Xavras Wy?rn

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Xavras Wy?rn, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Xavras Wy?rn
Название: Xavras Wy?rn
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 202
Читать онлайн

Xavras Wy?rn читать книгу онлайн

Xavras Wy?rn - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.

Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.

Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

–  Co mu się stało w te palce? Witschko zrobił zdziwioną minę.

–  Skąd mam wiedzieć? – prychnął, nie wyjmując papierosa z ust.

Godzinę później, po kolejnych dwóch samochodach (również należących do serii zaprojektowanych osobiście przez Stalina, ponurych, kanciastych monumentów szos, co żrą paliwo niczym czołgi) minęły ich: zabytkowy traktor ciągnięty przez starego konia oraz furmanka. Witschko w marszu zgadał się z woźnicą i ten zgodził się podwieźć wędrowców. Wskoczyli od tyłu. Smith z ulgą wyprostował bolące nogi. Woźnica, młody chłopak o krzywo zamocowanej żuchwie, obejrzał się na głośne westchnienie lana.

–  Z daleka? – spytał.

–  Noo – odmruknął Smith.

–  Może byście spuścili kawałek tego, co tam targacie -wskazał batem na plecaki.

–  Lepiej patrz przed siebie, synu – włączył się Witschko – bo ci kobyła zlezie z drogi i w minę wdepnie.

–  liii tam, ona nauczona.

–  Przynajmniej tyle, że nie gada.

–  Hę, w Wilię na krok nie puszczamy ich z zagrody! -zaśmiał się krzywoszczęki. Smith nie zrozumiał dowcipu. Spojrzał na Ślązaka, który zapalał już kolejnego papierosa.

–  No i czemu tak kopcicie bez ustanku? – warknął Ian, irracjonalnie rozeźlony. Witschko wzruszył ramionami.

–  Bo mam raka – odparł. Furman zachichotał; po chwili zawtórował mu przemytnik. Smith odwrócił wzrok.

– Pan skąd? – spytał go po jakimś czasie chłopak z kozła. – Z Prus?

Smith nie mógł tego zrozumieć. Jego rosyjski nie różnił się niczym od rosyjskiego tamtych, ubiór – jeśli to możliwe – był jeszcze bardziej zeszmacony od Witschkowego, nie istniały też żadne identyfikujące go znaki szczególne – a jednak ów wieśniak już po kilku minutach bezbłędnie rozpoznał w nim cudzoziemca. Smith nie mógł tego pojąć. Spojrzał bezradnie na Ślązaka.

– Taa, z Prus, z Ameryki, z Księżyca – zamamrotał ów w odpowiedzi na tę desperacką prośbę o ratunek.

