

„I to ja byłem, ja?... - mówił do siebie zdumiony. - Mnie tak cieszyły rzeczy,

które w tej chwili tylko wstręt budzą?... Tyle tysięcy otacza mnie

rozradowanych biedaków, a ja, bogacz przy nich, cóż mam?... Niepokój i nudy,

nudy i niepokój... Właśnie kiedy mógłbym posiadać to, co kiedyś było moim

marzeniem, nie mam nic, bo dawne pragnienia wygasły. A tak wierzyłem w

swoje wyjątkowe szczęście!...”

W tej chwili potężny krzyk wydarł się z tłumu. Wokulski ocknął się i na

szczycie słupa zobaczył jakąś ludzką figurę.

„Aha, triumfator!” - rzekł do siebie Wokulski, ledwie trzymając się na nogach

pod naciskiem tłumu, który biegł, klaskał, wiwatował, wskazywał palcami

bohatera, pytał o jego nazwisko. Zdawało się, że zdobywcę frakowego garnituru

na rękach zaniosą do miasta, wtem - zapał ostygł. Ludzie biegli wolniej, nawet

zatrzymywali się, okrzyki cichły, wreszcie zupełnie umilkły. Chwilowy

triumfator zsunął się ze szczytu i w parę minut zapomniano o nim.

„Przestroga dla mnie?...” - szepnął Wokulski ocierając pot z czoła.

Plac i rozbawione tłumy obmierzły mu do reszty. Zawrócił do miasta.

Środkiem Alei wciąż toczyły się dorożki i powozy. W jednym Wokulski

zobaczył bladoniebieską suknię.

„Panna Izabela?..”

Serce poczęło mu bić gwałtownie.

„Nie, nie ona.”

O paręset kroków dalej spostrzegł jakąś piękną twarz kobiecą i dystyngowane

ruchy.

„Ona?... Nie. Skądżeby wreszcie ona?”

I tak szedł przez całe Aleje, plac Aleksandra, przez Nowy Świat ciągle upatrując

kogoś i ciągle doznając zawodu.

„Więc to jest moje szczęście?... Kto wie, czy śmierć jest takim złem, jak

wyobrażają sobie ludzie.”

I pierwszy raz uczuł tęsknotę do twardego, nieprzespanego snu, którego nie

niepokoiłyby żadne pragnienia, nawet żadne nadzieje.

W tym samym czasie panna Izabela, wróciwszy od ciotki do domu, prawie z

przedpokoju zawołała do panny Florentyny:

- Wiesz?... był na przyjęciu...

- Kto?

- No ten, Wokulski...

- Dlaczegoż być nie miał, skoro go zaproszono - odparła panna Florentyna.

- Ależ to zuchwalstwo... Ależ to niesłychane... i jeszcze, wyobraź sobie, ciotka

jest nim oczarowana, książę nieledwie mu się narzuca, a wszyscy chórem

uważają go za jakąś znakomitość... I ty nic na to?...

Panna Florentyna uśmiechnęła się smutnie.

99

- Znam to. Bohater sezonu. W zimie był takim pan Kazimierz, a przed

kilkunastu laty nawet... ja - dodała cicho.

- Ależ uważaj, kim on jest?... Kupiec... kupiec...

- Moja Belu - odpowiedziała panna Florentyna - pamiętam sezony, kiedy nasz

świat zachwycał się nawet cyrkowcami. Przejdzie i to.

- Boję się tego człowieka - szepnęła panna Izabela.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

„...Mamy tedy nowy sklep: pięć okien frontu, dwa magazyny, siedmiu

subiektów i szwajcara we drzwiach. Mamy jeszcze powóz błyszczący jak

świeżo wyglancowane buty, parę kasztanowatych koni, furmana i lokaja - w

liberii. I to wszystko spadło na nas w początkach maja, kiedy Anglia, Austria, a

nawet skołatana Turcja uzbrajały się na łeb na szyję!

- Kochany Stasiu - mówiłem do Wokulskiego - wszyscy kupcy śmieją się, że tak

dużo wydajemy w niepewnych czasach.

- Kochany Ignasiu - odpowiedział mi Wokulski - a my śmiać się będziemy ze

wszystkich kupców, kiedy nadejdą czasy pewniejsze. Dziś właśnie jest pora do

robienia interesów.

- Ależ europejska wojna - mówię - wisi na włosku. W takim razie na pewno

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название