Wybrancy bogow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wybrancy bogow, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wybrancy bogow
Название: Wybrancy bogow
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 155
Читать онлайн

Wybrancy bogow читать книгу онлайн

Wybrancy bogow - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Ka?da twoja my?l mo?e zosta? pods?uchana. Nawet up?yw czasu nie ochroni przed telepatami. Tylko wybra?cy mog? si? z nimi zmierzy?. Wybra?cy Bog?w to najbardziej tradycyjna ksi??ka science fiction Rafa?a A. Ziemkiewicza, znanego publicysty i autora m.in. powie?ci Pieprzony los Kataryniarza, Walc stulecia oraz tomu opowiada? Czerwone dywany, odmierzony krok, trzykrotnego laureata nagrody im. Janusza A. Zajdla. Rzecz dzieje si? w odleg?ej przysz?o?ci na jednej z wielu skolonizowanych planet, Terei. Przed laty koloni?ci porwani ide? wolnego, autarkicznego spo?ecze?stwa, zerwali kontakty z metropoli?. Skutki okaza?y si? op?akane – rewolucyjna w?adza wyrodzi?a si? a jej totalitarne rz?dy doprowadzi?y do cywilizacyjnej katastrofy. Zbli?aj?ca si? nieuchronnie kl?ska g?odu zaostrza walk? pomi?dzy rywalizuj?cymi ze sob? frakcjami rz?dz?cych. rz?dz?cych wir wydarze? wpl?tana jest tr?jka g??wnych bohater?w: zbuntowany przeciw systemowi by?y policjant telepata, zawodowy bojownik opozycji i m?ody rockman, nie?wiadomy, ?e los obdarzy? go unikaln? w?a?ciwo?ci? umys?u.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 68 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Ale nie proszę Cię o nic, Panie. Bo o co mogę Cię prosić, skoro jestem w wiecznej rozterce, skoro nigdy nie wiem i nie będę wiedzieć, czego miałbym pragnąć, żeby to było właśnie tym, czego mi potrzeba? Dałeś mi ten dar, ale nie powiedziałeś mi, jak go użyć. Czy nie było lepszych? Czy tak musi być?

Tak, wiem, że musi być tak, że tak musi być, jak Ty powiedziałeś, że musi być to, co nam dałeś, bo tylko Ty jeden naprawdę Wiesz. A jeśli nie pojmuję – wybacz Panie. My, ludzie, nigdy Cię nie potrafimy pojąć, przyzywamy Cię tylko w nieszczęściu, a kiedy dasz nam posmakować radości, szybko o Tobie zapominamy. Chcemy, byś nas słuchał, mówimy, daj nam to, oddal od nas tamto, pytamy, dlaczego na to pozwalasz, Panie? Ale przecież tylko Ty jeden naprawdę wiesz, czym jest dla nas szczęście. Czy my zresztą szukamy szczęścia, czy tylko przyjemności? Czy moglibyśmy dojść do szczęścia, nie przechodząc przez rzekę cierpienia? Może czekasz tam na nas na drugim brzegu i patrzysz z miłością i bólem w sercu, jak brniemy przez rzekę, bo widocznie nie ma innej drogi by dojść, by Cię odnaleźć?

Jak Cię szukać, Panie, jak sprostać tej próbie? Zmiłuj się nad nami, Panie, zmiłuj się nade mną, napełnij mnie spokojem i pewnością. Nie wiem, co mi przeznaczasz. Myślałem zawsze że powołałeś mnie, bym chodził po popiołach, w które zmieniono ten świat, w które zmieniły się ludzkie serca, że chcesz, bym wędrował przez te gruzowiska, przez ruiny i sadził tam róże, by kwitły w ludziach dla Ciebie. Ale widać inny mi los przeznaczyłeś, skoro dałeś mi ten dar, inną drogą muszę do Ciebie dojść. O co miałbym Cię prosić, Panie, gdy Ty tam czekasz na mnie? Przecież nie o szczęście, nie o długie życie, nie o głupstwa, gdy Ty czekasz tam na mnie i może podajesz mi rękę, może wskazujesz mi drogę, choć tego nie umiem dostrzec?

