-->

Czarne Oceany

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarne Oceany, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarne Oceany
Название: Czarne Oceany
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 176
Читать онлайн

Czarne Oceany читать книгу онлайн

Czarne Oceany - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.

W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Diabeł podniósł go z kolan.

– Bronstein!! – wrzeszczał roztrzęsiony Hunt. Zataczając się, wypadł z kajuty. Zdezorientowanemu

Lucyfer wskazywał drogę. Schody, korytarz, schody, grodź, śluza, checkpoint, przepuśćcie mnie – wpadł do przedziału medycznego. Spuszczali właśnie ze zdehermetyzowanej komory ostatnie płyny. Sine mięso zaczynało schnąć.

Diabeł ścierał mu z brody wymiociny.

Ponieważ ojciec Perez, jako jezuita, nie posiadał wszczepki, spotkanie musiało się odbyć w sali konferencyjnej klasztoru, która jedyna tutaj posiadała pełne pokrycie sieci A-V; a ojciec Perez założył na tę okazję okulary VR. Byli obecni tylko oni trzej: jezuita, Hunt, van De-rnomme. Należało do zasad ekskluzji prawnej, na którą się zgodzili, wykluczenie z negocjacji jurydykatorów oraz adwokatów korporacyjnych. Umowa, jaką pod okiem ojca Pereza podpisali – piórami OVR, na papierze OVR – liczyła zaledwie półtorej strony i nie zawierała żadnego skomplikowanego terminu prawnego. Jezuita, jako poświadczyciel, podpisał się również, po czym przekopiował obiekt na pozbawione połączeń z siecią kryształy klasztoru. Sprawdzili zgodność pliku z ich kopiami i ustalili potrójny klucz krypto. Wówczas ojciec Perez zdjął okulary, zostawiając ich samych.

– A więc? – zagaił fenometys, zasiadłszy w wyczarowanym pod ścianą fotelu.

– Jest to informacja o pewnym patencie, który wkrótce stanie się prawie bezcenny. Aktualny jego właściciel nic o tym nie wie. Pierwsze zgłoszą się agencje rządowe USA lub wykonawcy ich kontraktów. Ostatecznie jednak można się spodziewać kilkudziesięciu chętnych.

– Jakie przebicie?

– Nie wiem. Duże. Bardzo duże. Mowa tu o niezbędnym komponencie w technologii czegoś w rodzaju nowych Wojen Gwiezdnych.

Hunt nalał sobie szkockiej. Van Dernomme gładził w zamyśleniu sklepienie czaszki (był łysy).

– Jest pan pewien, że oni nie machną po prostu ręką na patenty i nie zasłonią się bezpieczeństwem narodowym? Państwa uprawiają szpiegostwo przemysłowe na potęgę.

– Pewien? Prawie – odparł Hunt. – Za duża skala, to wkrótce będzie wielka gałąź przemysłu.

Van Dernomme milczał, zafrasowany. Nicholas wychylił szklankę i postanowił zamknąć wreszcie transakcję, nie czekać na lepszy nastrój miliardera.

– Zweine GmbH, spadkobierca GenSymu – rzekł. -Spółka pod prawem szwajcarskim. Publiczna. Struktury otwarte, poniżej pół giga. W ofercie jedna trzecia akcji; a spadli przez Kryzys razem z innymi. Reszta słabo ukorzeniona; tak mnie przynajmniej zapewniono. Ten patent to technologia sztucznej hodowli analogów neurostruktur mózgowych płodu człowieka. Pokłosie GenSymowej Fontanny Młodości; na razie zalega w Zweine razem z resztą masy upadłościowej GenSymu pod pasywami. Lecz w każdej chwili mogą się zorientować, to już pływa w noosferze. Jeśli więc wystąpi pan po prostu z konkretną ofertą, nawet przez jakąś ślepą spółkę, ich programy eksperckie na sto procent każą im przeczekać i sprawdzić trend.

– Ale – van Dernomme kręcił głową – pół giga…! I to w takiej chwili! Musiałbym szybko zejść z jakichś papierów, stracę fortunę.

– Zarobi pan większą. Nie ma pan wyboru, musi pan kupić całe Zweine.

Van Dernomme krzywił się dalej. Ale Nicholas wiedział już, że to – świadoma? nieświadoma? – poza. Miliarder po prostu w ten sposób prowadził interesy; w trybie flegma-tycznym. A może tak się edytował.

