Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Wciąż nie pojmuję, w jaki sposób miałbyś uzyskać takie wyniki owych badań, dopuszczając się zagłady atomowej.
– Nie musisz. Nie twój problem.
– To Jewriej, tak? Jewriej, mam rację? On cię opętał. Co ci przepowiedział?
– A odpierdol się od Jewrieja.
– Dobra. Dobra. Jak chcesz. To jak to będzie w tym wywiadzie? Co usprawiedliwia terroryzm?
– Jeszcze większy terroryzm.
– Może raczej tłumaczy, nie usprawiedliwia.
– Jak chcesz.
– Dalej jest ta gadka o aborcji…
– Z terroryzmem jest jak z aborcją: zawsze totalnie potępiana, jednak w pewnych przypadkach dopuszczana niemal przez wszystkich.
– Ładne. Ładne. Coś jeszcze?
– Co?
– Może byś się tak wytłumaczył z tego Sierioznego, mhm? Puścili tę zimną dokrętkę, jak przestrzeliwujesz mu łeb. Przydałoby się podać jakiś powód tego mordu.
– Zabiłem go, bo już nie nadawał się do życia; aby oszczędzić mu cierpień.
– No nie… tego powiedzieć nie możesz. Lepiej się wymów z samych tortur. Na co ci one były?
– Aleś namolny. Jeśli powiem, stracą całe znaczenie.
– Ale…
– Daj już spokój. Zakładaj to ustrojstwo. Niedługo wymarsz.
Zaczęło padać – jakieś trzy dni temu. Wygląda to niemal na specyfikę terenu: im dalej w Rosję, tym gęstszy deszcz. Albo siąpi, albo kropi, albo leje, ale ani na moment nie ustaje. Wkrótce zaczniemy porastać mchem, pomyślał Smith, przyglądając się Morze Wydało Zmarłych naciągającemu na lufę swej anuki zieloną prezerwatywę.
Ze stoku poniżej doszły przez szum jednostajnego dżdżu ludzkie głosy. Kompletnie przemoczony Ian z westchnieniem podniósł się spod drzewa. Zabrał kołpak. Zerknął na Morze Wydało Zmarłych, ale ten nie zdradzał ochoty do wieczornej przechadzki. Poszedł więc sam.
Okazało się, że to grupa Małpy. Już trzecia, która nie zdołała się wymknąć z zaskakująco gęstej sieci zarzuconej Przez Armię Czerwoną. Ocalało trzech, z tego jeden ciężko ranny, ledwo szedł, właściwie dwaj pozostali go wlekli. Co się tyczy samego Małpy, to wdepnął on w kłusownicze sidła i nie zdążył uciec, chcieli wziąć go żywcem, ale wyciągnął zawleczkę.
Smith minął zapracowanego Kostuchę i zatrzymał się dopiero przy Xavrasie. Pułkownik wskazał światło na kołpaku. Ian wyłączył nagrywanie.
– Nic z tego nie nadasz – mruknął Wyżryn, przesuwając po wardze dawno wygasłego peta. – Żadnych defetystycznych relacji. Niech się pocą.
– Z taktycznego punktu widzenia byłoby dla was lepiej, gdyby Posmiertcow miał jak najgorsze zdanie o waszej kondycji.
Spojrzeli na niego beznamiętnie.
– Musisz jednak jeszcze odrobinę popracować nad zaimkami – rzekł Flegma, chowając komputer pod kapotę.
Smith wzruszył ramionami i wycofał się pod pobliskie drzewo. Kołpaka nie zdejmował, przynajmniej chronił go od deszczu.
