Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
spółki... Nieszczęsny kraj!...
Kiwnął głową i wyszedł.
Nareszcie odbyła się sesja rozstrzygająca losy spółki do handlu z cesarstwem.
Przede wszystkim zarząd, utworzony przez Wokulskiego, złożył sprawozdanie
za rok ubiegły. Okazało się, że obroty przewyższały kilkanaście razy kapitał,
który przyniósł nie piętnaście, ale osiemnaście procent zysku. Wspólnicy
słuchając tego byli wzruszeni i na wniosek księcia podziękowali zarządowi i
nieobecnemu Wokulskiemu przez powstanie.
Potem podniósł się adwokat Wokulskiego i oświadczył, że jego klient z powodu
choroby wycofuje się nie tylko od zarządu, ale nawet od udziału w spółce.
Wszyscy od dawna byli przygotowani na tę wiadomość, niemniej zrobiła
wrażenie bardzo przygnębiające. Korzystając z przerwy książę poprosił o głos i
zawiadomił obecnych, że skutkiem usunięcia się Wokulskiego i on występuje ze
spółki. Co powiedziawszy zaraz opuścił salę obrad; na odchodne zaś rzekł do
któregoś ze swoich przyjaciół.
- Nigdy nie miałem zdolności do operacji handlowych, a Wokulski jest jedynym
człowiekiem, któremu mogłem powierzyć honor mego nazwiska. Dziś nie ma
jego, więc i ja nie mam tu co robić.
- Ale dywidenda?... - szepnął przyjaciel.
Książę spojrzał na niego z góry.
- To, com robił, robiłem nie dla dywidendy, ale dla nieszczęśliwego kraju -
odparł. - Chciałem do naszej sfery wlać trochę świeżej krwi i świeższych
poglądów; muszę jednak wyznać, żem przegrał, i to nie z winy Wokulskiego...
Biedny ten kraj!...
Wyjście księcia, aczkolwiek nieoczekiwane, zrobiło mniejsze wrażenie; obecni
bowiem już byli uprzedzeni, że spółka utrzyma się.
Teraz wystąpił jeden z adwokatów i drżącym głosem odczytał bardzo piękną
mowę, której treścią było to, że z usunięciem się Wokulskiego spółka traci nie
tylko kierownika, ale i pięć szóstych kapitału. „Powinna by więc upaść - ciągnął
mówca - i gruzami swoimi zasypać cały kraj, tysiące pracowników, setki
rodzin...”
Tu przerwał czekając na efekt. Ale obecni zachowywali się obojętnie, z góry
wiedząc, co nastąpi dalej.
Adwokat zabrał znowu głos i wezwał obecnych, ażeby nie tracili męstwa.
„Znalazł się bowiem zacny obywatel, człowiek fachowy, nawet przyjaciel i
wspólnik Wokulskiego, który jest zdecydowany jak Atlas niebo podeprzeć
zachwianą spółkę. Mężem tym, który chce obetrzeć łzy tysiącom, ocalić kraj od
ruiny, handel popchnąć na nowe drogi...”
W tym miejscu wszyscy obecni zwrócili głowy ku krzesłu, na którym siedział
spotniały i zarumieniony Szlangbaum.
- Mężem tym - zawołał adwokat - jest pan...
- Mój syn, Henryś... - odezwał się głos z kąta.
574
Ponieważ ten efekt nie był oczekiwany, więc sala zatrzęsła się od śmiechu.
Swoją drogą zarząd spółki udał radosne zdziwienie, zapytał obecnych: czy chcą
przyjąć pana Szlangbauma na wspólnika i kierownika? a otrzymawszy
jednomyślne zezwolenie, wezwał nowego kierownika na fotel prezydialny.
Tu znowu zrobiło się małe zamieszanie. .Natychmiast bowiem zażądał głosu
Szlangbaum ojciec i wypowiedziawszy kilka pochwał synowi i zarządowi,
postawił wniosek, że spółka nie może gwarantować wspólnikom więcej nad
dziesięć procent rocznego zysku.
Powstał hałas, kilkunastu mówców zabrało głos i po bardzo ożywionych
rozprawach uchwalono, że spółka przyjmuje nowych członków wskazanych
przez pana Szlangbauma, a kierunek spraw powierza temuż panu
Szlangbaumowi.
Ostatnim epizodem było przemówienie doktora Szumana, którego wezwano na
członka zarządu, ale który odmawiając przyjęcia tak zaszczytnego stanowiska w
szyderczy sposób pozwolił sobie zażartować ze spółki między arystokracją i
Żydami.
„Jest to jakby nieślubne małżeństwo - mówił. - Ale ponieważ z takich związków
rodzą się niekiedy genialne dzieci, miejmy więc nadzieję, że i nasza spółka
wyda jakieś niezwykłe owoce...”