Hunt podszedł do krzyża, obrysował prawym kciukiem stopy Chrystusa, spojrzał na zakrwawioną twarz. Diabeł prychnął, zdegustowany.

– To prawo do niewyłączności, które pan na mnie wymusił… – odezwał się zza ich pleców van Dernomme. – No powiedzmy, że sprzedam panu ten patent za dolara i dam te sto mega miesięcznego kredytu. Co pan zdziała przez miesiąc? Tego nie pojmuję. Chce pan wejść jako podwykonawca do przetargów Pentagonu? To bez sensu. Zgodził się pan na klauzulę nieodsprzedawalności, więc nawet rynku mi nie zepsuje. Będzie pan rozwijał własne Gwiezdne Wojny? Za sto mega? W miesiąc? Panie Hunt!

– Nie rozumiem, co to właściwie pana obchodzi. Umowa jest umową. Dałem panu informację, na której zarobi pan giga i giga. Pan mi da prawo do korzystania z patentu i kredyt. Tyle.

Nicholas odwrócił się od krzyża. Fenometys wciąż kręcił głową, światło lamp odbijało się na bezwłosej skórze idealnymi refleksami. Transmisja z jego strony szła przez dwa serwery anonimizujące, mógł przebywać w dowolnym miejscu na Ziemi. Sygnał dla bezpieczeństwa wędrował okrężną drogą: Nicholas raz i drugi wychwycił wyraźne opóźnienie w słowach i gestach oligarchy.

– Panie Hunt! – powtórzył van Dernomme. – Przecież pan dobrze wie, że ja wiem, kim pan jest. Jeszcze nie zeszedł pan z newsów jako wróg publiczny numer jeden tego sezonu. Zdrajca; nie zdrajca; teraz przychodzi pan i sprzedaje poufne informacje. Powiada pan, że już nie pracuje dla rządu; że to pana wiano. Okay, rozumiem, to się mieści w obyczaju, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że te zobowiązania o nie wykorzystywaniu wiedzy i o pracy w innej branży to czysta komedia, żaden rząd nie zrobi ze swych pracowników współwłaścicieli. Ale w jaki sposób ja mogę sprawdzić, że pan faktycznie nie pracuje już dla EDC? Co? Nawet jeśli pan sam w to szczerze wierzy. Jak? To niemożliwe. Muszę być ostrożny, inaczej wmani-puluję się jako strona w konflikt międzynarodowy. To, co pan tu ze mną robi… to jest klasyczna metoda werbunku „podwójnie ślepego" wykonawcy.

Nicholas przez ten czas tylko uśmiechał się pod wąsem, uderzając się laseczką o udo.

– Ale pan przecież i tak kupi Zweine – szepnął wreszcie. – Prawda?

Van Dernomme powoli oddał uśmiech.

– Kupuję od pięciu minut.

Hunt skinął na diabła. Lucyfer skoczył, zdarł krucyfiks, uderzył rogami w ścianę. Posypał się gruz. Kaszląc od podniesionego pyłu, Nicholas przeszedł przez wyłom. Światła w przedziale pierwszej klasy były przygaszone, większość podróżnych spała, jednostajne buczenie silników samolotu posiada działanie omal hipnotyczne. Diabeł wskazał ułamkiem krzyża rząd, Nicholas podszedł, klepnął Anzelma laseczką w ramię. Preslawny przekrzywił głowę, zerknął na swą dłoń i poruszył wargami. Buch! Złoto skapywało z pokrytych roślinnymi ornamentami ścian, migotały płomienie świec osadzonych na ciężkich lichtarzach, kołyszący się pod sufitem w srebrnej klatce słowik wyśpiewywał wysokie trele. Rozetowe okno wychodzące na monolityczną noc odbijało bok rzeźbionego w ptaki i fantastyczne stwory powietrza fotela, sąsiadującego z tym, w którym siedział Preslawny. Wszystkie fotele dokoła Anzelma pozostawały puste – teraz samoloty zabierały na pokład zaledwie jedną piątą liczby pasażerów, dla której zostały zaprojektowane. Stewardesy roznosiły dodatkowe inhalatory z kaestepem; stewardesy (i stewardzi – w przedziałach żeńskich) stanowiły sto procent załogi odrzutowca: po Zarazie nawet symboliczny nadzór pilotów-ludzi nad komputerami sterującymi uznano za zbyt ryzykowny, kokpity były komisyjnie plombowane na lotniskach.

