-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 151
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

poglądom; lecz poplątało mu szyki wejście drugiego subiekta z brodą.

- A, moje uszanowanie panu Lisieckiemu! - zwrócił się do przybyłego. - Zimny

dzień mamy, prawda? Która też godzina w mieście, bo mój zegarek musi się

spieszyć. Jeszcze chyba nie ma kwadransa na dziewiątą?..

- Także koncept!... Pański zegarek zawsze spieszy się z rana, a późni wieczorem

- odparł cierpko Lisiecki ocierając szronem pokryte wąsy.

- Założę się, żeś pan był wczoraj na preferansie.

- Ma się wiedzieć. Cóż pan myślisz, że mi na całą dobę wystarczy widok

waszych galanterii i pańskiej siwizny?

- No, mój panie, wolę być trochę szpakowatym aniżeli łysym - oburzył się pan

Ignacy.

7

- Koncept!... - syknął pan Lisiecki. - Moja łysina, jeżeli ją kto dojrzy, jest

smutnym dziedzictwem rodu, ale pańska siwizna i gderliwy charakter są

owocami starości, którą... chciałbym szanować.

Do sklepu wszedł pierwszy gość: kobieta ubrana w salopę i chustkę na głowie,

żądająca mosiężnej spluwaczki... Pan Ignacy bardzo nisko ukłonił się jej i

ofiarował krzesło, a pan Lisiecki zniknął za szafami i wróciwszy po chwili

doręczył interesantce ruchem pełnym godności żądany przedmiot. Potem zapisał

cenę spluwaczki na kartce, podał ją przez ramię Rzeckiemu i poszedł za

gablotkę z miną bankiera, który złożył na cel dobroczynny kilka tysięcy rubli.

Spór o siwiznę i łysinę był zażegnany.

Dopiero około dziewiątej wszedł, a raczej wpadł do sklepu pan Mraczewski,

piękny, dwudziestoletni blondynek, z oczyma jak gwiazdy, z ustami jak korale,

z wąsikami jak zatrute sztylety. Wbiegł ciągnąc za sobą od progu smugę woni, i

zawołał:

- Słowo honoru daję, że już musi być wpół do dziesiątej. Letkiewicz jestem,

gałgan jestem, no - podły jestem, ale cóż zrobię, kiedy matka mi zachorowała i

musiałem szukać doktora. Byłem u sześciu...

- Czy u tych, którym dajesz pan neseserki? - spytał Lisiecki.

- Neseserki?... Nie. Nasz doktor nie przyjąłby nawet szpilki. Zacny człowiek...

Prawda, panie Rzecki, że już jest wpół do dziesiątej? Stanął mi zegarek.

- Dochodzi dzie-wią-ta... - odparł ze szczególnym naciskiem pan Ignacy.

- Dopiero dziewiąta?... No, kto by myślał! A tak projektowałem sobie, że dziś

przyjdę do sklepu pierwszy, wcześniej od pana Klejna...

- Ażeby wyjść przed ósmą - wtrącił pan Lisiecki.

Mraczewski utkwił w nim błękitne oczy, w których malowało się najwyższe

zdumienie.

- Pan skąd wie?... - odparł. - No, słowo honoru daję, że ten człowiek ma zmysł

proroczy! Właśnie dziś, słowo honoru... muszę być na mieście przed siódmą,

choćbym umarł, choćbym... miał podać się do dymisji...

- Niech pan od tego zacznie - wybuchnął Rzecki - a będzie pan wolny przed

jedenastą, nawet w tej chwili, panie Mraczewski. Pan powinieneś być hrabią, nie

kupcem, i dziwię się, że pan od razu nie wstąpił do tamtego fachu, przy którym

zawsze ma się czas, panie Mraczewski. Naturalnie!

- No, i pan w jego wieku latałeś za spódniczkami - odezwał się Lisiecki. - Co tu

bawić się w morały.

- Nigdy nie latałem! - krzyknął Rzecki uderzając pięścią w kantorek.

- Przynajmniej raz wygadał się, że całe życie jest niedołęgą - mruknął Lisiecki

do Klejna, który uśmiechał się, podnosząc jednocześnie brwi bardzo wysoko.

Do sklepu wszedł drugi gość i zażądał kaloszy. Naprzeciw niego wysunął się

Mraczewski.

- Kaloszyków żąda szanowny pan? Który numerek, jeżeli wolno spytać? Ach,

szanowny pan zapewne nie pamięta! Nie każdy ma czas myśleć o numerze

8

swoich kaloszy, to należy do nas. Szanowny pan raczy zająć miejsce na

taburecie. Paweł! przynieś ręcznik, zdejm panu kalosze i wytrzyj obuwie...

Wbiegł Paweł ze ścierką i rzucił się do nóg przybyłemu.

