Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wcześniej zajrzał do przedziału medycznego. Ponieważ nie można było dopuścić do rozprzestrzenienia się informacji, a każde zbliżenie się którejkolwiek z osób wtajemniczonych do populacji objętej Grudniem gwarantowało taki przeciek po myślni – odizolowanie było konieczne. Jeśli nie „Curtwaiter", to Hacjenda Czterech Suchych Źródeł – ale i tam nie mieli specjalistycznego wyposażenia ani stosownych ekspertów. Sprowadzono więc ich tutaj. Ciało spoczywało w komorze tlenowej, w zbiorniku z plastycznym nano, już rozlane amebowato na dwa metry sześcienne; wchłaniało dostarczane pożywienie bez straty materii, lecz procesy metaboliczne nie zwalniały, temperatura utrzymywała się na granicy czterdziestu stopni Celsjusza. Przez cały czas, gdy Hunt patrzył, organizm nie poruszył się ani razu. Z lewej przebijała skórę kwadratowa kompozycja kostna, mleczno-żółty grzebień wyrostków dotykał przezroczystej przegrody. Nicholas przycisnął palce z drugiej strony. Po chwili wyczuł drżenie – ale nie wiedział: od ciała? od mechanizmów medycznych? od maszyn statku? W przyćmionym świetle skóra nanotworu posiadała barwę sepii. Skrył się do swojej kabiny.
Leżał na wznak, z nogami wyprostowanymi, i tylko prawa dłoń się poruszała. Od momentu, gdy odblokowano mu Tuluzę, odpowiedział na ponad sto telefonów. Był zaskoczony, że w ogóle zezwolono mu na nie cenzurowaną komunikację ze światem zewnętrznym; zapewne kolejny przyjazny gest ze strony generał Kleist, wyciągnięcie ręki na zgodę. Lecz bynajmniej nie przestały go obowiązywać dotychczasowe ograniczenia prawne i przysięgi tajności; nie był aresztowany, ale był obywatelem USA.
Odblokowanie Huntowej Tuluzy było możliwe, bo kiedy tylko informatycy EDC zanalizowali Modlitwę, skonstruowano Tuluzę 12 – ona rozkładała starą wszczepkę i krystalizowała nową, już (jak zapewniano Nicholasa) bezpieczną; kopiowanie software'u z jednej do drugiej dokonywało się automatycznie. Hunt przyjął to obojętnie – i tak nie miał możliwości niepodważalnego stwierdzenia, co oni mu tam wstrzykują; gdzie kończy się OVR, a zaczyna RL. Wszystko umowne. Tylko Zakład Hunta pozostawał w mocy. Więc zachowywał się, jakby gdyby nikt nigdy nie włamał się do jego wszczepki – godzina, dwie, trzy, i w końcu zapominał, wpadał w stare koleiny odruchów, i wszystko na powrót było prawdziwe.
Kciuk, wskazujący, serdeczny palec w górę, palec w dół, pięść – czary płynęły wartkim strumieniem. Noc na Kajmanach była duszna, wilgotna, najlżejszy wiaterek nie poruszał liści palm. Od mrożonej herbaty, którą nalewała mu na patio Imelda, szklanki pociły się zimnymi kroplami; zlizywał je z opuszków. Ponad palmami widzieli światła helikopterów, zapewne bezzałogowych, krążących nad kurortem, gdzie czwartą dobę gorzały zamieszki. Niebo – normalnie czyste, z uwagi na turystów – kreśliły apele o rozproszenie się i pozostanie w domach. Pili herbatę, nic nie mówili. Imelda bawiła się pierścionkiem. Wcześniej Nicholas wyczarował sobie włosy, wąsy, swoją starą twarz, eleganckie ubranie – on więc był taki sam, Imelda natomiast była inna: cienie pod oczami, niepewność uśmiechu, włosy nieporządnie zebrane w koński ogon. Uszanował to; skoro ona się nie edytuje, sam też jej nie edytował. Siedzieli nie po przeciwnych stronach stolika, lecz obok siebie, i Imelda w końcu obsunęła się na krześle, przechyliła, by oprzeć głowę o ramię Nicholasa -zaraz mięśnie zaczęły ją boleć w niewygodnej pozycji, MUI symulowało nieistniejące oparcie, Nicholasa przecież tu z nią nie było; była sama… Rozpłakała się. Z wnętrza willi od nowa wybuchły nieartykułowane wrzaski Gaspara. Podniosła się, otarła łzy, poszła zmienić mu pieluchy. Senator Tito zbyt długo pozostał w Nowym Jorku. Nicholas uniósł szklankę, ulał herbaty do wnętrza dłoni. Patrzył, jak ciecz spływa między nierównościami skóry, tu Rzeka Długiego Życia, tam Strumień Szczęścia, bezmyślnie, ale zawsze ku najniższym punktom. W mieście strzelano z broni maszynowej. Przewrócił się na koi na bok. -Ciągle liczą – powiedział diabeł.
