Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
do panny Izabeli. Bo jeżeli cały świat składa się z bydląt, to nie ma dobrej racji
ani szaleć za jednym z nich, ani gniewać się za to, że jest zwierzęciem, nie
lepszym i zapewne nie gorszym od innych.
„Piekielna jego kuracja! - powtarzał. - Ale kto wie, czy nie słuszna?... Ja fatalnie
zbankrutowałem na moich poglądach; kto mi zaręczy, że i Geist nie myli się w
swoich albo że nie ma racji Szuman?... Rzecki bydlę, Stawska bydlę, Geist
bydlę, ja sam bydlę... Ideały - to malowane żłoby, w których jest malowana
trawa, niezdolna nikogo nasycić!... Więc co się poświęcać dla jednych albo
uganiać za drugimi?... Po prostu trzeba się wyleczyć, a potem na odmianę jadać
polędwicę albo ładne kobiety i popijać to dobrym winem... Czasami coś
przeczytać, czasami gdzie wyjechać, wysłuchać koncertu i tak doczekać starości
„
Na tydzień przed sesją, która miała zdecydować o losach spółki, wizyty u
Wokulskiego stały się coraz częstszymi. Przychodzili kupcy, arystokracja,
adwokaci zaklinając go, ażeby nie opuszczał stanowiska i nie narażał instytucji,
która przecież jest jego dziełem. Wokulski przyjmował interesantów z tak
lodowatą obojętnością, że nawet nie mieli ochoty wypowiedzieć mu swoich
argumentów; mówił, że jest znużony i chory i że musi się wycofać.
Interesanci odchodzili bez nadziei; każdy jednak przyznawał, że Wokulski musi
być ciężko chory. Wychudł, odpowiadał krótko i cierpko, a w oczach paliła mu
się gorączka.
- Zabił się chciwością! - mówili kupcy.
Na parę dni przed ostatecznym terminem Wokulski wezwał swego adwokata i
prosił go o zawiadomienie wspólników, że stosownie do zawartej z nimi
umowy, wycofuje kapitał i usuwa się ze spółki. Inni mogą zrobić to samo.
- A pieniądze? - spytał adwokat.
- Dla nich już są gotowe w banku; ja zaś mam rachunki z Suzinem.
Adwokat pożegnał go strapiony. Tegoż dnia przyjechał do Wokulskiego książę.
- Słyszę nieprawdopodobne rzeczy! - zaczął książę ściskając go za rękę. -
Adwokat pański zachowuje się tak, jakby pan naprawdę miał zamiar nas
opuścić...
- Czy książę myślał, że żartuję?...
- No, nie... Ja myślę, że pan spostrzegł jakieś niedogodności w naszej umowie
i...
- I targuję się, ażeby zmusić was do podpisania innej, która zmniejszy wasze
procenta, a zwiększy moje dochody... - pochwycił Wokulski. - Nie, książę,
usuwam się zupełnie na serio.
- Więc robi pan zawód swoim wspólnikom...
571
- Jaki? Panowie sami zawiązaliście ze mną spółkę tylko na rok i sami żądaliście
takiego prowadzenia interesów, ażeby w ciągu miesiąca po rozwiązaniu umowy
każdy wspólnik mógł wycofać swój wkład. To było wasze wyraźne żądanie. Ja
zaś przekroczyłem je o tyle, że zwrócę pieniądze nie w miesiąc dopiero, ale w
godzinę po rozwiązaniu spółki.
Książę upadł na fotel.
- Spółka zostanie - rzekł cicho - ale na miejsce pana wejdą do niej
starozakonni...
- To już z wyboru panów.
- Żydowszczyzna w naszej spółce!... - westchnął książę. - Oni nawet na
posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku... Nieszczęsny kraj! nieszczęsny
język!...
- Nie ma obawy - wtrącił Wokulski. - Większość naszych wspólników ma
zwyczaj rozmawiać na sesjach po francusku i językowi nic się nie stało, więc
chyba nie zaszkodzi mu i kilka frazesów w żargonie.
Książę zarumienił się.
- Ależ starozakonni, panie... obca rasa... Teraz jeszcze zaczęła się przeciw nim
jakaś niechęć...
- Niechęć tłumu niczego nie dowodzi. Lecz któż zresztą broni panom zebrać
odpowiednie kapitały, jak to zrobili Żydzi, i powierzyć je nie Szlangbaumowi,
ale któremu z chrześcijańskich kupców?
- Nie znamy takiego, któremu można by zaufać.
- A Szlangbauma znacie?...
