Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- A nie służyłże twój ojciec w wojsku?
- Ojciec nie, tylko stryj.
- I gdzież to on służył, nie pamiętasz?... Czy nie było mu na imię także
Stanisław?
- Tak, Stanisław. Był porucznikiem, a później kapitanem w siódmym pułku
liniowym...
- W pierwszej brygadzie, drugiej dywizji - przerwała prezesowa. - Widzisz,
moje dziecko, że nie jesteś mi tak nie znany... Żyjeż on jeszcze?...
- Umarł przed pięcioma laty.
Prezesowej zaczęły drżeć ręce. Otworzyła mały flakonik i powąchała go.
- Umarł, powiadasz?... Wieczny mu odpoczynek!... Umarł... A nie zostałaż ci
jaka po nim pamiątka?
91
- Złoty krzyż...
- Tak, złoty krzyż... I nicże więcej?
- Miniatura stryja z roku 1828, malowana na kości słoniowej.
Prezesowa coraz częściej podnosiła flakonik; ręce drżały jej coraz silniej.
- Miniatura... - powtórzyła. - A wieszże, kto ją malował?.. I nicże więcej nie
zostało?.
- Była jeszcze paczka papierów i jakaś druga miniatura...
- Coże siç z nimi dzieje?... - nalegała coraz niespokojniej prezesowa.
- Te przedmioty stryj sam opieczętował na kilka dni przed śmiercią i kazał
włożyć je do swojej trumny.
- A... a!... - szepnęła staruszka i rzewnie się rozpłakała.
W sali zrobił się ruch. Przybiegła zatrwożona panna Izabela, potem hrabina,
wzięły prezesową pod ręce i z wolna wyprowadziły do dalszych pokojów. W
jednej chwili na Wokulskiego zwróciły się wszystkie oczy. Zaczęto z cicha
szeptać.
Widząc, że wszyscy na niego patrzą i o nim mówią, Wokulski zmieszał się.
Ażeby jednak pokazać obecnym, że ta osobliwa popularność nic go nie
obchodzi, wypił jeden po drugim dwa kieliszki wina stojące na stoliku i wtedy
spostrzegł, że jeden kieliszek, z winem węgierskim, należał do jenerała, a drugi,
z czerwonym, do biskupa.
„Ładnie się urządzam - rzekł do siebie. - Gotowi jeszcze powiedzieć, że
zrobiłem afront staruszce, ażeby wypić wino jej sąsiadom...”
Wstał z zamiarem wyjścia i zrobiło mu się gorąco na myśl o defiladzie przez
dwa salony, w których czekają go rózgi spojrzeń i szeptów. Ale zabiegł mu
drogę książę mówiąc:
- Pewnie rozmawialiście państwo z prezesową o bardzo dawnych czasach, kiedy
aż do łez doszło. Prawda, że zgadłem?... Wracając do tematu, który nam
przerwano, czy nie sądzisz pan, że dobrze byłoby założyć w kraju polską
fabrykę tanich tkanin?...
Wokulski potrząsnął głową.
- Wątpię, ażeby się to udało - odparł. - Trudno myśleć o wielkich fabrykach
tym, którzy nie mogą zdobyć się na małe ulepszenia w już istniejących...
- Mianowicie?...
- Mówię o młynach - ciągnął Wokulski. - Za parę lat będziemy sprowadzali
nawet mąkę, bo nasi młynarze nie chcą zastąpić kamieni - walcami.
- Pierwszy raz słyszę!... Siądźmy tu - mówił książę ciągnąc go do obszernej
framugi - i opowiedz pan, co to znaczy?
W salonach tymczasem rozmawiano.
- Jakaś zagadkowa figura ten pan - mówiła po francusku dama w brylantach do
damy w strusim piórze. - Pierwszy raz widziałam prezesową płaczącą.
- Naturalnie, historia miłosna - odpowiedziała dama z piórem. - W każdym razie
zrobił ktoś złośliwego figla hrabinie i prezesowej wprowadzając tego
jegomościa.
92
- Przypuszczasz pani, że...
- Jestem pewna - odparła wzruszając ramionami. - Niech pani wreszcie spojrzy
na niego. Maniery bardzo złe, ale cóż to za fizjognomia, jaka duma!...
Szlachetnej rasy nie ukryje się nawet pod łachmanami.
- Zadziwiające!... - mówiła dama w brylantach. - Bo i ten jego majątek, jakoby
zrobiony w Bułgarii...
- Naturalnie. To zarazem tłumaczy, dlaczego prezesowa pomimo bogactw tak
mało wydaje na siebie.
- I książę bardzo na niego łaskaw...
- Przez litość, czy nie za mało?... Niech tylko pani spojrzy na nich obu...
- Sądziłabym, że nie ma ani śladu podobieństwa.