- Ależ, panie, ależ przepraszam!... - tłomaczył się odurzony gość.

- Bardzo prosimy - mówił prędko Mraczewski - to nasz obowiązek. Zdaje mi

się, że te będą dobre - ciągnął, podając parę sczepionych nitką kaloszy. -

Doskonałe, pysznie wyglądają; szanowny pan ma tak normalną nogę, że

niepodobna mylić się co do numeru. Szanowny pan życzy sobie zapewne literki;

jakie mają być literki?...

- L. P. - mruknął gość, czując, że tonie w bystrym potoku wymowy grzecznego

subiekta.

- Panie Lisiecki, panie Klejn, przybijcie z łaski swojej literki. Szanowny pan

każe zawinąć dawne kalosze? Paweł! wytrzyj kalosze i okręć w bibułę. A może

szanowny pan nie życzy sobie dźwigać zbytecznego ciężaru? Paweł! rzuć

kalosze do paki... Należy się dwa ruble kopiejek pięćdziesiąt... Kaloszy z

literkami nikt szanownemu panu nie zamieni, a to przykra rzecz znaleźć w

miejsce nowych artykułów dziurawe graty... Dwa ruble pięćdziesiąt kopiejek do

kasy z tą karteczką. Panie kasjerze, pięćdziesiąt kopiejek reszty dla szanownego

pana...

Nim gość oprzytomniał, ubrano go w kalosze, wydano resztę i wśród niskich

ukłonów odprowadzono do drzwi. Interesant stał przez chwilę na ulicy,

bezmyślnie patrząc w szybę, spoza której Mraczewski darzył go słodkim

uśmiechem i ognistymi spojrzeniami. Wreszcie machnął ręką i poszedł dalej,

może myśląc, że w innym sklepie kalosze bez literek kosztowałyby go dziesięć

złotych.

Pan Ignacy zwrócił się do Lisieckiego i kiwał głową w sposób oznaczający

podziw i zadowolenie. Mraczewski dostrzegł ten ruch kątem oka i podbiegłszy

do Lisieckiego, rzekł półgłosem:

- Niech no pan patrzy, czy nasz stary nie jest podobny z profilu do Napoleona

III? Nos... wąs... hiszpanka...

- Do Napoleona, kiedy chorował na kamień - odparł Lisiecki.

Na ten dowcip pan Ignacy skrzywił się z niesmakiem. Swoją drogą Mraczewski

dostał urlop przed siódmą wieczór, a w parę dni później w prywatnym katalogu

Rzeckiego otrzymał notatkę:

„Był na Hugonotachw ósmym rzędzie krzeseł z niejaką Matyldą???.”

Na pociechę mógłby sobie powiedzieć, że w tym samym katalogu równie

posiadają notatki dwaj inni. jego koledzy, a także inkasent, posłańcy, nawet -

służący Paweł. Skąd Rzecki znał podobne szczegóły z życia swych

współpracowników? Jest to tajemnica, z którą przed nikim się nie zwierzał.

Około pierwszej w południe pan Ignacy, zdawszy kasę Lisieckiemu, któremu

pomimo ciągłych sporów ufał najbardziej, wymykał się do swego pokoiku,

ażeby zjeść obiad przyniesiony z restauracji; Współcześnie z nim wychodził

9

Klejn i wracał do sklepu o drugiej; potem obaj z Rzeckim zostawali w sklepie, a

Lisiecki i Mraczewski szli na obiad. O trzeciej znowu wszyscy byli na miejscu.

O ósmej wieczór zamykano sklep; subiekci rozchodzili się i zostawał tylko

Rzecki. Robił dzienny rachunek, sprawdzał kasę, układał plan czynności na

jutro i przypominał sobie: czy zrobiono wszystko, co wypadało na dziś. Każdą

zaniedbaną sprawę opłacał długą bezsennością i smętnymi marzeniami na temat

ruiny sklepu, stanowczego upadku Napoleonidów i tego, że wszystkie nadzieje,

jakie miał w życiu, były tylko głupstwem.

„Nic nie będzie! Giniemy bez ratunku!” - wzdychał przewracając się na twardej

pościeli.

Jeżeli dzień udał się dobrze, pan Ignacy był kontent. Wówczas przed snem

czytał historię konsulatu i cesarstwa albo wycinki z gazet opisujących wojnę

włoską z roku 1859, albo też, co trafiało się rzadziej, wydobywał spod łóżka

gitarę i grał na niej Marsza Rakoczegoprzyśpiewując wątpliwej wartości

tenorem.

Potem śniły mu się obszerne węgierskie równiny, granatowe i białe linie wojsk,

przysłoniętych chmurą dymu... Nazajutrz miewał posępny humor i skarżył się

na ból głowy.

Do przyjemniejszych dni należała u niego niedziela; wówczas bowiem obmyślał

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название