…wytłumaczył mi, że to z uwagi na brak benzyny. Nie istnieje coś takiego jak wolny obrót paliwem; są tylko przydziały i czarny rynek. Oddziały Armii Czerwonej, operujące w Europejskiej Strefie Wojennej, pochłaniają dziewięćdziesiąt procent dostaw ropy. Azjatyckie rurociągi są dziurawe jak rzeszoto. Na dodatek ludzie Wyżryna wysadzają je z morderczą regularnością – coraz to inną nitkę. Do Republiki Nadwiślańskiej dociera już doprawdy niewiele. Póki co – rzekł mi – Kaukaz i Stambuł siedzą cicho, ale niech się tylko odmrozi dżihad, to po tej stronie Odry nie uświadczysz ni kropli benzyny. Ja się tego uczyłem jeszcze w Nowym Jorku, z tych nudnych naukowych opracowań; ekonomia wojny – to nie jest pasjonujące zagadnienie, w każdym bądź razie nie było takim dla mnie. Ale teraz – ale tutaj – objawiają mi się owe mechanizmy w działaniu. Już rozumiem: wojna to zwierzę. To jest żywy organizm, pasożyt na ciele narodów; on rośnie z polityki, ekonomii, religii, strachu, z wszystkiego; wszystko Pożera, a wydala śmierć i zniszczenie. Jego biologia stanowi o życiu tych ludzi; teraz również moim. Owo zwierzę – ono ma swoją młodość, ma wiek dojrzały, ma starość; ma swe wdechy i wydechy; ma zimę, ma lato, a nie są to zimy i lata Ziemi. Ci ludzie już instynktownie pojmują owe cykle, potrafią je przewidzieć i przystosować się do zmieniających się warunków, jak do suszy, deszczu czy mrozu. Zwierzę jest ich bogiem. Z obawą i nadzieją spoglądają w jego chmurne oblicze. Z drobnych oznak odczytują nastrój bóstwa. Gdzie padnie palący wzrok? Czego dotknie karząca dłoń? Kulą się w swych domach, gdy ponad nimi grzmią bombowce. Jego uliczni kapłani w brudnych mundurach, z kanciastymi włodami w chłopskich rękach, posiadają nad nimi władzę śmierci: jeden ruch położonego na cynglu palca. Zwierzę jest zwierzęciem i nie zna słowa: „Litość". Nie zna żadnych słów. Żyje. To wystarcza. Na wiosnę ruszy Wschód, rzecze Witschko, który zdążył już doskonale poznać nawyki bóstwa. Na wiosnę ruszy Wschód i Ruskie będą musiały się przerzucić za Kaukaz i Amur, odpuszczą sobie Europę. Wtedy podniesie się Wyżryn. To wszystko jest wzajemnie sprzężone, powiązane, nici biegną przez całą kulę ziemską, Zwierzę swymi fraktalowymi mackami dosięga ostatniego jej zakątka. Nie byłoby Xavrasa, gdyby nie Syn Mahometa, ale i Syna Mahometa by nie było, gdyby nie Chiny; lecz z drugiej strony, gdyby nie Chiny, nie byłoby również Traktatu Berlińskiego. A Traktat Berliński, ta międzypaństwowa licencja na zabijanie, wystawiona dla Moskwy przez Ligę Narodów i sygnowana przez USA, Rzeszę Niemiecką, Zjednoczone Królestwo i Dwunastą Republikę – to jest najohydniejszy dokument w dziejach ludzkości, rzecze pierwsza jej połowa; to jest błogosławieństwo pokoju, ratujące nas od nieuchronnego w innym wypadku wybuchu drugiej wojny światowej, rzecze druga. Ja zmieniałem zdanie w zależności od towarzystwa i kontekstu rozmowy, tak naprawdę niewiele mnie to obchodziło. Obawiam się, że i teraz jest ono dyktowane wyłącznie przez strach. Lecz po prawdzie, co motywowało samych twórców Traktatu, jeśli nie polityczny lęk właśnie? Zwierzę żywi się wszystkim. Oni, którzy żyją w cieniu jego cielska… Zaczyna to do mnie docierać.

Wszak to już ósmy rok wojny. Rośnie tu cale pokolenie, dla którego pokój jest stanem nienaturalnym. A nawet ci, którzy dobrze go pamiętają – oni też są inni. Nic dziwnego, że mnie ów wieśniak rozpoznał. Nie jestem z jego świata. Nawet nie zdaję sobie sprawy, czym się wyróżniam; co najwyżej mogę zauważyć ich – w moich oczach -dziwactwa. A przecież to nie tylko wojna. To także nieśmiertelny Stalin. Bogowie tej ziemi nie są moimi bogami. Witschko, który stoi jedną nogą tu, a drugą po tamtej stronie granicy – on też zdaje sobie z tego sprawę: posiada skalę porównawczą. Kiedy go pytam, kręci głową: nie jest Polakiem, nie jest Niemcem -jest Ślązakiem. Paszport, co prawda – którego przecież nie ma przy sobie – oznajmia go obywatelem Rzeszy, ponieważ taka jest terytorialna przynależność Śląska; genealogia zaś – Polakiem, ponieważ wyłącznie taka krew płynie w jego żyłach, ale on przeczy. Ślązak. Brzmi to nieomal jak wyznanie wiary. Podobnie ów jego z bezczelnym uśmiechem obwieszczony zawód: przemytnik. Jeszcze w Prusach, ledwo nas sobie przedstawiono, on pospiesznie dodał: „Tylko tymi zakazanymi". Tu obowiązuje inna gradacja wartości. Jedyny wolny handel to przemyt właśnie. A ponad połowa przemytu do ESW to broń. Czy Witschko handluje również tym konkretnym zakazanym towarem? Czy to dlatego Frazer polecił go do przerzutu oraz jako osobę posiadającą bardzo dobre kontakty z rebeliantami – ponieważ to Witschko ich uzbraja? Trudno powiedzieć. Przecież go nie spytam. A może właśnie powinienem…? Może to normalne, może by się nie obraził? Przypomina mi się ten facet na rowerze - jego palce – to na pewno ofiara którejś z trzech atomówek wojny bolszewickiej. Witschko tylko wzruszył ramionami. Te wszystkie zdjęcia, te zdjęcia, co wygrywały wszelkie możliwe konkursy fotograficzne… jakie potwory tu jeszcze zobaczę… Ci wszyscy dziennikarze, reporterzy mordowani strzałem w tył głowy jako szpiedzy… kołpak ciąży mi w plecaku kamieniem nagrobnym… strach niczym wielka, szara, betonowa równina… Wleczemy się przez ten kraj tak powoli, jakby specjalnie prosząc się, by nas złapano. Witschko mówi: „Jutro!" Jutro dotrzemy do Grudziądza. Ale ominiemy miasto. Przy miastach blokady, kontrole… Gdybyśmy tylko mogli skombinować skądś samochód… Ale nie ma szans, tu osoby prywatne nie dysponują wozami, nawet taksówki są z wojskowego przydziału, po złożeniu podania i łapówki. Wszystko jest powiązane ze wszystkim: zginę przez brak benzyny.