Wszedł do „Santuccio". Restauracja była pusta; zgodnie z zarządzeniem, zamknięto ją zaraz po wybuchu Zarazy. Niemniej sieć ubezpieczenia pozostawała czynna i sneakerzy Zespołu wślizgnęli się do niej po czterdziestu godzinach zmagań (to znaczy poszukiwań tylnych furtek do krypto, które chroniło krypto, które chroniło krypto… i tak aż do maszyn notarialnych, a poczynając od najsłabszego ogniwa tajemnicy). Puste pomieszczenia Zespołu w Cygnus Tower nie wchodziły w grę, bo tam w ogóle nie było sieci – a „Santuccio" znali wszyscy członkowie Zespołu, zresztą wystarczyło przejść po kładce na drugą stronę ulicy. Światła pozostawały zgaszone, ukoronowane krzesłami stoły majaczyły dookoła w półmroku, podświadomie omijał chwiejne konstrukcje szerokimi łukami. Lecz zaraz z premedytacją przeszedł przez szkło i żelazne kraty na taras restauracji.
Schatzu już czekał. Przyglądał się ekipie straży pożarnej prującej powłoki ster owca, który spadł był na parki i estakady przecznicę dalej.
Nicholas postukał głośniej laseczką, Ronald się obejrzał.
– Pan Hunt! Ukłonili się sobie.
– Chyba powinienem panu pogratulować.
– Raczej ja panu! – uśmiechnął się szeroko Schatzu.
– W takim razie lepiej darujmy sobie. Podpisałeś już kontrakt?
– Tak.
– Co zamierzasz?
– Bez tych baz na Marę Imbrium się chyba nie obejdzie, nie po Grudniu. Estepowców, rzecz jasna, będę miał dosyć, ale ja wolę pójść w metody bardziej ścisłe.
– To znaczy?
– Neuromatryce estepiczne. Wykupimy patent od spadkobierców IG Parben. To znaczy – mam nadzieję, że będzie nas stać. Jeszcze się nie zbilansowało.
– Nie, jeszcze liczą. Neuromatryce estepiczne, powiadasz… to od tego komputera psychomemicznego. Wierzysz w to?
– Myślnia jako komputer? Nie. Ale same matryce wyglądają na użyteczne: to jedyne ścisłe narzędzie. Bo przecież nie ludzie. Ludzie… sam widzisz. – Zamiast kończyć, machnął ręką na Nowy Jork.
Nicholasowi przypomniał się identyczny gest z ich pierwszej rozmowy w „Santuccio" i poszła mu ponad powierzchnią świadomości salwa skojarzeń. Wykonał szybko mudrę MindMastera i zapisał umykający ciąg myślowy. -Łańcuch siedemnasty – rzekł Diabeł.
– Ale do czego je chcesz wykorzystać? – dopytywał się dalej Hunt.
– To będzie parę równoległych programów. Już rozmawiam z Pentagonem i Kleist w sprawie rozbudowy arsenału, potrzebujemy co najmniej dziesięć tysięcy tematycznych monad animalnych, kilkaset specjalistycznych. No i oczywiście mapunek myślni z naszego ramienia Mlecznej Drogi – co poza Nefele; bo coś na pewno, ona po prostu najbliższa.
– Egzomemetyka.
– Tak. Poza tym zobaczymy, co pokażą rynki po tym naszym kontrataku. Kupa roboty.
