Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co ty nie powiesz? No popatrz! Dobrze, że mi tak często przypominasz, jeszcze bym zapomniała.
– Będą specjalistyczne kliniki. Masz dobrą intercyzę.
– Ty próbujesz mnie pocieszyć czy obrazić?
– Dobra, już mnie nie ma.
OVR-owy Bunkier II przetrwał mimo zamknięcia Bunkra w Bronxie. Infoekonomiści EDC łączyli się z rozrzuconych po połowie kraju pustelni, czarne kryształy procesujące Bunkier II wciąż wszakże znajdowały się w Bunkrze I.
Tym razem Kleist nie kazała Huntowi czekać i niewiele zdążył wyczytać z taktycznych wizualizacji o stanie kontrofensywy.
– Panie Hunt. Nicholas. – Generał przywitała go w drzwiach, uścisnęła mocno dłoń. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jej zmęczenie przebijało się nawet przez podwójne MUI, niemniej uśmiechała się szeroko, mówiła głośno, prowadziła Hunta zdecydowanymi ruchami.
Gabinet Kleist w Bunkrze II wychodził wielkimi oknami na rafę koralową, szybowały za tymi oknami kolorowe upławy, migotały ławice maleńkich rybek. Ciemnoniebieska toń barwiła każdą myśl, każde skojarzenie – poruszali się tu spokojniej, mówili wolniej, oddychali głębiej.
– Już cię przepraszałam, ale zrobię to jeszcze raz… Zamachał ręką.
– Daj spokój, naprawdę.
– No dobra. Ale mam u ciebie dług. Hunt uniósł brwi.
– Jak duży?
Opuściła wzrok na blat biurka, splotła palce.
– Nie mogę, Nicholas. Prawo jest prawo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny. Nie mogę. Nie proś.
– Wiesz, że najprawdopodobniej i tak nie dożyje.
– Postępowanie nie zacznie się jeszcze przez parę miesięcy.
– A przez te parę miesięcy…
– Zdajesz sobie sprawę, jakie ona szkody wyrządziła? Zdajesz sobie sprawę?! – Odchyliła się na oparcie, odetchnęła. – Koniec, zostawmy to.
– Chigueza – rzucił Nicholas.
– Rozpłynęła się w Indyjskiej Buforowej. Większość wierchuszki Langoliana tak zniknęła. Zgodnie z prawem nic im nie możemy zrobić. Są już obywatelami innych państw, dziewięćdziesiąt procent pasywów Grupy znajduje się poza zasięgiem jurysdykcji Stanów, a aktywa otorbili. Z czasem zapewne wystąpimy o ekstradycję z paragrafów za spisek, morderstwo i usiłowanie morderstwa…
– Te zamachy na Marinę, Jasona i Hedge'a?
– Tak. Z tym, że co do Hedge'a, to chyba nie będziemy mieli nawet podstawy do oskarżenia; zresztą w pozostałych przypadkach prawnicy też nie są zbyt pewni swego.
Chyba że nagle jakiś świadek koronny. Ale i wtedy – sukinsyny nie są takie głupie, nie pojawią się w państwach, z którymi mamy umowy.
– A poza prawem? CIA?
– Gdyby tamci posiadali jakieś informacje, gdyby mogło to przynieść jakąś korzyść… ale tak? Z zemsty? Zemsta nie jest kategorią polityczną, Nicholas. Zresztą to nie moja działka. Ale nie zakładałabym się.
Hunt tylko przełożył laskę z ręki do ręki. Diabeł natomiast zaryczał, zionął ogniem, wzniósł szpony.
– Druga sprawa – rzekł Nicholas. – Trupodzierżca. Skąd, u Boga Ojca, Vittorio Tuzman miał to ustrojstwo? Przecież to jest kieszonkowa bomba atomowa!
