Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Gdy tylko Ian doszedł do siebie, założył kołpak i wymusił na Wyżrynie krótki wywiad. Pułkownik był jakiś zgaszony, odpowiadał monosylabami. Smith bez powodzenia usiłował się domyślić przyczyny zmiany nastroju -przecież atak się udał. Potem dopiero przypomniał sobie
O Jewrieju.
– Był twoim przyjacielem? – spytał Wyżryna już po zdjęciu kołpaka.
Xavras wykrzywił usta lub uśmiechnął się – teraz, pozbawiony elektronicznego wspomagania swych oczu, nie był tego w stanie Ian stwierdzić z całkowitą pewnością: Wyżryn siedział w zagłębieniu pod przewieszką utworzoną z korzeni drzewa straceńczo wychylonego nad jar, słońce tu nie docierało, kryła pułkownika płynna ciemność. W jarze było mroczno, chłodno i wilgotno; senną ciszę starego lasu zakłócał jedynie szmer przeciskającego się z trudem pomiędzy gładkimi kamieniami strumienia i nieliczne odgłosy leniwych poruszeń podkomendnych pułkownika.
– Bratem.
Na pewno nie żartuje, to nie ten ton; lecz czy mówi prawdę?
– Oficjalna wersja jest taka, że całe twoje rodzeństwo umarło jeszcze w dzieciństwie na chorobę popromienną -stwierdził ostrożnie Smith.
– Daj spokój.
– Ale jeśli naprawdę był z niego taki prorok, to dlaczego…
– Przecież byłeś świadkiem. On to przewidział.
– Poszedł dobrowolnie na śmierć? – Smith uniósł brwi. – Bez sensu to.
– Wolał tak niż… Jego decyzja. Wybrał najlepsze wyjście.
– Jasnowidz, tak? Jasnowidz?
– Śmiejesz się?
– Nie, tylko… Nie obraź się, ale…
Wyżryn poruszył się w ciemności. Podciągnął nogi, wyprostował się, oparł plecami o stok jaru; odchylona w tył głowa sugerowała, iż pułkownik zapatrzył się w wycelowane gdzieś w niebo korony drzew, lecz Smith był pewien, że Xavras patrzy na niego.
– Wrota do piekieł obracają się na niewielkich zawiasach. Przesuń teraz ten kamień o centymetr w lewo; jeszcze się okaże, że tym sposobem zniszczyłeś imperium. To nie jest do zrozumienia dla nikogo, kogo nie dotknęło owo przekleństwo.
– Ty rozumiesz.
– Ja wierzę. Był moim bratem. Wybierał ścieżki. Tylko dzięki niemu wciąż żyję. W ten sposób przeczę prawdopodobieństwu. Nie powinienem żyć; nie powinienem zwyciężać.
– Ale on już zginął, już ci nie pomoże. Czy to oznacza koniec Xavrasa Wyżryna?
Długo milczał. Smith słuchał jego spokojnego, powolnego oddechu dochodzącego z tej pachnącej świeżym grobem ciemności; bicie serca zaczajonego w swej grocie smoka -tam się waży śmierć i śmierci zaniechanie.
– To oznaczało koniec Xavrasa Wyżryna od samego początku – szepnął Xavras. – Zginę od eksplozji bomby atomowej.
Smith wstrzymał oddech.
– Więc jednak. Gdzie ona jest?
– Kto?
– Idziemy na Moskwę, prawda? Gdzie jest bomba? Wyżryn zaśmiał się przez nos.
– Źle mnie zrozumiałeś. To Ruskie spuszczą tę bombę. Smith zmagał się z tym przez chwilę.
– Tak ci powiedział? – nie wytrzymał wreszcie. – Tak ci powiedział? Przecież to absurd! Jak polowanie z włodem na muchy! Idiotyzm! Ty w to wierzysz? Za kogo się masz, do cholery? Boże drogi, atomówkę spuszczać na człowieka… Zabijać setki tysięcy dla jednego Wyżryna! To już nawet nie jest megalomania. To… to… to jakaś mania religijna; kto ty jesteś, drugi Chrystus, co ty sobie myślisz, zesłali cię na męczeństwo za Polskę czy co; już ci, kurwa, zupełnie odjebało…
– No dobra – Xavras podniósł się z przeciągłym steknięciem. – Pójdziemy dalej, pora już.
Smith zabrał kołpak, wstał.
– Przepraszam – mruknął zmieszany.
Pułkownik uśmiechnął się pod wąsem; zarost na jego twarzy wyraźnie go postarzał, dodając mu wszelako pewnego rysu dobroduszności.
– Nie szkodzi. Zdarza się.