Preslawny leciał do Nowego Meksyku, do Hacjendy Czterech Suchych Źródeł Krasnowa, gdzie wezwał go Ronald Schatzu. Airbus szedł ekonomiczną na dwudziestu tysiącach stóp, goniły go zimne fronty odoceaniczne.

Anzelm, cały w koronkach, żabotach, perłach i atłasach, z ufryzowanymi włosami, palcami w pierścieniach, powitał Nicholasa mocnym uściskiem dłoni. Zbyt dobrze się znali, od zbyt dawna; żadnych więc pustych kondolencji, żadnych teraz rytuałów współczucia między nimi. Hunt zaczął z miejsca o interesach.

– Chcę, żebyś im wymówił. Przejdziesz do mnie. Wiceprezydent. Otwieram firmę. Pięć procent udziałów plus opcja, zarobki cztery razy wyższe. Co powiesz?

– Moment, przeskoczę na fuli OVR. – Preslawny odpalił makro; odtąd, chociaż nadal poruszał ustami, był to już ruch nakładany przez MUI, Hunt wiedział, że w RL Anzelm nie wydaje głosu, nikt nic nie słyszy. Strumień danych, sformatowany i skompilowany podług protokołu CIOT, a następnie sprowadzony przez dwupoziomowe krypto interlokutorów do czystego szumu, krążył w zamkniętym obiegu między Tuluzą Hunta, gwiazdą „Curtwaitera", gwiazdą Airbusa i Tuluzą Preslawny'ego. -Okay. Co to ma być za firma?

– Musisz wejść w ciemno.

– Uuu.

– Niestety.

– Jak bardzo śliskie?

– Rejestruję się w Wolnej Kaukaskiej.

– Aa, więc wchodzisz do monadalnego interesu.

– Powiedzmy.

– Nie kręć, nie kręć; gdyby szło tylko o podatki, uciekłbyś do Kartelu. Spodziewasz się pozwów. Komercjalizujesz Program, kto by pomyślał… Jaka będzie struktura własności?

– Pełne otorbienie. Wszystko w naszych rękach, zero na parkietach. Inwestujemy z dywidend. Żadnych umów na wyłączność. Poza tym po roku-dwóch podstawi się ludzi i usuniemy się w cień. Więc wchodzisz, czy nie?

– Jaki kapitał?

– Dwieście-trzysta mega.

– Masz trzysta milionów?! Skąd…?

– Będę miał. Na razie mam stówę miesięcznego kredytu i cynk na Szybką Londyńską w IEW.

– A na czym sobie ten kredyt zabezpieczyli, hę?

– Na moich prawach TP, DNAM i ciele; chociaż to symbolicznie, bo tak naprawdę jest to zapłata za informację.

– Nawet nie spytam, jaką. – Preslawny kręcił głową. -Ale że na stare lata zrobi się z ciebie trevelyanista… Zastrzeliłeś mnie.

– Wchodzisz, czy nie?

Anzelm obracał pierścień wokół kciuka.

– Zdajesz sobie sprawę, że to uniemożliwi mi dalsze spotykanie się z Iris.

Tylko w RL. W OVR, pod ciężkim krypto, możecie żyć razem dwadzieścia cztery godziny na dobę, stać cię będzie na wykupienie sztywnego łącza, opóźnienia poniżej ćwierci sekundy; i nie ma sposobu, żeby ktokolwiek się dowiedział.

– Ale to jednak tylko OVR.

– A niby jaka różnica?

– Mogę z nią teraz porozmawiać?

– Nie. Wchodzisz? Anzelm, do cholery…!

– Wchodzę. Gadaj.

Hunt dał znak Lucyferowi. Menadżer posłał do sądu w Groźnym wniosek o rejestrację Iluminatia Ltd., z Anzelmem Preslawnym jako szefem rady nadzorczej i wiceprezydentem wykonawczym.

– No więc tak. – Nicholas odchylił się, rozparł wygodnie w obijanym pluszowym szkarłatem fotelu; laseczka między kolanami, dłonie na rączce. – Pamiętasz wystąpienie Vince'a Li na konferencji w Bunkrze? Komputer psychomemiczny…?

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название