– Dodam ci jeszcze coś. Jak rozumiem, tempo obsuwania się Homo sapiens ku Psychosoic uniuersi jest wprost proporcjonalne do statystycznej podatności na myślnię. Grudzień nas osłabia, kaestep chroni. Pomyśl więc nad takim wirusem, który wklejałby nie geny telepaty, ani przeciętnego nietelepaty – jak robi mój kaestep – ale geny człowieka wyjątkowo na myślnię odpornego. Ewenement amediumiczny. Nie wiem, czy tacy istnieją; wydaje mi się to prawdopodobnym, populacja powinna rozkładać się Gaussem. Przeprowadź badania. Losuj z ochotników, profiluj, szukaj korelacji z DNA. Jest taki dom w Montanie… szczegóły znajdziesz w archiwach Zespołu. Idealny do szybkich testów eliminujących. Znajdź antyempatę i kup prawa do jego DNA. Puści się potem ten wirus -nazwijmy go Lipcem – bez ograniczeń rasowych, na całą ludzkość, bo tylko wtedy ma to jakiś sens. Lipiec powinien nam kupić czas do chwili, aż cały świat przerzuci się na inkuby – wtedy wprowadzi się rzecz przez ONZ jako element obowiązkowego genframe'u. Oczywiście ślizgu ku Psychosoic unwersi to nie zatrzyma, bo pierwszorzędne znaczenie mają w nim mutacje naszej psychosfery, genom to tylko korelant – ale opóźnimy proces, może się przez ten czas znajdzie jakiś drugi Bronstein i pchnie nas jeszcze mocniej przeciwko trendom myślni. Co powiesz, Ronald?
Schatzu patrzył na Hunta i nic nie mówił.
– Ach, olśnienie! – Nicholas klepnął przyjaźnie Schatzu w bark. – Poniewczasie zrozumiałeś, że twój szef nie był jednak takim kretynem. Co?
– Cóż, teraz nie jest na pewno. Wszyscy się zmieniamy – odparł enigmatycznie Schatzu i odwrócił wzrok. -Dzięki za pomysł, sprawdzę na pewno. Chcesz poświadczenia w aktach?
– Teraz to już bez znaczenia; przypisz sobie. Zatrzymasz Anzelma?
– Jeśli będzie chciał zostać. Wiesz, że Fortzhauser nie żyje?
– Co się stało?
– Jechał do domu tej nocy, kiedy zaczął wypływać Grudzień, i wpadł na jeden z pierwszych Tłumów. Znaleźli go potem w rzece, miał odgryzione wszystkie palce i genitalia.
– Uch.
– Na razie mam McFly'a, chociaż będę musiał wkrótce puścić go na dłuższy urlop zdrowotny. Aha, FBI zwróciło te rzeczy, które dałeś Moore'owi do zbadania, są do odebrania.
– Dzięki. Powodzenia.
– Będę jeszcze gorszym szefem od ciebie – wyszczerzył się Ronald.
– Zdajesz sobie sprawę, że już się podłożyłeś: cofnięto mi upoważnienia do tego poziomu tajności, właśnie zdradziłeś mi parę tajemnic państwowych.
– Ta, już widzę, jak sprzedajesz je Chińczykom – zaśmiał się Schatzu, zmienił w nietoperza i wzbił wysoko w nocne niebo, między skrzydlate potwory; Hunt odprowadzał go wzrokiem. Zespół nie pracował już w Cygnus Tower, Nowy Jork jeszcze bardzo długo nie będzie wolny od Grudnia – jeśli w ogóle uda się go uwolnić odeń kiedykolwiek.
Strażacy odpalili ładunki i odcięty podpoziom skyhouse'u zwalił się z potwornym hurgotem czterdzieści kondygnacji w dół, chmura pyłu zablokowała perspektywę ulicy. Rozwrzeszczały się okoliczne alarmy.
Imelda wróciła na patio. Oparła się plecami o ścianę.
– W końcu musi zacząć padać – mruknęła. – Co za duchota.
– Zajrzałaś do matki? – Obrócił krzesło, usiadł na nim okrakiem.
– Nie chce Tuluzy. Dzwoniłam wczoraj.
– Martwiła się o ciebie.
– Akurat.
– No. Już. Spokojnie. Kiedy kończy ci się kontrakt?
– Jakbyś nie wiedział. Za siedem miesięcy. Mieliśmy przedłużyć.
– Wiesz, że on już nigdy nie odbuduje zniszczonej struktury umysłu.