Zarząd był zaniepokojony, garstka obecnych oburzona; ale większość dała
doktorowi rzęsiste brawo.
Wokulski najdokładniej znał przebieg sesji: przez cały bowiem następny tydzień
odwiedzano go i zasypywano listami lub anonimami.
Przy tej sposobności odkrył w sobie nowy i dziwny nastrój duszy. Zdawało mu
się, że pękły w nim wszystkie nici łączące go z ludźmi, że są mu obojętni, że go
nic nie obchodzi, co ich obchodzi. Słowem, że jest podobny do aktora, który
skończywszy rolę na scenie, gdzie przed chwilą śmiał się, gniewał lub płakał,
zasiadł obecnie między widzami i na grę swoich kolegów patrzy jak na zabawę
dzieci.
„Czego oni się tak rzucają?... Co to za głupstwa!...” - myślał.
Zdawało mu się, że spoza świata patrzy na ten świat, a jego sprawy widzi z
jakiejś nowej strony, której dotychczas nie spostrzegał.
Przez parę pierwszych dni nachodzili go wspólnicy, pracownicy albo klienci
spółki, niezadowoleni z wejścia Szlangbauma, a może zatrwożeni o swoją
przyszłość. Ci po największej części namawiali go, ażeby wrócił na porzucone
stanowisko, które jeszcze może zająć, gdyż kontrakt ze Szlangbaumem nie
podpisany.
Niektórzy w tak smutnych barwach przedstawiali swoje położenie, a nawet
płakali, że Wokulski doznał wzruszenia.
Lecz zarazem odkrył w sobie taką obojętność, taki brak współczucia dla cudzej
niedoli, że sam się zadziwił.
Coś we mnie umarło!...” - myślał i odprawił interesantów z niczym.
575
Potem przyszła druga fala odwiedzających, którzy pod pozorem podziękowania
mu za oddane usługi chcieli zaspokoić ciekawość i zobaczyć, jak wygląda ten
niegdyś silny człowiek, o którym teraz mówiono, że całkiem zniedołężniał.
Ci już nie prosili go, ażeby wszedł znowu do spółki, tylko wychwalali jego
minioną działalność i mówili, że nieprędko znajdzie się działacz podobny do
niego.
Trzecia fala gości odwiedzała Wokulskiego nie wiadomo po co. Bo nawet już
nie mówili mu komplementów, ale coraz częściej wspominali o Szlangbaumie,
jego energii i zdolnościach.
Z gromady wizytujących wyróżnił się furman Wysocki. Przyszedł pożegnać się
ze swoim dawnym chlebodawcą; chciał nawet coś powiedzieć, lecz nagle
rozpłakał się, ucałował go w obie ręce i wybiegł z pokoju.
Mniej więcej to samo powtarzało się w listach... W jednych znajomi i
nieznajomi zaklinali go, ażeby nie cofał się od interesów, ustąpienie jego
bowiem będzie klęską dla kraju. Inni chwalili jego minioną działalność lub
żałowali go; jeszcze inni radzili mu połączyć się ze Szlangbaumem, jako z
człowiekiem bardzo zdolnym i myślącym o dobru ogółu. Za to w anonimach
wymyślano mu bez miłosierdzia, że zgubiwszy rok temu przemysł krajowy
przez sprowadzanie obcych wyrobów, dziś zgubił handel sprzedawszy go
Żydom. Nawet wymieniano sumę.
Wokulski całkiem spokojnie rozmyślał nad tymi rzeczami. Zdawało mu się, że
już jest zmarłym człowiekiem, który patrzy na własny pogrzeb. Widział tych, co
żałowali go, co go chwalili, co mu złorzeczyli; widział swego następcę, do
którego dziś zaczęły zwracać się sympatie ogółu, a nareszcie zrozumiał, że jest
zapomniany i nikomu niepotrzebny. Był podobny do rzuconego w wodę
kamienia, nad którym w pierwszej chwili powstaje wir i zamęt, a później tylko
rozbiegają się fale coraz mniejsze, coraz mniejsze... I w końcu nad miejscem,
gdzie upadł, tworzy się gładkie zwierciadło wody, gdzie znowu przebiegają fale,
lecz zrodzone już w innych punktach, wywołane przez kogo innego.
„No, ale co dalej?... - mówił do siebie. - Z nikim nie żyję... nic nie robię... cóż
dalej?...”
Przypomniał sobie, że Szuman radził mu upatrzyć jakiś cel w życiu. Rada dobra,
ale... jak ją wykonać, kiedy on sam nie czuł żadnego pragnienia, nie miał sił ani