- Przy tym u nas nie ma ludzi dość zdolnych - wtrącił książę.- To są subiekci,
nie finansiści...
- A ja czym byłem?... Także subiektem i nawet restauracyjnym chłopcem; mimo
to spółka przyniosła zapowiedziany dochód.
- Pan jesteś wyjątkiem...
- Któż panom zaręczy, że nie znaleźlibyście więcej takich wyjątków w
piwnicach i za kontuarami. Poszukajcie.
- Starozakonni sami do nas przychodzą...
- Otóż to!... - zawołał Wokulski. - Żydzi przychodzą albo wy do nich, ale
chrześcijański parweniusz do was nawet przyjść nie może, bo tyle napotyka
zawad po drodze... Wiem coś o tym. Wasze drzwi tak szczelnie są zamknięte
przed kupcem i przemysłowcem, że albo trzeba je zbombardować setkami
tysięcy rubli, ażeby się otworzyły, albo wciskać się jak pluskwa... Uchylcie
trochę tych drzwi, a może będziecie mogli obchodzić się bez Żydów.
Książę zasłonił rękoma oczy.
- O, panie Wokulski, to... bardzo słuszne, co pan mówi, ale i bardzo gorzkie...
bardzo okrutne... Mniejsza jednak... Rozumiem pański żal do nas, ależ... są
jakieś obowiązki względem ogółu...
572
- No, ja nie uważam tego za pełnienie obowiązków, że od mego kapitału miałem
piętnaście procent rocznie. I nie sądzę, ażebym był gorszym obywatelem
poprzestając na pięciu...
- Ależ my wydajemy te pieniądze - odparł już obrażony książę. - Ludzie żyją
około nas...
- I ja będę wydawał. Pojadę na lato do Ostendy, na jesień do Paryża, na zimę do
Nizzy...
- Przepraszam!... Nie tylko za granicą żyją z nas ludzie.. Iluż tutejszych
rzemieślników...
- Czeka na swoje należności po roku i dłużej - pochwycił Wokulski. - My obaj,
mości książę, znamy takich protektorów krajowego przemysłu, mieliśmy ich
nawet w naszej spółce...
Książę zerwał się z fotelu.
- Aaa!... to się nie godzi, panie Wokulski - mówił zadyszany.- Prawda, są wśród
nas duże wady, są grzechy, ale żadnego z nich nie popełniliśmy względem
pana... Miałeś naszą życzliwość... szacunek...
- Szacunek!... - zawołał śmiejąc się Wokulski. - Czy książę sądzi, że nie
zrozumiałem, na czym on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko między
wami?... Pan Szastalski, pan Niwiński, nawet... pan Starski, który nigdy nic nie
robił i nie wiadomo skąd brał pieniądze, o dziesięć pięter stali wyżej ode mnie w
waszym szacunku. Co mówię... Lada zagraniczny przybłęda bez trudu dostawał
się do waszych salonów, które ja musiałem dopiero zdobywać, choćby...
piętnastym procentem od powierzonych mi kapitałów!... To oni, to ci ludzie, nie
ja, posiadali wasz szacunek, ba! mieli nierównie rozleglejsze przywileje... Choć
każdy z tych wyżej oszacowanych mniej jest wart aniżeli mój szwajcar
sklepowy, bo on coś robi i przynajmniej nie gnoi ogółu...
- Panie Wokulski, krzywdzisz nas... Rozumiem, o czym pan mówisz, i na mój
honor, wstydzę się... Ależ my nie odpowiadamy za występki jednostek...
- Owszem, wy wszyscy odpowiadacie, bo owe jednostki wyrosły pośród was, a
to, co książę nazywasz występkiem, jest tylko owocem waszych poglądów,
waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków.
- Żal mówi przez pana... - odparł książę zabierając się do wyjścia. - Żal słuszny,
ale może niewłaściwie skierowany... Żegnam pana. Więc zostawiasz nas na
pastwę starozakonnym?...
- Mam nadzieję, że porozumiecie się z nimi lepiej niż z nami rzekł Wokulski z
ironią.
Książę miał łzy w oczach.
- Myślałem - mówił wzruszony - że będziesz pan złotym mostem między nami a
tymi, którzy... coraz więcej odsuwają się od nas...
- Chciałem być mostem, ale podpiłowano go i zawalił się... - odpowiedział
Wokulski kłaniając się.
- Wracajmy więc do okopów Świętej Trójcy!...
- To jeszcze nie okopy... to dopiero spółka z Żydami.
573
- Tak pan mówisz?... - zapytał książę blednąc. - A więc ja... nie należę do tej