Odbywała się tu zwykła cowieczorna narada minisztabu Wyżryna: on sam, Flegma, Jebaka, Mocny, Wyszyński. Zazwyczaj ograniczała się ona do wyboru na zafoliowanych mapach lub lśniącym wszystkimi barwami tęczy ekranie komputera najmniej szaleńczej drogi ucieczki. Jeśli można tu w ogóle mówić o ucieczce, skoro nieprzerwanie parli ku Moskwie, prosto do jaskini lwa – czasami nawracając, często halsując i nadrabiając drogi, wciąż jednak zmierzając ku stolicy. Zbliżał się już moment, gdy podejdą do niej tak blisko, że będą zmuszeni z półdzikiej partyzantki leśnej przedzierzgnąć się w zakamuflowaną cywilnym wyglądem partyzantkę miejską – póki co, nie mogli się jednak oderwać na tyle skutecznie od patroli Armii Czerwonej, by rozmyć się i zniknąć na ekranach jej prognostycznych komputerów, owych krzemowych Napoleonów, co w czasie rzeczywistym liczą do szóstego miejsca po przecinku prawdopodobieństwa każdego z możliwych rozwojów przebiegu bitwy. Jeśli zaś chodzi o te nędzne maszynki, jakimi dysponował Wyżryn, to i tak nie na wiele się zdawały, pozbawione stałego dopływu wiarygodnych danych; ich prognozy coraz częściej stanowiły po prostu nieco bardziej zaawansowane technicznie wersje klasycznej wróżby Cyganki: albo umrzesz, albo będziesz żył.
Narada szybko się zakończyła, niewiele odkrywczego mógł tu ktokolwiek powiedzieć. Xavras zarządził wymarsz za pół godziny i poszedł się odlać.
Wróciwszy, skrzywił się paskudnie na widok cierpliwie czekającego pod drzewem Amerykanina.
– Czego?
– Podczepiłem się do wewnętrznej sieci WCN – rzekł Smith. – Czerniszewski się odcina.
– Co, więc jednak zmartwychwstał?
– Właśnie. I na dzień dobry naskoczył na ciebie.
– Kiedy to pójdzie?
Ian zazezował na wewnętrzny timer kołpaka.
– Teraz to idzie. Wyżryn pokiwał głową.
– Coś jeszcze?
– A co, mało? Prezydent Polski ogłasza cię bandytą i potępia stosowane przez ciebie metody: to jest wewnętrzna anatema, polityczna ekskomunika, Xavras. Zostałeś sam. Dalej będziesz szedł na Moskwę?
Pułkownik machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
– Co ty myślisz, że ja nie wiedziałem, że tak będzie? Co to, ja nie znam Czerniszewskiego? A cóż on mógł innego powiedzieć? Ci twoi wyświęceni przez Ligę Narodów kolesie zjedliby go żywcem. To nie jest żołnierz.
Smith zdenerwował się.
– Ty chyba jesteś samobójca – warknął. – Nie zdajesz sobie sprawy, co się dzieje. Co z tego, że twoi ludzie wysłuchują każdego serwisu, skoro ty nie zwracasz uwagi na ich słowa! Sytuacja międzynarodowa nie jest dobra; jest zła i się pogarsza. – Tu zaczął wyliczać na palcach: -Pokój nad Amurem. Pokój na Kaukazie. Pokój na Bliskim Wschodzie. Pokój na Bałkanach. Podpisanie wstępnego układu Rosja-Szwecja. To są bardzo złe wiadomości. W ciągu dwóch miesięcy straciliście wszystkie swoje atuty. Pół roku i na każdy kilometr kwadratowy będzie tu przypadać kompania Rosjan. A ty zarządzasz szturm na Kraków! Sądziłeś, że się nie domyśle? To twoi ludzie podjudzili wszystkie te oddziały przeciwko rozporządzeniom Czerniszewskiego i teraz tysiącami idą za Brońskim i Dzidziusiem na czołgi Babodupcewa, tam się zaczyna nowe oblężenie, znowu będą stosy trupów; przecież nie dadzą rady dywizji pancernej! Tym sposobem tylko wybijesz do reszty ocalałych krakowian, nikt nie pozostanie w zgliszczach. A na dodatek grozisz masakrą ludności cywilnej i pchasz się prosto w objęcia Posmiertcowa tuż po tym, jak na oczach całego świata zakatowaleś na śmierć jego generała! Xavras, ty jesteś psychiczny!
Wyżryn wyciągnął pistolet i strzelił w pień pół dłoni od skroni Smitha.
– No to już – splunął. – No spierdalaj. Nie ma cię. Ian obserwował broń w czerwonej dłoni pułkownika.