Oparł rozpaloną twarz o zimny pulpit, dysząc ciężko i chłonąc tę chwilę.

– Więc nic już nie powiem, Panie. Co mógłbym mówić, gdy nie wiem, co mogę mówić. Natężam słuch, natężam wszystkie zmysły, i wiem, Panie, że mimo swej nicości, dojrzę Twoją odpowiedź. Więc co mogę powiedzieć? Chyba to jedno słowo – amen. To słowo, które powtarzamy, którym młócimy co dzień, a kto pamięta, kto rozumie, co ono znaczy? A przecież to słowo znaczy – niech się stanie. A przecież dałeś nam je od zarania i w nim tkwi odpowiedź, a ja jej nie dostrzegłem, Panie, ja je tyle razy powtarzałem i nie rozumiałem nic…

Wybacz mi, Panie, zmiłuj się nade mną, nad nami wszystkimi. Niech nam nie zabraknie tej ufności, tej wiary. Niech się stanie, co się musi stać, co nam przeznaczyłeś, Panie…

Amen.

Niech to się stanie.

Niech się to stanie. To się niech stanie. Się niech to stanie. Niech stanie się to. To niech stanie się. Stanie niech się to. Się to niech stanie. To niech stanie się. Niech stanie się to. To się niech stanie. Się niech stanie to. Stanie się niech to. To niech się stanie. Stanie to niech się.

NIECH TO SIĘ STANIE.

Rozdział 19

„Każdy mieszkaniec Terei jest człowiekiem chorym, całe jej społeczeństwo chore jest na chroniczny niedorozwój. Koloniści nigdy o niczym nie decydowali i nie mają we krwi żądania współdecydowania o swoim losie. Przywieziono ich zamrożonych na planetę, gdzie wszystko już było urządzone, wybudowane i wyregulowane. Przywożono ich partiami po kilkanaście tysięcy, dzięki czemu łatwiej oswajali się z sytuacją ubezwłasnowolnienia. Przywykli, że tych, którzy nimi władają, przywozi się z Ziemi w osobnych statkach, że koloniści nie mogą mieć żadnego na nich wpływu, gdyż wyznaczał ich zarząd kolonii odległy o całe parseki. Z chwilą secesji władcy Terei zaczęli wyznaczać się sami – i tylko tyle się zmieniło”.

Heinrich Olad „Paraliż woli” (Archiwum wydziału prewencji Centralnego Instytutu Rozwoju Społeczeństwa, komisja ds. badania działalności tzw „opozycji moralnej”)

– Nie wolno – oświadczył stojący w wejściu korytarza goryl. – Proszę skorzystać z innej windy.

– Ale ja muszę się dostać do swojego gabinetu! To ważne. Do kogo mam się zwrócić?

– Nie wiem. Tu nie wolno wchodzić.

Tonkai niedbałym krokiem podszedł do ochroniarza. Poznał usiłującego przejść majora z wydziału Lindena. Przyczepił się do niego podczas habilitacji na kapitana, że „odchodzi w sposób niepokojący od podstawowych założeń teorii wzmocnień”. Na szczęście skończyło się tylko na gadaniu – Mokarahn nie pozwalał byle komu obcinać swoich ludzi.

– Kapitan Tonkai – powiedział spokojnie, podając gorylowi przepustkę.

– Proszę bardzo.

Rzucił majorowi przelotne spojrzenie. Miał nadzieję, że dojrzy na jego twarzy wyraz oburzenia, ale nie – gęba oficera pozostała niewzruszona. Uważał, żeby nie dać szczeniakowi satysfakcji.

