Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Każdy ma prawo. To nie jest dobry człowiek.
– Ach, pan już go poznał na wylot. Smith zignorował ironię.
– To jest potwór.
– A cóż w nim takiego potwornego?
Smith ze złością wyrwał źdźbło trawy, splótł między palcami i rozerwał.
– Ja tego nie potrafię wyrazić. To nie jest żadne słowo, to nie jest żaden obraz. Ja to po prostu czuję.
– Znam to. Nie pan pierwszy. Pospolita choroba. Recepta jest taka: zażywaj Xavrasa w małych i bardzo powoli rosnących dawkach.
– Co ksiądz, do diabła, plecie?
– Hę, hę, hę. Moralista Freudowski. Powinniście tu przyjeżdżać na pielgrzymki. No, no, nie masz się czego obrażać, kochany. Taki jest los wszystkich świec w pełnym blasku słońca. Wiem, to nie jest przyjemne uczucie. Ale trzeba się pogodzić. Jeszcze chodzą bohaterowie po tej ziemi. Choć pan zapewne mnie wyśmieje.
– Nie, ja rozumiem, musicie mieć swoje symbole, swoje sztandary.
Ksiądz ponownie zwrócił wzrok na Smitha i Ian odczytał na dnie ciemnych oczu Śmigi zwykłą, brudną pogardę. – Taak. Filmuj pan, filmuj.
•
Odkurzył stare zabawki; miał takiego drewnianego pajacyka o imieniu Relatywizm Kulturowy, podrygiwał on uciesznie na przegniłych sznurkach, główka chybotała mu się na boki niczym pijakowi, na twarzy miał wyrzezany szeroki uśmiech wyższości. Murzyni skaczący w rytm bębna dookoła ogniska; tak, tak, to było bardzo malownicze, kołpak lubi takie rzeczy.
Bo cóż innego Smithowi pozostało? Ano niewiele; jego zadaniem było przetłumaczyć Xavrasa na język telewizji – a jakże miał to zrobić, nie wierząc w niego, nie rozumiejąc go? Skręcić efektowny wideoklip każdy potrafi; ale tu chodzi o prawdę, a żeby pokazać na ekranie prawdę, trzeba kłamać, to żadna tajemnica, lecz kłamstwo kłamstwu nierówne, a prawda jest jedna – pozostając na zewnątrz, pozostając obcym, Smith, chcąc nie chcąc, każdym ujęciem, każdym kadrem tworzyłby atrakcyjny film akcji o Nieuchwytnym Wyżrynie, fabułę równie fantastyczną, co MGM-owa superprodukcja. Nie ma wyjścia, trzeba wleźć do środka. A on nie był w stanie, odrzucało go z obrzydzenia.
Bladym świtem, gdy z przełęczy schodziła zimna mgła, powlókł się przez obóz w poszukiwaniu księdza Śmigi; ktoś wskazał mu drogę. Teraz już Smith bez przerwy chodził w kołpaku, takie były zasady tej gry: nie znasz dnia ani godziny, każda chwila może okazać się tą jedyną. Utracił twarz, ludzie Wyżryna rozpoznawali go po elektronicznej masce, zlał się w ich pamięci z wszystkimi wcześniejszymi wysłannikami sieci; w rzeczy samej -Smith był kołpakiem.
Okazało się, że to niedziela, Śmiga odprawiał mszę. Ian dotarł na sam jej koniec; wiernych było czternastu, za ołtarz robił nie okorowany pień drzewa. Łacina Śmigi płynęła wartkim strumieniem, Smith nie widział jego twarzy, lecz z szybkich, oszczędnych ruchów rąk księdza i twardo wyprostowanych pleców z łatwością odczytywał kolor jego myśli. Skończywszy, ksiądz pozbierał swoje rzeczy i schował je do chlebaka; wierni rozeszli się bez słowa. Smith podszedł do Śmigi.
– Czego? – warknął nań tamten.
– Może byłby ksiądz tak dobry i z łaski swojej…
– Filmował pan? Co? Filmował pan? – Postukał palcem w kołpak; Ian uchylił się, odstąpił krok.
– Nie. Co się ksiądz tak wścieka?
Śmiga wzruszył ramionami.
– Nie mam teraz czasu, idę do Wyżryna.
– No to ja z księdzem.
Śmiga posłał mu dziwne spojrzenie, po chwili jednak powtórnie wzruszył ramionami i pomaszerował między drzewa.
Wyżryn wraz z ponurym grubasem i jeszcze trzema mężczyznami siedział nad rozłożonymi na żółtej, plastikowej płachcie mapami, liczył coś na kalkulatorze. Opodal Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia zajadał się zielonymi jagodami. Na widok Śmigi i Smitha wszyscy przerwali wykonywane czynności.
– Co jest? – mruknął obliźniony starzec w brązowym płaszczu, spoglądając na intruzów spode łba.