– Dokąd? – spytał już spokojnie. – Znajdujemy się w permanentnym okrążeniu. Dnia bym nie przeżył.
– Ale jak miałeś okazję, jak specjalnie dla ciebie posłałem po tego dupogłowego Pierre'a, to co mu powiedziałeś? To był twój wybór; radziłem ci, żebyś odszedł, może nie? Więc teraz nie jęcz.
Schował pistolet, Ian zdjął kołpak.
– Nic już nie będę mówił.
– Nie wytrzymasz – parsknął Wyżryn.
•
– Czy z twojego punktu widzenia nie jest to jednak zdrada?
– Mhm?
– Posunięcie Czerniszewskiego. Wszak dla wielu ludzi ty jesteś symbolem tej walki o niepodległość bardziej aniżeli on. Cóż zatem robi? Opuszcza cię w nieszczęściu.
– Czyżbyś już zapomniał o tych wszystkich analizach politologicznych, podług których Czerniszewski był niczym więcej, jak wystawionym przeze mnie przed wasze kamery figurantem?
– Nie mąć. Usiłuję zrozumieć motywy jego postępowania.
– Przede wszystkim zastanów się, jakie jest główne zadanie Czerniszewskiego jako prezydenta tej wyszydzanej przez wszystkich nie istniejącej Polski. Nie dowodzi wojskami, nie prowadzi ludzi ze sztandarami, nie występuje z włodem na tle czołgów. Jego funkcja jest inna: on pracuje w mass mediach na wizerunek Polaków jako narodu. Bardzo to sobie zresztą wziął do serca. I w tym sensie moje działania stoją w sprzeczności z jego celami, bo choć ja pracuję tylko na mój własny wizerunek, to przecież wciąż jestem Polakiem. A o co w tym wszystkim chodzi Władimirowi? O to mianowicie, żeby bez przerwy i jak najdobitniej uświadamiać wszystkim naszą moralną wyższość nad Rosjanami, którą zresztą opinia światowa i tak już nam dawno podświadomie przyznała, jeśli można mówić o czymś takim, jak podświadomość opinii światowej, ale rozumiesz, o co mi chodzi, prawda? No bo skąd ten nagły protest i odcięcie się ode mnie Czerniszewskiego? Kiedy Rosjanie bombardują wsie i miasta, mordują tysiące niewinnych, wysadzają w powietrze żłobki i szpitale, rozstrzeliwują starców i dzieci, porywają i gwałcą kobiety, w godzinę po podpisaniu łamią umowy, to nie jest to żadna sensacja, nawet już tego w serwisach nie pokazują, bo zbyt niska oglądalność, to nikogo nie dziwi, to jest normalne. Spytasz człowieka, to wzruszy ramionami: cóż, Rosjanie, jak to Rosjanie, a co innego mogą oni robić? Takiego postępowania się po nich oczekuje. Ale niech no tylko Wyżryn zabije generała tej krwiożerczej hordy, niech no sam zagrozi wybiciem ludności cywilnej wroga, to zaraz krzyk wniebogłosy i wszyscy łapią się za głowy, szok i dezorientacja, no, co się dzieje, jakże tak można, przecież… przecież on jest Polak! Nie Rosjanin. Pojmujesz, Ian? Moralne zwycięstwo odnieśliśmy już dawno, ale co nam po nim, moralność nie jest kategorią polityczną, Ruskie nas wyrzynają, jak dawniej wyrzynali, my bez przerwy od dwustu lat nic innego nie robimy, tylko odnosimy moralne zwycięstwa, pozwyciężamy tak jeszcze wiek i język polski wejdzie do grupy języków martwych. Ja pluję na moralną wyższość! Niech se teraz dla odmiany Rosjanie potriumfują moralnie. Myślisz, że się boję światowej opinii? Proszę bardzo, mogę być w ich oczach drugim Stalinem, Attylą narodu polskiego; proszę bardzo, niech straszą moim imieniem dzieci, niech mnie przeklinają; ja to przeżyję. Niech po śmierci ześlą mnie do piekła historii, przynajmniej spotkam tam interesujących ludzi. Bo nie ma we mnie miłości do bladolicych męczenników o dziewczęcych oczach.