– Taaak – Kleist powoli wypuściła z płuc powietrze. -Przyjrzeliśmy się panu Tuzmanowi. Jako Cień posiada bogate akta. Oficjalnie pracował w ochronie jednej z narkokompanii. Nie ma obecnie warunków do przeprowadzenia porządnego śledztwa, ale wydaje się, że były pani doktor Vassone pośredniczył między czarnym rynkiem a grupą skorumpowanych oficerów, sprzedawali na lewo wojskowe nano. Policja znalazła dowody obciążające w tej klinice, w której Vassone chciała się przerzeźbić. Przejęło to JAG, ale nie zdążyli się daleko posunąć. Trupodzierżca… On go tak nazywał, co? Trupodzierżca to jeszcze prototyp, z tego, co wiem, stworzyli go w Moście w ramach któregoś z projektów dla medycyny wojskowej; może z setka egzemplarzy, nie więcej. Nie jest to nic tak przełomowego, jak się może wydawać, w gruncie rzeczy różni się jedynie szybkością krystalizacji wszczepki, stąd też metoda inwazyjna, prosto do mózgu, żeby maksymalnie przyspieszyć. Nie był przeznaczony do celów, do których ty go wykorzystywałeś; czytałam raporty Mostu. To jeden z odprysków memorandum Schatzu, reakcja na przewidywane Wojny Monadalne. Chodziło o sposób na inwadowanie terenów objętych wrogimi monadami. Założono, że będzie się do tego używać jedynie „materiału ludzkiego nieprzyjaciela", ponieważ każdy człowiek, nawet gdy preedy-towany, pod wrogą monadą i tak skończy z przemielonym umysłem. Stąd przystosowanie do warunków polowych i niedobrowolność intruzji. Nie posunęli się z tym dalej, bo pojawiły się kłopoty natury prawnej, znowu za dużo popodpisywanych konwencji; tymczasem pan Tuzman położył łapę na paru egzemplarzach. Dla zorganizowanej przestępczości rzecz posiada bez wątpienia wielką wartość, łatwo sobie wyobrazić sposoby zyskownego wykorzystania. Gorsza sprawa, bo nie wiadomo, ile on tego już sprzedał. Znowu trzeba będzie uchwalać nowe ustawy. Ale to nie moja broszka.
– Proces jest chyba odwracalny, prawda? Bo skoro jest to w zasadzie to samo nano, a wiem, że Tuluza 12 potrafi wypłukać Tuluzę 10…
– Tak, można usunąć raz ustanowione neurostruktury Trupodzierżcy. Z tym, że… Mhm, lepiej zobacz to na własne oczy.
Wstała zza biurka. W ścianie za nią otworzyły się drzwi, buchnęła wełnista jasność, diabeł przesłonił łapą ślepia. Generał skinęła na Hunta. Gdy podszedł, ujęła go za rękę. Była niższa, była szczupła, drobna – inna forma zachowania się narzucała: Nicholas skłonił się, ścisnął jej ramię, i to on poprowadził Iris, pierwszy przestępując próg jaskini światła.
Reflektory stadionu biły im prosto w oczy. Hunt, w swoim gotyckim MUI, jeszcze jakoś to znosił, ale Kleist musiała odpalić stosowne makro – wiedział, że to zrobiła, a jednak nie dostrzegł ruchu. Szósty palec? Zapytał ją.
– Szósty palec to najskromniejszy default – odparła, rozglądając się po zielonej płycie boiska. – Mózg człowieka jest otwarty na wiele więcej połączeń, aniżeli rzeczywiście aktywnie wykorzystuje. Oczywiście nie wytrenujesz tego, nie wyhodujesz nowych drzew neuralnych siłą woli – lecz wszczepka może je sprotezować. Palec? Ręka! Całe ciało! Tam są, chodźmy. – Pociągnęła go ku końcowi boiska, ku słupom bramki.
– Więc co ty wykształciłaś? Uśmiechnęła się tajemniczo. Oddał uśmiech.
– Ogon? Skrzydła? Siostrę-bliźniaczkę? Królową matkę?
– Popatrz, to oni.
Siedzieli i leżeli na trawie na przestrzeni, na oko sądząc, stu metrów kwadratowych; leżeli ci w środku. Po chwili spostrzegł następne regularności: ułożyli się w trzech koncentrycznych kręgach; ci z zewnętrznego siedzieli plecami do wewnątrz; ci z centrum wyglądali najgorzej. Diabeł policzył: czterdziestu siedmiu. Hunt przyglądał się w milczeniu, palcując szybko kolejne zaklęcia wzroku. Rozpoznał muskularnego fenoazjatę i, widząc jego puste ręce, odruchowo wykonał mudrę resetu Mood-Editora – ale tu nie było w obrazie żadnego fałszu, Marina kona pokład niżej. Marina, Marina. Od razu spadł dwa piętra ku piekłu. Diabeł parsknął gorącą siarką. Nicholas, który zawsze musiał to jakoś z siebie wyrzucić, trzasnął go laską przez grzbiet.