Po raz drugi tego dnia Tonkai przeszedł kilkakrotną kontrolę i rewizję, zanim poprowadzono go pod drzwi pokoju 4872. O ile pamiętał, te cztery apartamenty w amfiladzie na siódmym piętrze przeznaczone były na pokoje gościnne dla ważnych gości. Budowniczowie Instytutu pomyśleli o wszystkim.

– Ma pan jeszcze cztery minuty, kapitanie – powiedział znany mu już okularnik.

– Nie chciałem się spóźnić.

– Proszę zaczekać. Senator zaraz pana przyjmie.

– Można zapalić?

– Proszę. Mam nadzieję, że zastosował się pan do mojej prośby, kapitanie?

– Powiedziałem moim ludziom, że przed odlotem do Hynien muszę stawić się u pułkownika Mokarahna.

– Bardzo dobrze.

Po zjedzonym przed chwilą posiłku i przed rozmową z Bordenem papieros miał szczególnie przyjemny smak. Tonkai chłonął go chciwie, starając się ukryć nerwowe podniecenie. Jednak udało się. Wiedział od lat, że w końcu coś takiego musi nastąpić. Może go przeniosą do rządowej, do Instytutu Centralnego? W końcu, cholera, ma talent do tej roboty. I stara się. Niech mu tylko dadzą szansę.

Przebiegł jeszcze raz myślami swoje dotychczasowe postępowanie. Nie znajdował w nim błędu… no, Won-den, ale to drobiazg, zresztą nie jego wina. Pojedzie teraz do Hynien. Nie dlatego, żeby mógł tam cokolwiek zmienić. Zdążył już zapoznać się z planem wizyty Ouentina i organizacją jego wzmocnionej gwałtownie ochrony, a także z zeznaniami aresztowanego Faetnera (Blom na razie milczał). Wiedział dobrze, że od momentu ujawnienia spisku Sayen i jego wspólnicy nie mają najmniejszych szans. Miasto zostało zablokowane, blisko setka telepatów z rządowej przeczesze je wkrótce metodycznie, kwadrat po kwadracie. Znali cechy szczególne fali Sayena i Hornena, więc nawet nie musieli się wysilać, wystarczą namierniki. Koniec. W ciągu kilku godzin zostaną zlokalizowani i ujęci. Przed obławą telepatów nie można uciec. Jak dotąd przeprowadzano taką akcję tylko kilka razy. Po raz ostatni – trzy lata temu, w Amsterze. Wyłuskanie wśród miliona mieszkańców stolicy sześciu przywódców Roty zajęło szperaczom cztery godziny. To już nawet nie była obława. Po prostu egzekucja.

Mimo wszystko musiał tam lecieć. Potrzebny był przy zakończeniu obławy jako przedstawiciel Instytutu w Arpanie oraz, przede wszystkim, jako ten, który pierwszy podjął śledztwo i który wespnie się po nim wyżej, niż którykolwiek z jego przełożonych mógł przypuszczać.

Okularnik, który przed chwilą znikł za drzwiami pokoju, pojawił się znowu.

– Proszę wejść, kapitanie.

Zgasił papierosa i nerwowo obciągnął marynarkę, jak kadet wchodzący na egzamin. Skarcił się w duchu za ten gest. No, nic.

Borden czekał na niego w pierwszym apartamencie. Siedział w głębokim fotelu, w kącie skromnie, ale funkcjonalnie urządzonego gabinetu. Tonkai w milczeniu zatrzymał się parę kroków od drzwi, obok solidnego, białego regału.

– Niech pan siada, kapitanie – Borden wskazał gestem fotel po przeciwnej stronie niskiego stołu. Tonkai zapadł w nim miękko. Na stole stała pękata butelka i dwa kieliszki.

– Proszę się napić. Myślę, że należy się to panu po przeżyciach ostatnich godzin. – Borden odłożył trzymany w ręku plik papierów. – Nie, mnie proszę nie nalewać. Lekarze nie pozwalają mi na takie przyjemności. Żałuję. Ale słucham. Warto słuchać fachowców, zgadza się pan ze mną?

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 68 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название