Czytał z uwagą swoje nowe dokumenty. Nazywał się teraz Jachim Weltzmann.

–  Jestem Żydem.

–  Jesteś Żydem.

Nazywał się Jachim Weltzmann i był Żydem świeżo repatriowanym z syberyjskiej podbiegunowej Palestyny.

–  Nie znam hebrajskiego ani jidysz.

–  I bardzo dobrze. Ile masz lat? Gdzie się urodziłeś? Nie masz prawa ich znać.

–  Czy ja wyglądam na Żyda?

–  Tylko się nim poczuj, a zaczniesz wyglądać.

–  Zanim się nauczę całej tej legendy…

–  Lepiej naucz się szybko. Zrozum, mister Smith, zrozumcie, Weltzmann: te, które wam dali w Rastenburgu, były do niczego.

–  Mówili, że oryginalne…

–  Nie w tym rzecz.

–  A w czym?

Witschko wzniósł oczy do nieba, splunął, przesunął peta na wargach.

–  One robiły cię Polakiem. Do luftu taki kamuflaż. Ty nawet śmierdzisz inaczej. Każdy głupi by się zorientował po dwóch minutach. Z was taki Polak, jak ze mnie Amerykaniec.

–  A Żyd to może być, co?

–  A Żyd może być, boście nie na Syberii; toż na Syberię dałbym wam właśnie papiery Nadwiślanina. Ale tutaj od pięćdziesiątego piątego przez czterdzieści lat nikt Żyda na oczy nie widział, więc jesteście bezpieczni.

–  Jestem bezpieczny.

–  Jesteś bezpieczny. Tylko za bardzo nie szczerz tych swoich śnieżnobiałych ząbków.

Kłócili się jeszcze o szczegóły. Przecie żem nie obrzezany, sarkał Smith/Weltzmann. I całe szczęście – Witschko na to – bo dopiero brak napletka nasunąłby podejrzenia: syberyjskich Żydów obowiązywała w tym względzie selekcja negatywna, kutas decydował o życiu lub śmierci, wszak to rękoma obrzezanych wzniesiono wszystkie trzy kosmodromy, to między innymi ich niewolnictwo trzymało w ryzach ekonomii owe księżycowe plany pięcioletnie. Obrzezany, znający hebrajski – mógłbyś być każdym, ale nie sowieckim Żydem.

Szli pieszo; szli nająć się do roboty na Śląsku.

–  Jakiej znowu roboty? – pytał Smith.

–  Byle jakiej – wzruszał ramionami Witschko.

–  I to mam powiedzieć, jak spytają? Że byle jakiej?

–  Aha.

Wreszcie Ian zrozumiał, że tutaj nawet kłamie się inaczej. Nie powinien próbować łgać samodzielnie: nie zna kryteriów, podług których buduje się tu wiarygodne kłamstwa. Co gorsza, samodzielnie nie powinien również mówić prawdy, bo mimo jego woli może ona zabrzmieć niczym najgłupsze kłamstwo.

Tak naprawdę, rzecz jasna, nie szli na Śląsk.

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название