-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 151
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

4

z reputacją i w doskonałym punkcie!... Ten jednak, wariat, rzucił wszystko i

pojechał robić interesa na wojnie. Milionów mu się zachciało czy kiego diabła!

- Może je będzie miał - odezwał się ajent.

- Ehe! - żachnął się radca. - Daj no, Józiu, piwa. Myślisz pan, że w Turcji

znajdzie jeszcze bogatszą babę aniżeli nieboszczka Minclowa?.. Józiu!...

- Służę piorunem!... Jedzie ósma...

- Ósma? - powtórzył radca - to być nie może. Zaraz... Przedtem była szósta,

potem siódma... - mruczał zasłaniając twarz dłonią.- Może być, że ósma. Jak ten

czas leci!...

Mimo posępne wróżby ludzi trzeźwo patrzących na rzeczy sklep galanteryjny

pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upadał, ale nawet robił dobre

interesa. Publiczność, zaciekawiona pogłoskami o bankructwie, coraz liczniej

odwiedzała magazyn, od chwili zaś kiedy Wokulski opuścił Warszawę, zaczęli

zgłaszać się po towary kupcy rosyjscy. Zamówienia mnożyły się, kredyt za

granicą istniał, weksle były płacone regularnie, a sklep roił się gośćmi, którym

ledwo mogli wydołać trzej subiekci: jeden mizerny blondyn, wyglądający, jakby

co godzinę umierał na suchoty, drugi szatyn z brodą filozofa a ruchami księcia i

trzeci elegant, który nosił zabójcze dla płci pięknej wąsiki, pachnąc przy tym jak

laboratorium chemiczne.

Ani jednak ciekawość ogółu, ani fizyczne i duchowe zalety trzech subiektów,

ani .nawet ustalona reputacja sklepu może nie uchroniłaby go od upadku, gdyby

nie zawiadował nim czterdziestoletni pracownik firmy, przyjaciel i zastępca

Wokulskiego, pan Ignacy Rzecki.

ROZDZIAŁ DRUGI:

RZĄDY STAREGO SUBIEKTA

Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie. W ciągu

tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę, szafy i szyby w oknach, zakres

swojej działalności i subiektów; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki

sam. Było w nim to samo smutne okno, wychodzące na to samo podwórze, z tą

samą kratą, na której szczeblach zwieszała się być może ćwierćwiekowa

pajęczyna, a z pewnością ćwierćwiekowa firanka, niegdyś zielona, obecnie

wypłowiała z tęsknoty za słońcem.

Pod oknem stał ten sam czarny stół obity suknem, także niegdyś zielonym, dziś

tylko poplamionym. Na nim wielki czarny kałamarz wraz z wielką czarną

piaseczniczką, przymocowaną do tej samej podstawki - para mosiężnych

lichtarzy do świec łojowych, których już nikt nie palił, i stalowe szczypce,

którymi już nikt nie obcinał knotów. Żelazne łóżko z bardzo cienkim

materacem, nad nim nigdy nie używana dubeltówka, pod nim pudło z gitarą,

przypominające dziecinną trumienkę, wąska kanapka obita skórą, dwa krzesła

5

również skórą obite, duża blaszana miednica i mała szafa ciemnowiśniowej

barwy stanowiły umeblowanie pokoju, który ze względu na swoją długość i

mrok w nim panujący zdawał się być podobniejszym do grobu aniżeli do

mieszkania.

Równie jak pokój, nie zmieniły się od ćwierć wieku zwyczaje pana Ignacego.

Rano budził się zawsze o szóstej; przez chwilę słuchał, czy idzie leżący na

krześle zegarek, i spoglądał na skazówki, które tworzyły jedną linię prostą.

Chciał wstać spokojnie, bez awantur; ale że chłodne nogi i nieco zesztywniałe

ręce nie okazywały się dość uległymi jego woli, więc zrywał się nagle,

wyskakiwał na środek pokoju i rzuciwszy na łóżko szlafmycę, biegł pod piec do

wielkiej miednicy, w której mył się od stóp do głów, rżąc i parskając jak

wiekowy rumak szlachetnej krwi, któremu przypomniał się wyścig.

Podczas obrządku wycierania się kosmatymi ręcznikami z upodobaniem patrzył

na swoje chude łydki i zarośnięte piersi mrucząc:

„No, przecie nabieram ciała”.

W tym samym czasie zeskakiwał z kanapki jego stary pudel Ir z wybitym okiem

i mocno otrząsnąwszy się, zapewne z resztek snu, skrobał do drzwi, za którymi

rozlegało się pracowite dmuchanie w samowar. Pan Rzecki, wciąż ubierając się

z pośpiechem, wypuszczał psa, mówił dzień dobry służącemu, wydobywał z

szafy imbryk, mylił się przy zapinaniu mankietów, biegł na podwórze zobaczyć

stan pogody, parzył się gorącą herbatą, czesał się nie patrząc w lustro i o wpół

do siódmej był gotów.