- Zapewne, ale... ta duma, pewność siebie... Z jaką oni swobodą rozmawiają...
Przy innym stoliku naradzali się trzej panowie.
- No, hrabina zrobiła zamach stanu - mówił brunet z grzywką.
- I udał się jej. Ten Wokulski trochę sztywny, ale ma w sobie coś - odpowiedział
pan siwy.
- W każdym razie kupiec...
- Czymże kupiec gorszy od bankierów?
- Kupiec galanteryjny, sprzedaje portmonetki - nalegał brunet.
- My czasami sprzedajemy herby... - wtrącił trzeci, szczupły staruszek z siwymi
faworytami.
- Jeszcze zechce ożenić się tutaj...
- Tym lepiej dla panien.
- Ja bym mu sam oddał córkę. Człowiek, słyszę, porządny, bogaty, posagu nie
strwoni...
Koło nich szybko przeszła hrabina.
- Panie Wokulski - rzekła wyciągając wachlarz w kierunku framugi.
Wokulski przybiegł do niej. Podała mu rękę i we dwoje opuścili salon.
Osamotnionego księcia zaraz otoczyli mężczyźni; niektórzy prosili go, ażeby
zapoznał ich z Wokulskim.
- Warto, warto!... - mówił zadowolony książę. - Takiego nie było jeszcze
między nami. Gdybyśmy dawniej zbliżyli się do nich, nasz nieszczęśliwy kraj
wyglądałby inaczej.
Usłyszała to mijająca ich właśnie panna Izabela i - pobladła. Przystąpił do niej
młody człowiek z wczorajszej kwesty.
- Zmęczyła się pani? - rzekł.
- Trochę - odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. - Przychodzi mi do głowy
dziwne pytanie - dodała po chwili - czy ja też potrafiłabym walczyć?...
- Czy z sercem? - zapytał. - Nie warto...
Panna Izabela wzruszyła ramionami.
- Ach, gdzież znowu z sercem. Myślę o prawdziwej walce z silnym
nieprzyjacielem.
Ścisnęła go za rękę i opuściła salon.
93
Wokulski prowadzony przez hrabinę minął długi szereg pokojów. W jednym z
nich, z dala od zaproszonych gości, rozlegały się śpiewy i dźwięki fortepianu.
Gdy weszli tam, uderzył go szczególny widok. Jakiś młody człowiek grał na
fortepianie; z dwu bardzo przystojnych dam, stojących przy nim, jedna udawała
skrzypce, druga klarnet; przy tej zaś muzyce tańczyło kilka par, między którymi
znajdował się tylko jeden mężczyzna.
- Oj! wy zbytnicy! - zgromiła ich hrabina.
Odpowiedzieli wybuchem śmiechu, nie przerywając zabawy.
Minęli i ten pokój i weszli na schody.
- Ot, widzisz - rzekła hrabina - to jest najwyższa arystokracja. Zamiast siedzieć
w salonie, uciekli tutaj dokazywać.
„Jaki oni mają rozum!” - pomyślał Wokulski.
I zdawało mu się, że między tymi ludźmi życie upływa prościej i weselej aniżeli
między nadętym mieszczaństwem albo arystokratyzującą szlachtą.
Na górze, w pokoju odciętym od zgiełku i nieco przyćmionym, siedziała w
fotelu prezesowa.
- Zostawiam was tu, moi państwo - rzekła hrabina. - Nagadajcie się, bo ja muszę
wracać.
- Dziękuję ci, Joasiu - odpowiedziała prezesowa. - Siądźże, proszę cię - zwróciła
się do Wokulskiego.
A gdy zostali sami, dodała:
- Nawet nie wiesz, ile obudziłeś we mnie wspomnień.
Teraz dopiero Wokulski spostrzegł, że między tą damą a jego stryjem musiał
istnieć jakiś niezwykły stosunek. Opanowało go niespokojne zdumienie.
„Dzięki Bogu - pomyślał - że jestem legalnym dzieckiem moich rodziców.”
- Proszę cię - zaczęła prezesowa - mówisz, że stryj twój umarł. Gdzieże on,
biedak, pochowany?
- W Zasławiu, gdzie mieszkał od powrotu z emigracji.
Prezesowa znowu podniosła chustkę do oczu.
- Doprawdy?... Ach, ja niewdzięczna!... Byłżeś kiedy u niego?... Nie mówiłże ci
nic... Nie oprowadzał cię?... Wszakże tam, na górze, są ruiny zamku, prawda?
Stojąż one jeszcze?
- Tam właśnie, do zamku, stryj co dzień chodził na spacer i całe godziny
przesiadywaliśmy z nim na dużym kamieniu...
- Patrzajże?... Znam ten kamień ; siedzieliśmy wtedy oboje na nim i patrzyliśmy