Kleist obejrzała się na Hunta. – Co…?
– Nie, nic. Dlaczego ich tutaj trzymacie? Dlaczego razem, tak blisko siebie? Niezbyt to rozsądne. I gdzie reszta?
– Nie ma reszty. Tylu ocalało. To znaczy, nie licząc tych poważnie rannych. A dlaczego tutaj? – Kleist weszła między siedzących, poprowadziła Hunta okrężnymi ścieżkami przez zgrupowanie milczących, nieruchomych mężczyzn i kobiet. Spacer duchów. Gdyby trochę poluźnił MUI, zapewne mógłby nawet przesunąć dłoń przez ich ciała. – Dlaczego razem? Zobacz.
Zatrzymali się w środku. Kleist obróciła się ku ciemnemu otworowi tunelu. Przez chwilę nic się nie działo; czekał cierpliwie. Cienie od reflektorów, wyostrzone i pogłębione prawem Necropolis, kładły się długimi alejami poziomego mroku, w upiornym kontraście do jaskrawo soczystej trawy. Gigantyczne trybuny były puste, lecz przemyślny MUI zaludnił je tysiącami ludzi-cieni. Gdy Nicholas uniósł głowę, miast gwiazd, miast reklam – ujrzał gładką owalną blank-ciemność, szczelnie zamykającą od góry misę stadionu: kamery lokalnej sieci tam nie sięgały, nie obejmowały nieba. W Mieście Śmierci, zanucił w duchu, zakazane są myśli o nieskończoności; w Mieście Śmierci pełzamy z oczyma przy ziemi, nadzieją sięgającą nie dalej niż następny lękliwy krok. Zakazana jest gramatyka czasu przyszłego i tryby warunkowe. Źle się widzi zegary, kalendarze. Kultywujemy sztukę bezrefleksyjnego optymizmu. Gotyckie litery nad wrotami: JEST LEPIEJ.
Usiadł, wyjrzał przez bulaj. Fosforyzujące grzebienie fal, teraz sporo wyższych, znaczyły zmarszczki na ciele żywiołu. Wychylił się, by wciągnąć do płuc morskie powietrze. Będzie żyła, będzie żyła, będzie żyła; nie daj się pognębić przez wrodzone czarnowidztwo, Nicholas, zawierz Bronsteinowi. Będzie żyła.
Żołnierze wybiegli z tunelu. Trzech; potem jeszcze dwóch. Biegli tak blisko siebie – zapewne zostali już zkaestepowani. Lekki rynsztunek bojowy; ale broń odwieszona.
Ledwo się pokazali, z boiska podniosło się Zwierzę. Dopiero w ruchu okazało swą prawdziwą naturę – w ruchu bowiem było jednością, jednym umysłem, rozpisanym na czterdzieści siedem organicznych terminali: tylko w działaniu intencja. Zaskoczony Hunt rozglądał się dokoła, niewiele zresztą widząc, bo teraz jego byli AGENCI co do jednego stali. Nicholas wykreślił więc figurę powietrza i wzbił się na sześć-siedem metrów. Stąd postrzegał już Zwierzę jako Zwierzę: nadorganizm, w miarę przemieszczania się piątki żołnierzy obracający za nimi swą uwagę. Żadnych opóźnień, żadnych spięć na łączach, synchronizacja podinstynktowna.
– Widzisz teraz? – spytała Kleist, dołączywszy do niego na wysokościach. – To są wszystko małpy, rzecz jasna; takich brałeś. Zero wyższych funkcji umysłowych. Gdy straciłeś z nimi łączność, skończył się nadzór programu. Pozostały tylko ich trupodzierżcze wszczepki i szum na neuronach. Stąd wyewoluowało coś takiego. Nie rozdzielamy ich, ponieważ teraz, w grupie, wykazują przynajmniej jakąś świadomość, intynkt samozachowawczy, inteligencję; jako grupa właśnie. Podczas gdy w pojedynkę są po prostu małpami.