Obejrzawszy się, czy ma krawat na szyi, a zegarek i portmonetkę w kieszeniach,

pan Ignacy wydobywał ze stolika wielki klucz i, trochę zgarbiony, uroczyście

otwierał tylne drzwi sklepu obite żelazną blachą. Wchodzili tam obaj ze

służącym, zapalali parę płomyków gazu i podczas gdy służący zamiatał podłogę,

pan Ignacy odczytywał przez binokle ze swego notatnika rozkład zajęć na dzień

dzisiejszy.

„Oddać w banku osiemset rubli, aha... Do Lublina wysłać trzy albumy, tuzin

portmonetek... Właśnie!... Do Wiednia przekaz na tysiąc dwieście guldenów... Z

kolei odebrać transport... Zmonitować rymarza za nieodesłanie walizek...

Bagatela!... Napisać list do Stasia... Bagatela...”

Skończywszy czytać zapalał jeszcze kilka płomieni i przy ich blasku robił

przegląd towarów w gablotkach i szafach.

„Spinki, szpilki, portmonety... dobrze... Rękawiczki, wachlarze, krawaty... tak

jest... Laski, parasole, sakwojaże... A tu - albumy, neseserki... Szafirowy

wczoraj sprzedano, naturalnie!... Lichtarze, kałamarze, przyciski... Porcelana...

Ciekawym, dlaczego ten wazon odwrócili?...Z pewnością... Nie, nie

uszkodzony... Lalki z włosami, teatr, karuzel...Trzeba na jutro postawić w oknie

karuzel, bo już fontanna spowszedniała. Bagatela!... Ósma dochodzi...

Założyłbym się, że Klejn będzie pierwszy a Mraczewski ostatni. Naturalnie...

Poznał się z jakąś guwernantką i już jej kupił neseser na rachunek i z rabatem...

Rozumie się...Byle nie zaczął kupować bez rabatu i bez rachunku...”

6

Tak mruczał i chodził po sklepie, przygarbiony, z rękoma w kieszeniach, a za

nim jego pudel. Pan od czasu do czasu zatrzymywał się i oglądał jakiś

przedmiot, pies przysiadał na podłodze i skrobał tylną nogą gęste kudły, a

rzędem ustawione w szafie lalki, małe, średnie i duże, brunetki i blondynki,

przypatrywały się im martwymi oczami.

Drzwi od sieni skrzypnęły i ukazał się pan Klejn, mizerny subiekt, ze smutnym

uśmiechem na posiniałych ustach.

- A co, byłem pewny, że pan przyjdziesz pierwszy. Dzień dobry- rzekł pan

Ignacy. - Paweł! gaś światło i otwieraj sklep.

Służący wbiegł ciężkim kłusem i zakręcił gaz. Po chwili rozległo się zgrzytanie

ryglów, szczękanie sztab i do sklepu wszedł dzień, jedyny gość, który nigdy nie

zawodzi kupca. Rzecki usiadł przy kantorku pod oknem. Klejn stanął na

zwykłym miejscu przy porcelanie.

- Pryncypał jeszcze nie wraca, nie miał pan listu? - spytał Klejn.

- Spodziewam się go w połowie marca, najdalej za miesiąc.

- Jeżeli go nie zatrzyma nowa wojna.

- Staś... Pan Wokulski - poprawił się Rzecki - pisze mi, że wojny nie będzie.

- Kursa jednak spadają, a przed chwilą czytałem, że flota angielska wpłynęła na

Dardanele.

-To nic, wojny nie będzie. Zresztą - westchnął pan Ignacy - co nas obchodzi

wojna, w której nie przyjmie udziału Bonaparte.

- Bonapartowie skończyli już karierę.

- Doprawdy?... - uśmiechnął się ironicznie pan Ignacy. - A na czyjąż korzyść

MacMahon z Ducrotem układali w styczniu zamach stanu?... Wierz mi, panie

Klejn, bonapartyzm to potęga!...

- Jest większa od niej.

- Jaka? - oburzył się pan. Ignacy. - Może republika z Gambettą?... - Może

Bismarck?..

- Socjalizm... - szepnął mizerny subiekt kryjąc się za porcelanę.

Pan Ignacy mocniej zasadził binokle i podniósł się na swym fotelu, jakby

pragnąc jednym zamachem obalić nową teorię, która przeciwstawiała się jego

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название