•
Kiedyś stał tu zamek, ale spłonął, zawalił się, zniszczał, strawił go las. Potem, wykorzystując część ruin, wzniesiono coś w rodzaju parterowego domku myśliwskiego, daczy stylizowanej na carycę Katarzynę albo Piotra I. Las poradził sobie i z tym. Obecnie tę zagubioną gdzieś wśród dziczy budowlę wykorzystywali jedynie kłusownicy oraz zbrojne bandy uchodzące przed pościgiem.
Oddział Wyżryna dotarł tu już po zmroku. Wewnątrz czekał Jebaka ze swoimi ludźmi. Mieli jeńca.
– Kogo?
– Jakiegoś generała.
Smith sięgnął po kołpak. Morze Wydało Zmarłych zatrzymał w pół ruchu jego rękę.
– Jak Xavras pozwoli – rzekł. – Zresztą, co chcesz kręcić? Nie ma go tu.
Faktycznie, zwiedziwszy cały sześcioizbowy domek nie natrafił Ian na żaden ślad jeńca. Odkrył co innego: w podłodze przy drzwiach do kuchni znajdowała się wielka kwadratowa klapa, kryjąca -jak przypuszczał Amerykanin – zejście do piwnicy połączonej z systemem lochów niegdysiejszej twierdzy. Nie mógł sprawdzić swych domysłów: na klapie siedział jeden z chłopaków Jebaki, zarośnięty niedźwiedź o łapskach jak szufle, i czyścił granatnik. Za pasem miał nóż równie długi, co zawieszona nad kominkiem zardzewiała szabla.
Zaraz po przybyciu Xavrasa, Jebaka i Flegma rozsiedli się we trójkę przy piecu dookoła krzywego stołu, na którym leżały w chaosie mapy, komputer, popielniczki, chleb, kaszanka, przenośny telewizorek z wbudowaną anteną satelitarną i kilka w różnym stopniu opróżnionych butelek. Gdy tylko Wyżryn przerwał konferencję, Smith dopadł pułkownika i zaczął go molestować o jeńca. Był już po rozmowie z Nowym Jorkiem i niemal zapomniał o własnym zachowaniu sprzed kilkunastu godzin.
– Przynajmniej pozór obiektywizmu! – naciskał. – Relacja drugiej strony. Zdanie drugiej strony. Jej racje!
– Macie w Moskwie oficjalnych korespondentów akredytowanych na Kremlu – parsknął Wyżryn. – Nic innego nie robią, tylko warują pod drzwiami Krepkina i Gumowa, wyczekując na byle ochłap plotki.
– Ale tam to jest teatr, a tu jest prawda! Jeniec wzięty na polu bitwy! Przecież nie będzie niczego owijał w bawełnę, bawił się w dyplomację: palnie prosto z mostu! Generał! Zastanów się, Xavras, to jest korzystne także dla ciebie!
– Już ja wiem najlepiej, co jest dla mnie korzystne -mruknął Wyżryn, zdejmując dłoń Smitha ze swego ramienia. – Ty się o mnie nie martw. O siebie też się nie martw. Skręcisz go sobie dokładnie. Materiał będziesz miał taki, że wolałbyś go nie mieć. Jutro rano. Pół godziny, godzina, ile chcesz. No, przekaż swoim szefom. Może zgodzą się puścić na żywo, ja nie mam nic przeciwko.
– Na żywo?
Coś za dobrze to wyglądało, Smith zaczął podejrzewać drugie dno; musi w tym tkwić jakiś haczyk, jakaś pułapka… Czemu ten Xavras nie patrzy mi w oczy, czemu się tak uśmiecha? Co on znowu planuje?
A może to wcale nie plan, może to nigdy nie był plan, tylko dalsza część przepowiedni Jewrieja…
Przed północą dotarła do leśniczówki kolejna kilkuosobowa grupka wyżrynowców, w jej skład wchodzili między innymi: Kostucha (ów stary, łysy doktor poznany przez Smitha podczas nalotu na obóz) oraz nikomu bliżej nie znany smagłolicy Włoch, każący się nazywać francuskim imieniem Pierre; dwóch było rannych. Flegma, który podjął się kucharzenia, przyrządził tyle kaszanki, że zostało pół patelni, mimo iż wszyscy napchali się po uszy, nawet wartownicy. W końcu skusił się także Ian. Tłuste to było i ostre nie do wytrzymania. I rzeczywiście, jego żołądek nie podołał wyzwaniu. W nocy wstawał Smith trzykrotnie. Wracając z trzeciego wypadu w krzaki, tuż przed świtem, natknął się na przysiadłego na progu uchylonych drzwi do leśniczówki Xavrasa. Pułkownik był jedynie w szortach i dziurawych skarpetach; palił.
– Co, sraczka złapała? – przywitał Srnitha.
Smith wyczuł pod tą pozorną wesołością posępny niczym cmentarz o zmierzchu nastrój Wyżryna. Dosiadł się, odpalił papierosa.
– Kiedy to ma być? – spytał.
– Co?
Ta bomba. Twoja śmierć. Ty naprawdę w to wierzysz?