– Wyłącz! – warknął Wyżryn na Smitha, podnosząc się z ziemi i wskazując kalkulatorem w stronę głowy Iana.
W efekcie wszyscy skupili spojrzenia na kołpaku Amerykanina i płonącym na nim czerwono napisie: ON.
A wtedy Śmiga sięgnął do wnętrza chlebaka, wyrwał zeń pistolet i wymierzył w Xavrasa.
Smith odwrócił się i zrobił krok w bok, by w pełni uchwycić obraz śmierci pułkownika. Tym samym jednak mimowolnie wszedł na ułamek sekundy na linię strzału Śmigi.
Rozległ się wrzask i huk. Księdza z rozerwaną na strzępy klatką piersiową rzuciło na krzywy pień sosny.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia z kolei wymierzył anukę w Smitha. Nawet się nie podniósł z przysiadu; po brodzie spływał mu jagodowy sok.
– Wyłącz – powtórzył Wyżryn. Smith wyłączył.
Tamci tymczasem poderwali się na nogi i podeszli do zwłok Śmigi; ksiądz wciąż zaciskał dłoń na rękojeści czarnego pistoletu. Kulawy rudzielec w czarnych okularach trącił trupa czubkiem ciężkiego buta. Ponury grubas zaś podrapał się w głowę i obejrzał na Xavrasa.
– To nie jest dobra reklama – rzekł.
– Ano nie jest – mruknął Wyżryn i rzucił przez ramię swemu przybocznemu: – Skocz no po Jewrieja.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia zabezpieczył karabin i pobiegł w las.
Smith przysiadł na ziemi. Żabia perspektywa monstrualizowała w jego obiektywach postaci wyżrynowców.
– Więc jednak wzięło go – szepnął.
Xavras usłyszał. W zamyśleniu wydął policzek.
– Flegma – zawołał na grubasa. – Obudź człowieka i przejdź się po rzeczy księdza.
– Aha – przytaknął Flegma i odszedł.
Pozostała trójka zabrała się do przeszukiwania ubrania i chlebaka Śmigi.
Xavras usiadł obok Smitha. Postukał się kalkulatorem w nie ogolony podbródek.
– Życie mi uratowałeś – rzekł, Ian spojrzał nań jak na wariata.
– Tak, tak – potwierdził Wyżryn. Smith ze złością zerwał kołpak z głowy.
– To ta maszyna – warknął. – To ta kamera.
Bierze się to stąd, że operator z okiem przyłożonym do okularu kamery czy fotograf z wycelowanym aparatem gubią gdzieś ciało i dają się w całości zassać spojrzeniu, jakby nałożyli pierścień Gygesa. Połowa przypadków śmierci reporterów wojennych wynika z ich karygodnej nieostrożności, dla postronnych obserwatorów sprawiającej wrażenie wręcz szaleńczej brawury. Taki kamerzysta potrafi w pogoni za lepszym ujęciem wbiec prosto pod kule. I nie ma to nic wspólnego z ich indywidualnymi predyspozycjami, bo nie dobiera się kandydatów na reporterów podług zawartości testosteronu w organizmie. Po prostu – prędzej czy później dopada to każdego. Przerażająca jest moc obiektywu. To śmiertelny narkotyk. Mieli w WCN szkolenia na ten temat, ale Smith nigdy nie przypuszczał, że i jemu się to przytrafi; choć po prawdzie nie miał żadnych przesłanek dla podobnych wniosków, bo jeszcze nigdy nie znalazł się w aż tak ekstremalnej sytuacji.
– Ach, maszyna. Maszyna. Więc nie ty. No to wszystko w porządku. – Xavras zaczął zbierać mapy.
Wrócił Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia wraz z jakimś niskim chudzielcem o twarzy zakrytej czarną kominiarką z dwoma otworami na oczy – a oczy miał błękitne błękitem czystego lodu. Na dłoniach nosił skórzane rękawiczki. Przyspieszył, wyminął Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia i zatrzymał się nad Wyżrynem.
– Jest twój Judasz – oznajmił Xavras, nie podnosząc się, nie przestając rolować plastikowej płachty, w ogóle nie patrząc na mężczyznę w kominiarce.
– Kto? – Jewriej miał niski, ochrypły, drżący głos, sugerujący bardzo podeszły wiek.
– Śmiga.
– Cóż.
Wtem rudzielec w okularach przeciwsłonecznych zakrzyknął znad trupa:
– Mam! – i uniósł rękę z czymś ostro lśniącym w promieniach wschodzącego słońca.
Wyżryn wstał, podszedł doń i odebrał przedmiot.
– No, no – mruczał, obracając go w dłoni. – Nosił przy sobie. Co za miniaturyzacja. Jaką to może mieć moc? -Wrócił do Smitha i pokazał mu posrebrzaną papierośnicę Śmigi, z odłupanym podwójnym denkiem i rozbebeszoną elektroniką, która była ukryta pod nim. – Może to satelitarna? Co, panie Sniith? Nie zna się pan?